czwartek, 31 grudnia 2015

Błogie lenistwo u Dziadków

Od niedzieli leniuchujemy u Dziadków w Grabówce. I jak to na Podlasiu bywa odczuliśmy w końcu prawdziwą temperaturę zimową. W dzień nie jest źle, ale 14 stopni na minusie w nocy robi wrażenie.
Chłopaki łobuzują i oblegają dziadków, ulubionego wujka i ciocię. Korzystają z chęci babci do dogadzania wnukom kulinarnie. A my odpoczywamy i ładujemy baterie na kolejne wyzwania, jakie niesie nam nowy 2016 rok.


Z okazji Nowego Roku życzę Wam, by kolejny rok niósł nam i wyzwania, i spokój, i radość, i wszystko co jest nam pisane. I żebyśmy mieli dość siły, żeby przeżyć go dobrze.


A ja dziś świętuję swoje kolejne urodziny. Co raz mi bliżej do kolejnego wyzerowania licznika. A moje najdroższe i najwspanialszej prezenty oglądają właśnie ulubione Auta 2.

środa, 23 grudnia 2015

Święta.....

Od poniedziałku chłopcy mają "ferie świąteczne". Chcieli trochę pobyć w domu, no to mama spełniła życzenia potomstwa. 

W poniedziałek byliśmy w Ikei w Jankach, żeby się rozliczyć za reklamację i podreperować stan naszych talerzy i misek, bo cóś trochę się potłukły. Panowie zostali w Smaladndii, ja lotem błyskawicy załatwiałam zakupy, bo program wieczorny na poniedziałek był bardzo napięty. T miał rehabilitację o 17.30, A zajęcia z logopedą o 17.00 i jeszcze o 18.00 miało przyjechać dawno zamówione łóżko piętrowe dla chłopaków. Zazwyczaj trafia mi się taka kumulacja spraw, gdy mąż ma dłuższe pobyty w pracy, a teraz ma kociokwik. Na szczęście z pomocą zjawił się Dziadek warszawski i zbieg okoliczności. Panowie od łóżka zadzwonili, czy mogą przyjechać o 16.00 zamiast o 18.00 i załatwili sprawę w 35 min. Także dopilnowałam wszystkiego sama, zdążyłam nawet na spokojnie zjeść obiad i przygotować pokój. Zaprowadziłam A do logopedy, pobrałam T na rehabilitację i wysłałam Dziadka po A do logopedy (zajęcia trwają około 30-40 min.). I tym sposobem przetrwaliśmy maraton wieczorny z poniedziałku.

Wczoraj było już spokojniej, spacer, zakupy, obiad i clue programu czyli pieczenie pierniczków. Zjedliśmy na poczekaniu jedną blachę w trójkę, także zaoszczędziłam na kolacji dla chłopaków. Mąż dostał resztę obiadowego, domowego spagetti. Pierniczenie wykończyło mnie szczerze mówiąc tak skutecznie, że padłam do łóżka o 19.30 i powstałam dziś rano.

A dziś T w porę obudził nas tuz przed 7.00, bo mąż spóźniłby się do pracy. Byłam na treningu i zakupach w markecie - około południa kolejki już były pokaźne. Nie chcę myśleć co będzie wieczorem. W planach jeszcze rehabilitacja T ostatnia już w tym roku, kupno ryb na Wigilię i wypad do przedszkola po porzucone tam ubranka chłopaków. A wieczorem muszę udusić warzywa do ryby po grecku.

Generalnie tydzień z potomstwem - zdrowym potomstwem - na głowie nie jest taki zły.

Aha...Najlepsze życzenia z okazji Świąt. Chodzą mi po głowie słowa kolędy : "Nad nim anieli w locie stanęli i zadziwieni klęczą". Może warto zatrzymać się w locie i popatrzeć, na cud... nie tylko Bożego Narodzenia, ale też na cud naszego życia. Szkoda by było je przegapić.....

niedziela, 13 grudnia 2015

Domowa niedziela

Pogoda za oknem paskudna, zrezygnowaliśmy więc dziś z wychodzenia na spacer. Zastanawiałam jaka aktywność poza oglądaniem bajek może zrekompensować synkom brak wybiegania na świeżym powietrzu. Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie było trudno i nudno.
    
Wspominałam kiedyś o kiermaszu świątecznym w przedszkolu chłopaków. Obiecaliśmy dostarczyć ozdoby na choinkę i pierniczki do jedzenia. 
         Wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem tworzenia i oczywiście jedzenia pierniczków. Obaj chłopcy dzielnie wykrawali różne kształty i niemniej dzielnie pożerali pierniczki. Jedną blachę zachomikowałam do przedszkola. Z pozostałych trzech blach nie zostało nic, nawet okruszki zostały zjedzone. Ocalone pierniczki przyozdabialiśmy dziś po obiedzie kolorowymi, spożywczymi pisakami. Muszę tu przyznać, że Starszak wykazał się naprawdę wielką pomysłowością i starannością w zdobieniu. Młodszy też  ozdobił kilka pierniczków z moją niewielką pomocą.
        Natomiast cały dzisiejszy ranek poświęciliśmy na malowanie farbami ozdób z masy solnej, które pracowicie wycinaliśmy w poprzedni wtorek ze znudzonym chorowaniem Starszakiem. I obaj bardzo się do pracy przyłożyli. 

Poza zajęciami z gatunku kuchennych i artystycznych były gonitwy po całym domu, piłka nożna "pokojowa", fajny film dla dzieci, kilka partii "chińczyka", kilka przeczytanych bajek, masa szaleństw i przytulasów. Było domowo, ciepło i wcale nie nudno. I nawet znalazłam kilka chwil dla siebie. 
Lubię takie dni....

piątek, 4 grudnia 2015

Zwolnić trochę czas

Zarządziłam dziś do południa dzień piżamowy. Chłopaki bawią się razem w kuchni, chyba nadal jedzą śniadanie :))) albo robią cokolwiek innego. Ważne, że się nie kłócą.

Starszak od środy wieczór jest chory na paciorkowcowe nie wiadomo co. Z powodu fatalnego samopoczucia, gorączki, powiększonych węzłów na szyi i kataru zatykającego mu nos na amen odwiedziliśmy ostry dyżur. Po wymazie z gardła dostał antybiotyk i zdecydowanie poczuł się lepiej. Ma pauzować od przedszkola do 14 grudnia, więc niestety ominą go dwie imprezy urodzinowe  i zabawa mikołajkowa w przedszkolu. Za to będziemy mieć cały tydzień na przygotowanie pierniczków i ozdób choinkowych z masy solnej na świąteczny kiermasz w przedszkolu.

Młodszy ma katar ciągnący się od września i niewyleczalny chyba :)))). Dziś idziemy porozmawiać na ten temat z pediatrą. Coś trzeba postanowić, bo pod koniec stycznia czeka go ponowna operacja lewej rączki. Niedopatrzenie lekarza prowadzącego i nasze - między trzecim i czwartym paluszkiem jest błona, która bardzo utrudnia Młodemu życie. Trzeba paluszki jak najszybciej rozdzielić.
Miałam napisać, jak bardzo się wkurzyłam na tę całą sytuację. Że do licha ja nie jestem chirurgiem i nie muszę wszystkiego wiedzieć, że od lekarza, który podobno jest jednym z najlepszych w Polsce w swojej dziedzinie powinno się oczekiwać większej uwagi, że o wszystkich ewentualnych rozwiązaniach naszych problemów dowiaduję się od naszej rehabilitantki albo muszę wpaść na coś samodzielnie... Ale stwierdziłam, że szkoda moich nerwów i sił, muszę je zachować na inne, ważniejsze sprawy.

Nie było mnie na blogu długo, mam mnóstwo zajęć z chłopcami, sporo spraw do ogarnięcia w domu, do tego muszę wreszcie zająć się sobą. Moje zdrowie fizyczne i psychiczne wymaga teraz uwagi. Odezwała się moja dobra "znajoma" - depresja. Za zaniedbywanie swoich spraw w końcu trzeba zapłacić... Będzie mnie teraz na blogu trochę mniej. Komentarze obiecuję czytać na bieżąco, odpowiadać na nie też. 

piątek, 20 listopada 2015

I kto tu odchorowuje przedszkole?

Kiedy Młodszy wyruszał do przedszkola, wiedzieliśmy, że będzie chorował więcej niż dotąd. Nowe dzieci = nowe zarazki. Faktycznie, po pierwszym tygodniu załapał katar i miał tydzień przerwy w chodzeniu do przedszkola. Od tego czasu jak na razie jest OK. Tzn. coś tam w nosie furczy, coś czasami wypływa, ale katarem w pełnym tego słowa znaczeniu nie jest.

Starszak po usunięciu trzeciego migdałka po ponad tygodniu w przedszkolu też coś załapał, ale w porównaniu z tym, co było przed zabiegiem, to jest PIKUŚ. Owszem nos trzeba oczyszczać i dużo pić. Katar trochę przeszkadza leżeć płasko na plecach. Poza tym Starszy jest jak młody bóg, roznosi go energia.

Za to i ja, i mąż odpadliśmy. Mąż miał tak silny ból gardła, że w końcu  pofatygował się do lekarza. Ostatecznie ma antybiotyk trzydniowy i zwolnienie do końca tygodnia. A mój katar płynnie przeszedł w zapalenie zatok i tez muszę się pofatygować do lekarza, bo niemiłosiernego bólu głowy, kompletnie zatkanego nosa i przemożnej chęci do zakopania się pod kołdrą dłużej nie wytrzymam.

Konkluzja - Młody poszedł do przedszkola, a Rodzice muszą teraz decyzję swoją odchorować :)))

czwartek, 5 listopada 2015

Przedszkolny debiut

Przedszkolny debiut przebiegł śpiewająco... Dosłownie - Młodszy uczy się nowej piosenki o pociągu, w przenośni - Młodszy wchodzi do szatni, rozbiera się, przechodzi do sali i.... tyle go widzę. Przedszkole to nowe zabawki, nowe ciocie, nowe dzieci, nowe zabawy.... Wszystko tak interesujące, że gdy przychodzi mama, jest stanowczy protest: NIE, JESCE NIE TELAS. 
I bardzo się z tego cieszę. Pamiętam debiut Starszego i wiem, że nie było mu tak łatwo wejść w grupę, w nowe miejsce, potrzebował duuuuużo czasu, żeby oswoić nową sytuację. Ale to wynikało z jego charakteru.
Młodszy jest o wiele bardziej otwarty, z łatwością oswaja otoczenie i nie pozwoli sobie wejść na głowę żadnemu dziecku, niezależnie od ich wieku.

A ja....  Trochę żal upływającego tak szybko czasu.... Więcej dzieci mieć nie będziemy, to już koniec bobasów, grzechotek, wózków, pieluszek, bodziaków i innych atrybutów typowo maluszkowych. Przed nami nowy etap: Starszak niedługo szkoła, Młodszy już przedszkolak. A więc ahoj przygodo!!!

niedziela, 1 listopada 2015

Wielka zmiana

Za oknem wspaniała pogoda. Pomyślałam, że odwiedzimy dziś dwa groby, a właściwie dwa dla mnie ważne miejsca. 
Pierwsze to cmentarz gdzie leży mój ulubiony Dziadek. Jedyny, którego miałam okazję poznać, który miał wspaniały dar zajmowania się dziećmi. I bardzo żałuję, że odszedł, gdy byłam mała i nie doczekał prawnuków. Był cudownym, ciepłym człowiekiem, potrafił zagadać do każdego. Dzieciaki go uwielbiały, bo traktował je poważnie i miał w głowie tysiące interesujący historyjek. 
Drugie to tablica upamiętniająca atak na Dworzec Gdański w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Zginął w nim mój drugi Dziadek. Nie miałam okazji go poznać, nie wiem jakim był człowiekiem. Mój Tata go prawie nie pamięta, a Babcia już także odeszła.  Wiem natomiast, że poszedł do Powstania, mimo że był już dorosłym, trzydziestoparoletnim mężczyzną a nie pełnym młodzieńczych ideałów chłopcem. I miał dwójkę małych dzieci. Widać uznał, że to Jego obowiązek wobec Ojczyzny.
Do Babci pojedziemy wiosną, gdy na Jej grobie zakwitną kwiaty, a my odwiedzimy wtedy Jej rodzinne strony.

A wielka zmiana nastąpi jutro. Jutro mój mały synek, mój Młodszy Klusek wyruszy po raz pierwszy do przedszkola. Jak ten czas leci... Tak niedawno był w moim brzuchu, potem nieporadnie uczył się jak się trzyma głowę, jak się obracać. Minęły dwa lata i osiem miesięcy, a mnie się wydaje, że to było wczoraj. 

wtorek, 27 października 2015

Już po...

Jesteśmy już po zabiegu usunięcia migdałka u Starszaka. Dochodzi do siebie, wczoraj dał nam popalić. Myślę, że wiązało się to z narkozą i stresem przed zabiegiem. Dziś było o wiele lepiej. Na razie na tym się skupiam.

piątek, 23 października 2015

Bardzo dobra wiadomość

Wczoraj byliśmy nareszcie na bardzo długo wyczekiwanej konsultacji u kardiologa ze Starszakiem. I po niej mam bardzo dobrą wiadomość. Starszak miał w echu serca, robionym zresztą przez świetnego specjalistę, że ma śladowo drożny przewód tętniczy. Doktor Mądry zalecał konsultację u kardiologa, w celu rozważenia zamknięcia go. Ponieważ na wizytę państwową mieliśmy szansę dopiero po Nowym Roku wybraliśmy Lux Med. Doczekaliśmy się naszej wizyty i po konsultacji z doktor, która pracuje na oddziale kardiologii na Litewskiej mamy same dobre wiadomości. Rzeczywiście jest "przeciek" pomiędzy tętnicą płucna i aortą, ale jest on tak mały, że nie wpływa w żaden istotny sposób na organizm A. Serce jest w normie, żadnych patologicznych powiększeń, EKG jest w normie, ciśnienie też. Zabiegu w takim wypadku nie ma więc po co robić. Mamy wykonać ponowne echo serca za pół roku i nie mamy żadnych kardiologicznych przeciwwskazań do znieczulenia ogólnego przy operacji migdałka. 
Dla nas do doskonała wiadomość. Perspektywa zabiegu u Starszaka, w końcu inwazyjnego, nawet jeśli bez otwierania klatki piersiowej, wcale mnie nie zachwycała. Jak trzeba to trzeba, ale jako weteranka pobytów w szpitalu z Młodszym cieszę się, że tym razem mamy tylko trzymać rękę na pulsie. Kontrolne echo serca to luz.
Poza tym wykluczyliśmy jedną możliwą przyczynę długo utrzymującego się u A kaszlu. Możemy się więc skupić na możliwych przyczynach z układu oddechowego.  
To bardzo, bardzo, bardzo dobra wiadomość na weekend.

poniedziałek, 19 października 2015

Cierpliwość potrzebna od zaraz

I to w bardzo dużych ilościach. Nie jestem przyzwyczajona do stałego przebywania z moją ukochaną dwójeczką w domu. A tu już dwa tygodnie uziemienia minęły i jeszcze trzy przed nami.

Po pierwsze cierpliwości potrzebujemy dla Starszaka:
Jego zabieg usunięcia trzeciego migdałka przesunął się o tydzień. Musimy jeszcze zrobić konsultację u kardiologa. Przesunięcie zabiegu oznacza, po pierwsze odroczenie powrotu do przedszkola, po drugie większość dni spędzonych w domu, bo do zabiegu ma być zdrowy. A pogoda za oknem jest, jaka jest.

Po drugie cierpliwości potrzebujemy dla Młodszego:
- Wychodząca ostatnia piątka górna skutecznie i drastycznie pogorszyła jego samopoczucie. Ostatnio jest albo płaczliwy i rozdrażniony, albo krzyczący wniebogłosy. 
- Trudno mu się też pogodzić z przymusowym zamknięciem w domu ze względu na zdrowie brata. 
- Humoru nie poprawia mu katar, który z zatykającego nos przeszedł w wyciekający z nosa.

Po trzecie cierpliwości potrzebujemy dla męża:
- Jakoś ostatnio w pracy ma niełatwo. Roboty mnóstwo a ludzi do roboty za mało. 
- Naprawa klimatyzacji w służbowym samochodzie ciągnie się z przerwami od początku sierpnia. 
- Inne sprawy dotyczące telefonu i internetu biegną równie ślamazarnie. 

Po czwarte cierpliwości potrzebujemy dla mnie:
 - Humory Starszaka i konieczność zapewnienia jakiś domowych atrakcji, prowadzenie "zerówkowej edukacji domowej"i rozdzielanie z rozdrażnionym Młodszym jest wyzwaniem numer jeden.
- Trudno przewidywalny humor Młodszego, konieczność zapewnienia jemu zajęć oraz rozdzielanie go ze Starszym bratem to dla mnie wyzwanie numer dwa. 
- Do tego temat odpieluchowania T jakby się zawiesił. Tzn. siusiu zazwyczaj trafia do toalety, ale kupa niezmiennie ląduje w majtkach. Chwilowo nie mam na to żadnego sensownego pomysłu.
- Ogarnianie logistyczne wizyt lekarskich chłopaków, rehabilitacji i logopedy T, ćwiczeń domowych A i T, ćwiczeń SI A, ćwiczeń logopedycznych A, i innych wypraw bywa uciążliwe. Na szczęście mogę liczyć na nieocenioną pomoc mojej Mamy.
- O takich oczywistościach jak cierpliwość i także czas na ogarnianie domu, zakupy, pranie, prasowanie, gotowanie, rachunki itp. w ogóle nie mówię, bo nie ma o czym. Teraz to po prostu moja praca - praca w domu. Do tego ogarniam powoli bałagan w garderobie, który skutecznie utrudnia wchodzenie do pomieszczenia, załatwiam serwis pieca w starym domu, zaczynam też przygotowania do zmian w pokoju chłopaków.

Żeby więc ułatwić sobie życie i bardziej zapełnić mój czas, dorzuciłam jeszcze jeden "drobiazg" do mojego grafiku tygodniowego. Nie na darmo mówi się, że jeśli masz za mało czasu, znajdź sobie dodatkowe zajęcie. Od poniedziałku zaczynam więc, razem z Rodzicami z przedszkola Starszaka, próby do przedstawienia na przedszkolny kiermasz świąteczny przed Bożym Narodzeniem. Z pewnością będzie ciekawie. Nasze ostatnie przedstawienie z okazji Dnia Dziecka wywarło na przedszkolakach i Ciociach ogromnie wrażenie. Oby to zajęcie pomogło mi wrócić do równowagi ducha i pomogło odkryć nowe pokłady cierpliwości.


sobota, 10 października 2015

Edukacja trochę domowa

Pisałam już, że mamy operację trzeciego migdałka u Starszaka. Na zabieg musi być względnie zdrowy. Niestety w międzyczasie A coś załapał w przedszkolu, więc mam w domu dwa szalone smyki. Starszak mam nadzieję wyzdrowieje, bo operacja już 19.10. Po zabiegu musi być w domu przez dwa tygodnie, żeby się wszystko wygoiło. A to oznacza, że przez miesiąc nie będzie w zerówce. Żeby nie był miesiąc w plecy, od poniedziałku zaczynamy "zerówkową edukację domową". Wypożyczyliśmy z przedszkola książki, z którymi A pracuje. Przerabiają teraz głównie tematy jesienne, będzie więc ciekawie, ponieważ mamy też przerabiać angielski.

Temat edukacji już kilka razy przeszedł mi przez głowę. To co prezentują obecnie szkoły w Polsce, przynajmniej państwowe, niezupełnie mi odpowiada. Chodzi mi przede wszystkim o to, że szkoła nie uczy ani samodzielnego myślenia, ani samodzielnej pracy, ani pracy w zespole. Po takim sposobie edukacji trudno odnaleźć się w pracy, gdzie nikt nie wymaga wiedzy od - do. Pracownik ma nie tylko mieć wiedzę, ale przede wszystkim musi umieć jej używać, myśleć, pracować samodzielnie i współpracować z kolegami. Nie wiem, czy na prywatną szkołę dla dwóch smyków będzie nas stać. Poza tym prywatna szkoła wcale nie gwarantuje lepszego sposobu nauczania. Wychodzi na to, że sensownego używania wiedzy, nadrabiania braków, pracy samodzielnej i w zespole musimy nauczyć chłopaków w domu. Chcąc więc czy nie jakiś fragment edukacji trochę domowej będę mieć przynajmniej do matury.  

sobota, 3 października 2015

Pierwszy tydzień zawirowań

Dzieje się, oj dzieje...

Byliśmy w końcu na badaniach laryngologicznych ze Starszakiem. Tomografia pokazała nam "wspaniale" przerośnięty trzeci migdał. A to w połączeniu z ciągłym zatkaniem nosa, pojawiającym się kaszlem i pochrapywaniem przekonało naszą Laryngolog do radykalnych posunięć. Mamy kwalifikacje do usunięcia trzeciego migdałka. Może zabrzmi to dziwnie, ale się cieszę na ten zabieg, bo chorowanie A daje w kość i nam, i jemu. Na potwierdzenie - po tygodniu chodzenia do przedszkola A w piątek miał stan podgorączkowy i porządny kaszel, dziś dołączył wielki katar. Sezon na choroby uznaję za rozpoczęty na dobre :))))

Byliśmy też ze Starszakiem na ponownej diagnozie Integracji Sensorycznej. Po miesiącu czekania na odpowiedź nasza poprzednia terapeutka w końcu stwierdziła, że ona teraz nie ma dla nas czasu, więc poszukaliśmy innego miejsca. Znaleźliśmy coś, w miarę blisko domu i przedszkola. Poszliśmy na pierwszą część diagnozy w czwartek. Było w porządku, pani nawiązała z A kontakt, A współpracował, aż pani była zaskoczona. Wyszła nam już po pierwszym spotkaniu duża potrzeba silnego docisku, więc mamy powrót kołderki obciążeniowej do spania. Umówiliśmy się na wtorek na kontynuację diagnozy. A żeby nie było za dobrze, gabinet w międzyczasie się przenosi z Ursynowa na Mokotów. Według pani z sekretariatu to "tylko 20 minut jazdy samochodem". Zapomniała tylko o tym, że Dolinka Służewiecka w ciągu tygodnia jest słabo przejezdna, a w godzinach szczytu nieprzejezdna, a już na pewno nie w 20 minut. Ale co tam, w końcu mam niezawodną nawigację.

U Młodszego też zmiany, zmiany, zmiany.
W środę pozbyliśmy się na dobre opatrunku z lewej rączki. Na początku nie bardzo wiedział, co z nią robić, ale wystarczył dwa dni, żeby "oswoić" rączkę. A dwie wolne rączki to pełna wolność we wspinaczce, szaleństwach na rowerku biegowym, w kąpieli, w budowaniu z klocków, w jedzeniu. Słowem "hulaj dusza"...
Gdyby tylko zechciał sikać głównie do toalety i zmienić sposób komunikacji z piskojęku na polski byłoby fantastycznie. Ale wtedy byłoby nam nudno i za łatwo:))))
Z Młodym chodzimy też do logopedy i powoli pojawia się zaginione "K" np kiełbasa, ale kot to nadal tot. Cóż, uzbrajamy się w cierpliwość i ćwiczymy. Może tot przemieni się w kota :)))

Kończę, bo z garderoby łypie na mnie groźnie sterta ubrań do prasowania - jak to po wyjeździe. Tydzień zszedł mi na wizytach lekarskich, ćwiczeniach, rehabilitacjach oraz wstawianiu, rozwieszaniu i zdejmowaniu kolejnych partii ubrań. Teraz tylko poprasować i z głowy do poniedziałku, góra wtorku.... I odnowa: wstawiamy pranie, rozwieszamy pranie, zdejmujemy pranie, prasujemy ubrania, chowamy do szafy, wstawiamy pranie...

piątek, 25 września 2015

Koniec nadmorza

Jeszcze tylko dziś i jutro, i pora wracać do domu. I w końcu powrót do domowych obowiązków....... 

Nie powiem, trochę już chce mi się wracać. Brakuje mi np. pralki albo porządnego zaopatrzenia sklepu. 
Z drugiej strony dobrze jest wypaść z domowego kołowrotka. Po powrocie wciągnie nas wir wizyt lekarskich chłopaków, moich, męża, wir spraw związanych z przygotowaniem do sezonu grzewczego w starym domu, wir rzeczy do kupienia i zrobienia w pokoju chłopaków. 

Ciekawe czy uda nam się przepłynąć przez te wszystkie wiry :)))) 

wtorek, 22 września 2015

Nadmorskie przemyślenia

Nasunęły mi się dwa ważne spostrzeżenia dotyczące moich dzieci:

1. Nie przeszkadzać im w zabawie, tylko korzystać z wolnego czasu!!!!!!!!!!!!!!
2. Posłuchać, jak one chcą spędzić dzień, bo dużo atrakcji wcale nie musi być!!!!!!!!!!!!!!!!

I tyle...

Poza tym jak na drugą połowę września mamy wspaniałą pogodę. A ja nadal mogę się uczyć jak być wystarczająco dobrą mamą i nie zwariować z emocjonalnym pięciolatkiem i bardzo stanowczym dwulatkiem.

poniedziałek, 14 września 2015

Jurata

I udało się nam, udało się nam, udało się nam!!!!

Mimo pewnych zawirowań jesteśmy wreszcie nad morzem! Właściwie to mieliśmy przyjechać wczoraj, ale jakieś dwie godziny od Warszawy na autostradzie zepsuł nam się samochód. Zepsuł się tak, że my wracaliśmy samochodem podstawionym (dzięki Ci Panie za dobrą polisę assistance), a samochód wrócił na lawecie. I jeszcze S musiał podjechać po bagaże, bo się nie zmieściły. Cała historia trwała tak długo, że drugi start tego samego dnia nie miał już sensu. Do kompletu A na popołudniowym spacerze spadł z drążka tak niefortunnie,że ma wielkie krwiaki pod paznokciami na obu kciukach. Chyba 13 nie powinno się robić nic poza leżeniem w łóżku :)))))

Ale dziś, po bardzo krótkiej wizycie w serwisie wyruszyliśmy po raz drugi i oto jesteśmy w Juracie. Zdążyliśmy pożegnać się z Tatą ( S musi chodzić do pracy), zjeść obiad (gigantyczne porcje za bardzo umiarkowaną cenę), przywitać się i z otwartym morzem, i z Zatoką Pucką oraz rozpakować bagaże. Panowie wreszcie śpią (zdążyli już trochę dać mi w kość). A ja się po prostu ogromnie cieszę, że się nam udało.

P.S. Oczywiście na miejscu okazało się, że pech do końca nas nie opuścił - zapomnieliśmy spakować aparat fotograficzny

piątek, 11 września 2015

Nad morze

Już za chwilę, już niedługo, jeszcze tylko sobota i w niedzielę wyruszamy nad morze......

Bardzo się cieszę na ten wyjazd. 
Po pierwsze, będzie to bardzo miłe zakończenie lata
Po drugie, ponieważ A jest już w zerówce, będzie to nasz ostatni wakacyjny wyjazd we wrześniu. Na następny trzeba będzie dość długo poczekać.
Po trzecie, mam nadzieję, że morskie powietrze i zmiana klimatu wzmocnią zdrowie chłopców i zmniejszą trochę częstotliwość katarów.
Po czwarte, będę miała mnóstwo czasu dla obu chłopaków.
Po piąte nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam nad Bałtykiem. Jako istota ciepłolubna, z problemami ze stawami wolę kąpać się w "nieco" cieplejszej wodzie:))))

Oczywiście są też ciemniejsze strony wyjazdu:
1. Czy uda nam się trafić z pogodą? Prognoza pogody twierdzi, że będzie w miarę ciepło i tylko 2-3 dni deszczu, ale z prognozami jak wiemy bywa różnie...
2. Będę z chłopakami sama, S zostaje w domu (praca) i będzie z nami tylko w weekendy. A ja sama z pięciolatkiem wrażliwym i łatwo wybuchającym od nadmiaru emocji i dwuipółlatkiem w samym środku czasu: NIEEE, JA SIAM, jęczenia i marudzenia.
3. Dodatkowy bonus: Młodszy zaczyna katar. Wychodząca od miesiąca ostatnia piątka daje nam bardzo do wiwatu. Te jęki, płacze i marudzenie są z tym częściowo związane. A teraz w pakiecie katar.

Ale co tam. Martwienie się na zapas jeszcze nikomu nie pomogło. 

środa, 2 września 2015

Narzekać czy się cieszyć ?????

Dziś będzie mniej różowo. Właściwie to w ogóle nie będzie różowo tylko szaro buro i ponuro. 

O tym, że nasz młodszy synek będzie mieć problemy zdrowotne dowiedzieliśmy się po porodzie. Miał zrośnięte paluszki (trzeci i czwarty) u obu rąk. I zaczęło się.... W Polsce rodzic dla swojego dziecka sam musi wszystko znaleźć: specjalistę, terapię, rehabilitację. 
Znaleźliśmy specjalistę, który operował naszego syna. Czy nasz chirurg zrobił wszystko, co można było zrobić najlepiej jak umiał? Nie wiem...
Sami wpadliśmy na to, że po operacjach powinien mieć rehabilitację. Niestety trochę zbyt późno zaczęliśmy z rączką prawą. Czy gdybyśmy zaczęli masaże i rozciągali palce od razu po zagojeniu ran byłyby sprawniejszej? Mogę sobie tylko pogdybać.....
W trakcie rehabilitacji "wyszły" inne sprawy: niepełna praca prawego biodra, gołębi chód, nieprawidłowe napięcie mięśni brzucha. To nie są jakieś ogromne braki, ale każdy wymaga ćwiczeń, tych z rehabilitantką i tych domowych.
Oprócz kwestii ortopedycznych jest jeszcze alergia pokarmowa stwierdzona, alergia wziewna podejrzewana (ostatnio Młodszy stale kaszle, kicha i pociera oczy), niezarośnięty do końca otwór w sercu, kłopoty z pasożytami i kłopoty logopedyczne. W związku z tymi ostatnimi doszły nam kolejne ćwiczenia.  

O kłopotach zdrowotnych Starszaka też długo by mówić: zaburzenia SI, alergia pokarmowa i wziewna, kłopoty z migdałkiem, nieprawidłowe napięcie mięśni brzucha, koślawość stóp, asymetria, problemy sercowe, problemy z pasożytami, podejrzewane problemy okulistyczne. Do tego ogromna wrażliwość, trudność z nazywaniem emocji, częste wybuchy.... Starszak ma swoje ćwiczenia z SI, ortopedyczne, pracujemy też nad emocjami. 

Wiecie, co wkurza mnie najbardziej?????? Żaden problem zdrowotny (oprócz szmerów w sercu i zrośniętych paluszków) nie został wychwycony przez pediatrę tylko przeze mnie. Ich problemy zdrowotne wyłapywałam sama, obserwując, szperając w internecie i ufając bardziej swojej intuicji niż lekarzom. Jedyną reakcją lekarzy były stwierdzenia: tak może być, może jeszcze nie czas na to, te krostki na buzi to nic, ma Pani za sucho/wilgotno w domu..... 
Jednym słowem: "Proszę mi głowy nie zawracać, ja przecież wiem lepiej!!!" A jak już coś się potwierdziło, to: "A dlaczego Pani przyszła dopiero teraz?" Kiedy to słyszę, to krew mnie zalewa i mam ochotę zdzielić lekarza w głowę albo wypuścić wiązankę niecenzuralnych słów.

Czasem się zastanawiam, dlaczego akurat moi synkowie muszą się borykać z całym tym bagażem? Dlaczego nie mogą być po prostu zdrowi? Dlaczego katar nie może być najgorszą chorobą? Wkurza mnie, że ciągle coś wyłazi???? Wiem, że bywają gorsze choroby, problemy, ale i tak czasem mam dość!!!!!!!!!!

Ufff....  żale wylałam. Ulało mi się akurat dziś. Może dlatego, że T jest ostatnio marudny, płaczliwy, jękliwy i nieznośny. W huśtawkach nastrojów przegonił i brata, i mnie w najbardziej szalejącej burzy hormonalnej. Mam nadzieję, że ten okres nie potrwa długo....

niedziela, 23 sierpnia 2015

Przygotowania czas zacząć.....

Od operacji T minęły prawie dwa tygodnie. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do ciężkiego, gipsowego opatrunku. Szwy goją się bardzo ładnie, przeszczepy skóry na paluszkach też wyglądają dobrze. Właściciel opatrunku stara się utrzymać jak największą samodzielność. Nie pozostało mi nic innego jak rozpocząć przygotowania do przedszkolnej przygody T. 

Tak wiem, że jest jeszcze mały, że mógłby zostać jeszcze w domu ze mną, ale, szczerze mówiąc, brakuje mi już argumentów za odroczeniem przedszkola. T chce tam być, bawić się jak brat - im więcej z dziećmi, tym lepiej. A za kilka tygodni możliwości zabawy na placu zabaw bardzo się skurczą, przyjdzie deszcz, jesienne chłody. Poza tym chodzenie do przedszkola dla Młodego oznacza awans. Bycie przedszkolakiem = bycie starszakiem. Na razie pewnie nie będzie zostawał w przedszkolu na zbyt długo. Muszę też wymyślić sprawne połączenie przedszkola i rehabilitacji z ciocią Beatą. Ale jestem dobrej myśli. Wszystko jakoś się ułoży. 

Tylko w domu zrobi się bardzo cicho i spokojnie.....

środa, 12 sierpnia 2015

Jak nie urok to....

I oczywiście pojawiły się komplikacje. Mieliśmy wyjść dziś, ale T był tak ospały i niekontaktowy, że zostaliśmy na obserwacji. Mamy zlecone badania i zobaczymy, co przyniesie dzień jutrzejszy. Na razie czeka mnie kolejna, upojna noc na podłodze. Zważywszy na fakt, że ostatnich dwóch nie przespałam, jutro rano będę przypominać zombie.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Trochę szpitalnie

Dziś będzie krótko. Wspaniałe wakacje w Turcji za nami. Dzisiaj zameldowaliśmy się w szpitalu na zabieg drugiej rączki T. Gorąco jak...... w Turcji 😊. Więcej napiszę po powrocie do domu.


Czy ktoś z Was ma namiar na fajną kwaterę nad morzem. Dzieci mam w wieku 5 i 2,5 roku. Potrzebujemy wyjazdu nad morze we wrześniu, żeby złapać trochę odporności na nowy sezon kichania.

niedziela, 19 lipca 2015

Dino parki i moi synowie

Ponieważ obaj moi synkowie bardzo lubią dinozaury, a w domu mamy już pokaźną kolekcję figurek, postanowiłam zrobić im niespodziankę i w poprzedni weekend odwiedziliśmy Jura Park w Krasiejowie.

Miejsce oddalone jest od Warszawy około 290 km. Dla mnie na granicy wyjazdu weekendowego, ale było warto. Przede wszystkim, żeby sprawić Młodym niespodziankę, bo do końca nie wiedzieli co będą robić. Trzeba było zobaczyć ich miny!!! A sam Park jest naprawdę fajnie zrobiony. Ma dużo atrakcji i dla pięciolatków, i dla wyrośniętych dwulatków. Obejrzeliśmy różne dinozaury od triasu do kredy, przejechaliśmy przez tunel czasu. Podglądaliśmy też gady pływające w oceanarium.

Potem przyszedł czas na atrakcje w parkach rozrywki. Są dwa: dla maluchów i dla starszaków. U maluchów A. i T. oblegali małą karuzelę z samolotami i trampolinę, później Starszak szalał na dmuchanej zjeżdżalni, a Młodszy jeździł kolejką. U starszaków A. wyjeździł się za wszystkie czasy elektrycznymi samochodzikami. Zwłaszcza w niedzielę przed południem zrobił chyba 20 okrążeń i wypróbował chyba wszystkie auta. T. za to pływał na małych pontonowych łódeczkach.
Odkryliśmy też dinozaurowy małpi gaj i świetny plac zabaw z ogromnymi jajami dinozaurów. W małpim gaju zostałam namówiona przez Starszaka na zjazd długą metalową rurą - jak dla mnie przeżycie ekstremalne.

I na koniec numer jeden wyjazdu: PLAŻA z miejscem do brodzenia dla maluchów i dwiema zjeżdżalniami do wody. Fantastyczne miejsce do odpoczynku po zwiedzaniu niemałego parku i po atrakcjach z placów zabaw. Nasi chłopcy wspaniale się tam bawili. Większość niedzieli spędziliśmy właśnie tam. Na kąpielach i gmeraniu w piasku. Bardzo, bardzo nie chciało się wracać do Warszawy, do tygodniowych obowiązków. 

Do tego znaleźliśmy świetne miejsce na nocleg. Poddało nam ono kolejny pomysł na spędzenie przyjemnego weekendu na łonie natury. Mianowicie: rodzinny spływ kajakowy Małą Panwią. Kto wie, może jeszcze w tym roku we wrześniu się skusimy.

wtorek, 14 lipca 2015

Uciekający czas

Czas pędzi z prędkością pociągu czy może już nawet rakiety. Czerwiec przemknął mi tak szybko, połowa lipca za pasem. W czerwcu A skończył pięć lat. Od września będzie w zerówce......

Patrzę na mojego chłopczyka i trudno mi uwierzyć, że ten piszczący maluszek tulący się do mnie, potem krągły niemowlak, a wreszcie mały chodziaczek za rok pójdzie już do szkoły. 
Patrzę i widzę ile już umie, jaki jest zwinny i szybki, jak wspaniale jeździ na rowerze, jaki potrafi być czuły i opiekuńczy w stosunku do młodszych dzieci: brata, kuzynki, obcych maluchów. Z jaką cierpliwością układa klockowe pojazdy według instrukcji i według własnego pomysłu. Próbuje pisać, bardzo starannie koloruje rysunki, nieźle rysuje. 
Patrzę i widzę dużego chłopca. Chłopca, który wkrótce będzie uczył się wielu fascynujących rzeczy, pozna nowe poglądy na życie, zacznie dokonywać wielu wyborów, tych prostych i tych trudniejszych.
Patrzę na niego i cieszę się, że jest, że mogę obserwować jak się rozwija, jak staje się człowiekiem, indywidualnym bytem, kimś....... kto może być kim zechce.
Moją rolą jest wspieranie go, dawanie mu miłości i wsparcia, dawanie wskazówek, podpowiadaniem drogi. Tylko tyle, aż tyle.....

niedziela, 7 czerwca 2015

Nietypowy długi weekend

Plan był taki. Wieczorem w środę pakujemy się, wskakujemy do mojego samochodu i jedziemy do dziadków grabowskich. A co z tego wyszło.....

W środę od rana czułam się średnio, a do tego Starszak kasłał i kasłał. Co prawda dzień wcześniej pediatra stwierdził, że osłuchowo jest OK, ale po styczniowo-marcowych doświadczeniach byłam zaniepokojona. Do tego okazało się, że mąż musi być w piątek w pracy. Ostatecznie postanowiłam, że pojedziemy następnego dnia. Mimo pogarszającego się samopoczucia po południu wyruszyłam z synkami na długi spacer, na dinozaurowy plac zabaw. Bawiliśmy się świetnie. W drodze powrotnej jeszcze graliśmy w piłkę, puszczaliśmy bańki, jednym słowem było spoko. Po kąpieli opadliśmy na kanapę, żeby obejrzeć bajki. I wtedy poczułam się zdecydowanie gorzej. Na szczęście wrócił mąż i doholował naszą dwójkę do łóżek. Ja się powlokłam do swojego łóżka i przeleżałam do rana trzęsąc się i pocąc na zmianę.

W czwartek udałam się na ostry dyżur. I co się okazało???? Mam anginę!!!!!! Na szczęście antybiotyk został dobrze dobrany, zadziałał i od piątku funkcjonuję w miarę normalnie. Czwartek przewegetowałam w łóżku, walcząc z gorączką, bólem głowy, bólem mięśni i dreszczami. Domem i dziećmi zajął się (zresztą świetnie) mój mąż.

Piątek rozpoczęliśmy wypadem na dyżur z kaszlącym Starszakiem, bo kaszel bardzo mu dokuczał. Na szczęście okazało się, że to tylko zaostrzenie alergii. Musieliśmy dołożyć wziewy i jakoś się uspokoiło. Ponieważ czułam się średnio, większość dnia spędziliśmy w domu.

Sobota była trochę sprzątająco-piorąca, ale najpierw z chłopcami na dwór wyruszył tata, po południu ja. Wcześniej odkryliśmy, że za parkiem jest górka, z której się świetnie zjeżdża na rowerze. I obaj szaleli na niej dobrą godzinę. Niemiłosierny żar lejący się z nieba zagonił nas w końcu do domu, ale tam na chłodnej trawie, przez chwilę czułam lato, tak namacalnie....

A dziś pojechaliśmy do Konstancina. Okazało się, że w parku jest impreza. Starszak skakał na dmuchańcach do utraty tchu. Młodszy wlazł do kabiny wozu strażackiego i trudno było go stamtąd wyciągnąć. Obaj próbowali swoich sił na dziecięcym torze przeszkód. Poza tym: graliśmy w piłkę, leżakowaliśmy na trawie, Młodszy doskonalił jazdę na biegówce, Starszy szalał na swoim rowerze. Do tego zjedliśmy smakowity obiad w restauracyjnym ogrodzie.... Same przyjemności lata......

A w temacie odpieluszkowania mamy kilka znaczących sukcesów. Chyba Młodszy powoli zaczyna łapać, o co w tym wszystkim chodzi!!!!!!

Więc długi weekend, choć diametralnie różny od zamierzonych planów okazał się bardzo letni i bardzo udany.

środa, 27 maja 2015

Pożegnanie pieluch

Aaaaaaaaaaaaaa.... I w co ja się wpakowałam, dobrowolnie, bez przymusu..... 

Od jakiegoś czasu przymierzaliśmy się do odpieluszkowania Młodego. W sobotę zdjęliśmy opatrunek z rączki, a od poniedziałku T. biega w majteczkach. Na razie aż dwa razy udało się zrobić siusiu do toalety. W pozostałych przypadkach woła: Mama zalane... i pokazuje kałużę na podłodze albo mokre majteczki. Więc od poniedziałku piorę, piorę, piorę, piorę...... i końca nie widać. Na dodatek pogoda za oknem raczej nie sprzyja suszeniu. Ale w końcu T. także odkryje, że sika się do toalety. Nieoceniony jak zwykle jest Starszak, który gotowy jest nawet służyć lekcją poglądową. Jest jeszcze jeden argument ważny dla Młodego.... Do przedszkola Starszaka nie chodzą dzieci w pieluszkach....

niedziela, 10 maja 2015

Majowe wyprawy

Co prawda długi weekend majowy bardzo nas pogodą nie rozpieszczał, ale mimo to udało się nam dojechać na piknik na zamku w Czersku.
A tam czekało sporo atrakcji: pokaz walk rycerskich, rękodzieło średniowieczne, strzelanie z prawdziwego łuku, pyszny chleb ze smalcem, miodem lub dżemem, soki z prawdziwych jabłek, gruszek i porzeczek. Oczywiście też miękka trawa zachęcała do siedzenia i grzania na słońcu, a baszty do wspinaczki i pooglądania okolicy z wysoka. I tu obaj moi synowie mnie zaskoczyli, bo bez stękania i narzekania weszli na obie wieże. T z zawiniętą w gips łapką radził sobie świetnie, wchodził i schodził sam przy małej asekuracji. Starszak też radził sobie świetnie. I bez żadnego narzekania.

Wczoraj skorzystaliśmy ze słonecznej pogody i wyruszyliśmy na piknik do Parku Zdrojowego w Konstancinie. Spędziliśmy tam bardzo przyjemne popołudnie. Był plac zabaw, jedzenie na trawie, gra w piłkę, rower Starszaka. Dopiero perspektywa deszczowych chmur wygoniła nas do domu. A dziś był tradycyjny spacer w kałużach. Oczywiście kompletnie mokre spodnie i woda w kaloszach Młodszego i efektowny błotny rzucik na koszulce Starszaka mówiły same za siebie.

Po południu wybraliśmy się do Muzeum Etnografii. Chłopcy wykazali umiarkowane zainteresowanie historycznymi zabawkami, strojami. Prawdziwe zainteresowanie wzbudziła maszyna do pisania i duży, drewniany traktor z beczkowozem. Udało nam się zrobić łabędziowe origami, a od pana ochroniarza dostaliśmy prawdziwy maleńki latawiec. Na wystawę pisanek nie dotarliśmy.... Cóż chęć zjedzenia lodów była silniejsza. W metrze Młodszy - T. zasnął wtulony w tatusia, więc lody były w wersji sklepowo-domowej. Ale były przepyszne!!!!!

Co do dietetyka, to od piątku jestem na diecie bezjajeczno-bezglutenowej. Nie jest łatwo się przestawić, ale jakoś to będzie....

A co do zdrowia chłopaków, to intuicja mnie nie zawiodła. W końcu marca podejrzane szmery sercowe zawiodły mnie i chłopców do kardiologa. Ponieważ sprzeczne interpretacje echa Starszaka nie przekonały mnie do końca, poszłam jeszcze raz. Tym razem do kardiologa poleconego przez mamę dziecka z poważną wadą serca. I..... okazało się, że Młodszy ma niewielki przetrwały otwór owalny i jest za jakiś do obserwacji. A Starszak ma przetrwały przewód tętniczy i dochodzi nam kolejna poradnia - kardiologia.... 

niedziela, 26 kwietnia 2015

Mała torpeda

Młodszak w olimpijskiej formie. Operacja nie pozbawiła go wigoru. Tylko opatrunek wzmocniony gipsem trochę przeszkadza. Do tej pory T był zupełnie samodzielnym dwulatkiem. Teraz prawa rączka odpoczywa w "domku", więc np z placu zabaw została tylko huśtawka i karuzela. Nie można biegać po kałużach ani jeździć na ulubionym trójkołowym rowerku. Pojawia się trochę buntu, są  krzyki i łzy protestu. Na szczęście porusza się samodzielnie. Wózek czasem się przydaje, ale przede wszystkim T wędruje na nóżkach. Wczoraj na spacerze spotkaliśmy trochę starszego chłopczyka z zagipsowaną nóżką. To byłaby naprawdę straszna kara dla Młodego - brak samodzielnego  chodzenia = katastrofa i bunt na całej linii.

Przez tą olimpijską formę T zastanawiamy się z ciocią Anią co tu wymyślić, żeby się nie zanudzić i zapewnić naszej małej torpedzie odpowiednią ilość ruchu. Wychodzi na to, że zwiedzimy większość warszawskich parków, zoo, obejrzymy bulwary nad Wisłą, Starówkę...... Całe mnóstwo do oglądania i tuptania. Czekają nas też niestety kolejne zmiany opatrunku i kilka wizyt lekarskich, ale wyprawy z przyjemności raczej zdominują - na szczęście.

Mnie czeka rewolucja w diecie - w poniedziałek wyruszam do dietetyka. czas trochę schudnąć, wrócić do formy i wyeliminować z jadłospisu to, co mi nie służy. Zobaczymy, jak długo będę miec motywację do zmian.

Właśnie podsłuchuję jak A i T bawią się razem w zgadywanki. Fajnie mieć rodzeństwo, które lubi sie ze sobą bawić.

środa, 22 kwietnia 2015

Już w domu

Dziś po prawie dwóch dniach spędzonych w szpitalu na Litewskiej wróciliśmy do domu. Zabieg usunięcia przykurczu w paluszku T się odbył. Tym razem po narkozie wystąpiły małe komplikacje (Młody wymiotował i nie sikał). Mimo to udało się nam dziś wrócić do domu. W piątek mamy się stawić na zmianę opatrunku. Poza tym jeszcze przez 5 dni T będzie łykał antybiotyk. I oczywiście ma prowadzić oszczędzający tryb życia tzn. nie forsować ręki w opatrunku. Powiedzieć łatwo, wykonać w przypadku energicznego dwulatka znacznie trudniej. Ale w końcu cuda się przecież zdarzają :))))

Starszak od poniedziałku wrócił do przedszkola. Bardzo jest z tego zadowolony. Znowu są koledzy, koleżanki i ulubione zajęcia: trening piłki nożnej. A dziś była wycieczka do stadniny. Synkowi bardzo się podobało w stajni. I nawet jeździł na koniu!!!!!!! Dla mnie totalny szok. Starszak do tej pory raczej podchodził do takich dużych zwierząt z respektem i bardzo ostrożnie skracał dystans. To, że zdecydował się na przejażdżkę, jest bardzo dużym krokiem naprzód.

A na koniec.... Jaka jest zaleta posiadania przez długi czas opatrunku na jednym ręku???? Oburęczność!!!

sobota, 18 kwietnia 2015

Co u Nas słychać

Słychać głównie kichanie A - Starszak ma alergię na coś w powietrzu (brzoza???). Kicha i smarcze od tygodnia. Na początku przestraszyliśmy się, że załapał jakiegoś wirusa, akurat tuż przed operacją Młodszego. Na szczęście to tylko alergia. Na szczęście dla Nas, bo on nie jest szczęśliwy z zatkanym nosem. A że nie znosi psikania do nosa, to jest nieszczęśliwy podwójnie.

Słychać też głosik Młodszego - głównie: Nie, Ja, Siam. Śmiejemy się, że na razie powinien się przedstawiać:"Jajo Siam". Cóż T wszedł już w wiek odkrywania samodzielności, a ja muszę się przyzwyczaić, że w domu nie ma już niemowlaczka, a jest niezależny mały człowiek.

A ja powoli ogarniam badania lekarskie chłopaków, badania lekarskie moje, przygotowania do operacji Młodszego, umawianie wizyt Małżona, samodzielne ogarnianie domu (Ania będzie z nami tylko do końca maja). Trochę się jeszcze nie zorganizowałam, ale praktyka czyni mistrza.


czwartek, 26 marca 2015

Pora na bycie mamą

Stało się. 
Od jakiegoś czasu dojrzewałam do tej decyzji. Problemy zdrowotne A przyśpieszyły ją tylko. 
Od kwietnia jestem w domu na cały etat. Zrezygnowałam z pracy. Nie wiem na jak długo, może kilka miesięcy, może dłużej. Decyzja nie była łatwa. Uwielbiam swoją pracę, lubię dziewczyny z zespołu, z prawdziwą przyjemnością zastąpiłabym naszą panią kierownik na czas urlopu macierzyńskiego. A perspektywa spędzania czasu tylko w towarzystwie dwóch małolatów mnie przeraża. Ale muszę zająć się chłopcami, ich sprawami, ich zdrowiem. Nie mogę tego robić, kiedy chodzę do pracy na zmiany i odpowiadam za zespół. Mam tylko nadzieję, że nie oszaleję w domu.


poniedziałek, 9 lutego 2015

Wpis specjalny - dzieło A!!!

edxcfggttruykjhgfdxvbhujjki9op--[kiuytrewsazxcvbbnnnnnnnnnnnmmmmmmuuutoplkjhgffdssqaaaaaassssssssxcdfrewhgbvcxzdsfgbhjbhbvbvbbvbnjvbhvbbvbhrgrfrgdhedhgrtggtdfddsaazzxxddssjkkkkkkkkkllllllllmmmmmm111223344455556666666667777777788899000000000000000000000000000000poiuytrewquuuuuuuyyyyhhhh   tyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyhhhhhhhhhhhhhhhhhuuuuuuuuuunnnnnnnnnnnnnnmmmmmm                                iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii                                                bvcxzsawqq                








\\\\\\\



nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnm,mmmmmmmmmmkkkkkkkkkkkkkkkkkkklllllllllllllllllllllllllllllppppppppppplllllllkkkkkkkkkkkkkkkkkjjjjjjjjnnnnnbbbbbbbbbbbbbbvvvbvbvbbvvvvvvbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbvvvvvv   bbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbgggggggggggfffffffttttttrtttrrrreeewwsza


















  b        mnbgfrwqrttyyygffddwaaaaaaaaaaaaaxxxxxxxxxxxxkkkkkkkkkkkxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxsxssssssssssssssaaaaaasssssfffffffffffffffffggggggggggghhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjj        fffffffffdddddddddddsssssssssaaaaaaaaaavvc





''';;;;;;;;;;;kkkkkkjjjhhhhhttttttttrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr      hgbvcxzasqw21234567890mnvcxzfw

Rok 2014

Pokuszę się o małe podsumowanie poprzedniego roku. Obfitował on w liczne zmiany i zwroty akcji w naszym życiu.

Styczeń - zaczynamy remont naszego warszawskiego lokum. Mnożą się pomysły, plany. Chcemy maksymalnie wykorzystać możliwości lokalu i dostosować go do naszych potrzeb. Mamy ekipę remontową, która bardzo dobrze się spisuje. Nasze nowe mieszkanie zaczyna powolutku zmieniać się tak, żeby sprostać oczekiwaniom. Poszukujemy bardzo intensywnie materiałów na podłogi i ściany. Nie jest to łatwe przy dwójce maluchów - głównie szperamy w internecie. Pod koniec stycznia mamy pierwszą dużą awarię: mąż, A. i T. są chorzy a mnie psuje się ogrzewanie w samochodzie. Zanim je naprawią jeżdżę na 14-stopniowym mrozie bez ogrzewania. Śmieję się, że będę dobrze zakonserwowana.

Luty - remont trwa nadal. Nasze mieszkanie powoli zaczyna przypominać nasze wymarzone. Dobieramy kolory płytek, ścian, wybieramy sprzęty do łazienek. Chłopcy nadal chorzy. Mąż po prawie miesięcznym wożeniu się z suchym, nieustającym kaszlem zmienia doktora. Nowy - Francuz- daje mu sterydowy wziew i wreszcie powoli kaszel cichnie. Świętujemy pierwsze urodziny T.!!!! Pojawiają się też pierwsze problemy z moim powrotem do pracy po urlopie rodzicielskim. Moja szefowa wyraźnie nie widzi mnie już w zespole,  Szkoda tylko, że nie mówi mi tego wprost.

Marzec - T wreszcie zdrowy, A. kaszle nadal. Według pediatrów to normalne, według nas nie. Zastanawiamy się co z tym zrobić. Remont się kończy. Zostały nam meble kuchenne, szafa wnękowa w łazience oraz zabudowa przedpokoju i garderoby. Tak mamy garderobę, a właściwie schowek na wszystkie przydasię, czasem używane tylko raz do roku, ale niezbędne. Planujemy przeprowadzkę i w związku z moim powrotem do pracy szukamy niani dla T. Z powodzeniem - w naszym domu pojawia się ciocia Ania.

Kwiecień - zabudowa kuchni i reszta ciągnie się niemiłosiernie. Nasza przeprowadzka w kwietniu nie ma szans. Na Wielkanoc wyjeżdżamy do Grabówki, żeby na trochę oderwać się od tego zamieszania. Po powrocie w pracy dostaję propozycję nie do odrzucenia: albo wracam na cały etat, albo na pół. O skorzystaniu z prawa powrotu na część etatu i rocznej ochronie nie ma mowy. Teoretycznie mogę się uprzeć i szarpać z szefową jeszcze rok, ale uznaję, ze gra nie jest warta moich nerwów i wracam na cały etat. Czekam na ruch szefowej. I 30 kwietnia dostaję wypowiedzenie z pracy. Na początku jestem wściekła, potem macham ręką.

Maj - to przede wszystkim przeprowadzka. Nowe mieszkanie, nowe otoczenie, nowy plac zabaw. Dużo jak dla czterolatka i półtoraroczniaka. Moc atrakcji. A ja zaczynam myśleć poważnie o nowej pracy. Wypowiedzenie kończy mi się 31 lipca. Szukam przedszkola dla A. w Warszawie. A. wreszcie kończy kaszleć na wziewach.

Czerwiec - to 4 urodziny A. Poznawanie nowych miejsc do zabawy, moje i A. perypetie ze zdrowiem.Dalej urządzamy się i zagnieżdżamy w nowym miejscu. Zmieniamy też panią od SI.

Lipiec - nowe przedszkole A. Pod dwóch miesiącach okaże się, że to zupełnie nieodpowiednie miejsce dla naszego nadwrażliwego słuchowo synka. Z okazji końca pracy wyduszam z szefowej całe 4 dni urlopu. Jest zaskoczona tym, że odchodzę. W końcu jest środek sezonu urlopowego.

Sierpień - nowa praca w korpo. Przenoszę się do apteki sieciowej. Na początku jest ciężko, ale szybko ogarniam sprawę. Pierwsze niepokojące objawy w zachowaniu A. Jeszcze nie łączymy ich z przedszkolem. Powoli kończymy meblowanie mieszkania. Wypad na długi weekend do JuraParku w Bałtowie (marzenie naszego starszego synka).

Wrzesień - operacja T. Jakoś przechodzimy przez szpital, operację, opatrunki, biegunki i inne atrakcje. Szukamy nowego miejsca dla A., który po swoim nowym przedszkolu jest nadreaktywny i strasznie boi się jakiejkolwiek krytyki ze strony rodziców. Na takie sytuacje reaguje wielkim płaczem. Wreszcie jestem w docelowym miejscu pracy.

Październik - A. okrzepł w nowym przedszkolu - jest coraz lepiej. Rusza apteka, w której pracuje do teraz. Pojawia się pierwsza myśl o wynajmie naszego starego domu.

Listopad - Wypad na parę dni do Grabówki. Pierwsze katary przedszkolne. Pierwsze przedstawienie w przedszkolu, A. złagodniał, coraz częściej się śmieje. Jest twórczym, cudownym pogodnym chłopczykiem. Znajdujemy chętnych do wynajmu domu.

Grudzień - pierwsza choinka w Warszawie. A. ma problemy zdrowotne. Walczymy z nimi do dziś. Wypady na sale zabaw i w inne miłe miejsca rekompensuje kiepską zimę. Święta spędzamy w Grabówce. Rok kończymy chorobą A. i moim mega katarem. Oraz umową na wynajem naszego starego domu.


Jak widać zmian mnóstwo. Z perspektywy widzę, że wszystkie wydarzenia i problemy były po coś. Najczęściej po to, żebyśmy przyjrzeli się uważniej jakiejś części naszego życia.

czwartek, 5 lutego 2015

Domowy szpital

Miałam napisać o podsumowaniu roku 2014 i naszym wyjeździe na narty. Ale dziś będzie o chorobach. A po tygodniu w przedszkolu złapał coś, co zwaliło go z nóg w sensie dosłownym. W sobotę wydawało się, że ma tylko katar. W niedzielę dołączył spory kaszel, więc pojechaliśmy do lekarza się osłuchać. Oskrzela OK, leczenie objawowe. W poniedziałek dołączyła gorączka, kompletna blokada nosa i ropny wyciek z oczu. Kolejna wizyta lekarska - oskrzela nadal OK, uwaga na lewe ucho. Dorzucamy Mukofluid, bo z nosa nic nie idzie. Wczoraj gorączka zmusiła nas do ponownej wizyty. A dostał antybiotyk. Wczorajszy dzień przeleżał z 39-stopniową gorączką, ledwo ustępującą po lekach, z kompresem na czole. Niewiele jadł. Dziś antybiotyk zadziałał, bo A wrócił humor i mam nadzieję apetyt.
Do chorującego teamu dołączył dziś mój mąż z anginą i antybiotykiem oraz T z mega kaszlem - idziemy dziś do lekarza. Ciekawe czy ja tym razem też polegnę? I kto wtedy będzie ogarniał dom?

niedziela, 4 stycznia 2015

Nowy rok

Hm.... Jakoś nie mam serca do postanowień noworocznych. Będzie jak będzie. To na co mam wpływ pewnie się uda. To na co wpływu nie mam i tak się nie zmieni. Na razie bateria leków przypomina mi o tym, że w domu mamy dwoje chorych i trzeciego na najlepszej drodze do... Idę wziąć gorącą kąpiel i wskakuję do łóżka.

Na podsumowanie intensywnego roku poprzedniego przyjdzie czas kiedy odetka mi się nos...