poniedziałek, 27 października 2014

Rodzinny weekend

Ostatni weekend był pełen niespodzianek. Mieliśmy jechać do dziadków z Grabówki, ale w piątek Starszak miał w przedszkolu gorączkę i nasz weekend stanął na głowie. Już drugi raz pod rząd Starszy w piątek ma gorączkę i wzywają nas do przedszkola. Tym razem pojechaliśmy do lekarza. I okazało się, że A jest zdrowy jak rydz. Więc chyba będę musiała przeprowadzić jakieś śledztwo przedszkolne. Bo historia jest intrygująca. Skąd ta gorączka akurat w piątek? W sobotę miał jeszcze stan podgorączkowy, a w niedzielę już wszystko było w porządku. Dzięki temu zyskaliśmy weekend dla nas. I był czas na zakupy obiadowe, na pieczenie ciasta, na gości i na bycie ze sobą. Do tego dziadkowie stesknieni za wnukami przyjechali do nas. Było bardzo przyjemnie. A niedziela była tylko dla nas. Spędziliśmy mnóstwo czasu na zabawach, wspólnym leżeniu na dywanie, grze w piłkę, gotowaniu, jedzeniu, bieganiu po placu zabaw, ogladaniu, czytaniu książek. To był naprawdę wspaniały, rodzinny czas. Fajnie jest czasem spędzić czas tylko z rodziną. 

niedziela, 19 października 2014

Starszak koloruje

W środę A bolała noga. W zasadzie to nie wiem, czy bolała naprawdę czy była pretekstem do zostania w domu jeden dzień. Zgodziliśmy się na to pod warunkiem, że nie spędzi całego dnia na oglądaniu bajek w telewizji. I mój synek na nowo odkrył kolorowanki. 
Jako maluch malować nie lubił. W ogóle go to nie interesowało. Poza tym nie lubił mieć ubrudzonych rączek. Potem trochę kolorował, ale bardzo szybko się nudził. Ktoś musiał kolorować razem z nim, a najlepiej za niego. Kolorowanki zaczęliśmy odkrywać przy okazji zachwytu dinozaurami, oczywiście tylko gady były kolorowane. 
A tu od środy A koloruje z dużym zapałem. Wykorzystuje na to czas przed śniadaniem, czas, który do tej pory był czasem jęczenia, "kiedy będzie śniadanko" i "to za długo mamusiu.....". Teraz siedzi przy kuchennym stole, koloruje, rozmawiamy, ja przygotowuję naszą ulubioną śniadaniowa potrawę - owsiankę. Jest to miły początek dnia. Czasem dołącza do nas Młodszy, który wprawia się rysując na kartkach różności. Mamy dla siebie czas nawet rano, gdy ja mam w pracy na ranek, trzeba wyszykować A do przedszkola, mąż próbuje zdążyć do pracy na przyzwoitą godzinę i panuje generalny rozgardiasz. I jak bardzo taki spokojny ranek ułatwia resztę dnia wprowadzając w dobry nastrój !!!
Starszak koloruje naprawdę ładnie, bardzo stara się nie wyjeżdżać poza linie. Czasem dobór kolorów jest trochę inny od przyjętych zazwyczaj (np. niebo bywa kolorowe), ale się nie wtrącam. W końcu wybór koloru należy do artysty :))


sobota, 11 października 2014

Zmiany, zmiany...

Kawał czasu nie było mnie na blogu. Przez ponad miesiąc działo się jak zwykle mnóstwo rzeczy, jak zwykle na raz... 

A zmienił przedszkole. Na początku wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale po około miesiącu chodzenia pojawiły się dziwne zachowania synka, wydawał się cały czas bardzo spięty, za drobiazgi przepraszał nas jakby miał nastąpić koniec świata. Do tego na początku września pojawiło się dużo nowych dzieci, więc podczas wspólnych posiłków był taki płacz, że opiekunki nie słyszały dzwonka do drzwi. Dla A, który jest nadwrażliwy słuchowo, to był prawdziwy horror. A potem jeszcze okazało się, że opiekunki mają zupełnie nieakceptowalne dla nas metody kiełznania dzieci, w stylu: "jak nie będziesz się słuchać, to wszyscy sobie pójdą, zgaszą światło i zostaniesz sama". Po czymś takim postanowiliśmy zabrać stamtąd synka w trybie natychmiastowym. Strasznie się wkurzyłam. To my, rodzice, pilnujemy, żeby nikt nie straszył naszego synka: panem, dziadem, babą-jagą itp., a tu jakaś obca baba nauczy go, że bycie samemu albo po ciemku to kara. A my potem będziemy zachodzić w głowę, czemu on boi się ciemności, samotności... I będziemy takie bzdury odkręcać. 
Na szczęście i tak Starszak miał nie chodzić do przedszkola dwa tygodnie przed operacją Młodszego, więc nie musieliśmy natychmiast załatwiać nowego miejsca, tylko mogliśmy spokojnie się rozejrzeć. Po namyśle zdecydowaliśmy na przedszkole polecone przez znajomą z pracy męża.

Nowe miejsce ma swoje wady: 
1.Jest dużo dalej, więc o pójściu na piechotę nie ma mowy, pozostaje metro, autobus, samochód lub ewentualnie rower;
2. Jest drogie, nawet jak na standardy stolicy;
3. Ma trzytygodniową przerwę wakacyjną. 

Ma też zalety:
1. A obraca się w grupie 15-tu dzieci, jest więc o wiele ciszej, spokojniej;
2. Nie ma opcji, żeby ot tak wejść do budynku, zawsze ktoś się pyta, obserwuje;
3. Jest sporo zajęć ruchowych, basen, piłka nożna, taniec, oprócz tego dzieciaki są na dworze codziennie;
4. A sporo rysuje, maluje, wykleja, skleja, tworzy, ma całą szufladę swoich prac, słowem coś się dzieje, nie słyszymy skarg w stylu "kiedy będziemy robili coś ciekawego?"; 
5. A wyraźnie się wyciszył, opadło z niego napięcie, nikt go nie straszy, lepiej funkcjonuje w domu.
A my odetchnęliśmy trochę, kiedy zobaczyliśmy, że nowe miejsce zostało zaakceptowane. W końcu Starszak spędza tam około 8-9 godzin dziennie, więc musi się tam czuć bezpiecznie i komfortowo.


We wrześniu przeszliśmy też pierwsza operację rozdzielania paluszków u T. W szpitalu przy Litewskiej spędziliśmy dwie doby. I bardzo się cieszę, że nie dłużej. I nie chodzi warunki, o to, że przespałam dwie doby na krześle obok łóżeczka, bo gdybym położyła się na podłodze, to zatarasowałabym drogę do innego łóżeczka ani o to, że żeby zjeść, trzeba mieć kogoś, kto to jedzenie przyniesie, czy że nie ma gdzie zaparkować samochodu. Warunki są, jakie są. Szpital ma się wkrótce przenieść do nowego miejsca, może będą wtedy lepsze.
Szpital dla dzieci, to okropnie przygnębiające miejsce. Tyle cierpiących maluchów, tak trudno wytłumaczyć im, że coś trzeba zrobić, chociaż boli, tak trudno patrzeć na ich cierpienie. Wiem, że miałam szczęście. Byłam na chirurgii, na planowym zabiegu, o potrzebie operacji wiedziałam od urodzenia T. To nie była sytuacja nagła, zagrożenie zdrowia, życia. A i tak cieszę się, że po dwóch dobach uciekliśmy do własnego domu.

T zniósł operację bardzo dobrze, nie było żadnych powikłań po narkozie. Opatrunek na rączce bardzo mu nie przeszkadza, szaleje jak zwykle. Brakuje mu tylko prawdziwej kąpieli i zabaw w piachu. Z tym czekamy na całkowite zagojenie szwów. Czy zabieg się udał dowiemy się dopiero w czwartek, kiedy może z palca zostanie wyjęty stabilizator i może pozbędziemy się wreszcie opatrunków. Wtedy też zaczniemy planować dalsze kroki.

A ja pod koniec września nareszcie trafiłam do docelowego miejsca pracy. Przez ponad tydzień przygotowywałyśmy aptekę do otwarcia: sprawdzałyśmy tony towaru, układałyśmy na półkach, planowałyśmy magazyn i robiłyśmy tysiąc innych rzeczy. Apteka działa od poniedziałku. Sytuacja rozkręca się powolutku. Myślę, że w najbliższym tygodniu ruch będzie większy i zaczniemy przynosić wymierny zysk.