Jakoś tak nie mogłam się zebrać do pisania.
Trochę się u nas działo przez te dwa tygodnie od Świąt.
Najpierw zimowa pogoda skutecznie zatrzymała nas w domu. Niby wychodziliśmy na spacer, ale najczęściej pogoda skutecznie przeganiała nas to śniegiem, to deszczem. Albo wszystkim na raz.
Ale w końcu nadeszły dni, gdy można było zrzucić kurtki i szaleć na rowerze czy grać w piłkę i chłonąć promienie słoneczne.
Nadrobiłam też trochę zaległości domowo-balkonowe. Byliśmy z Młodszym w sklepie ogrodniczym po pelargonie, dzielnie pomagał je sadzić.
Niestety od czwartku pogoda znów zdecydowanie niewiosenna, choć przez okno wydaje się inaczej.
Mieliśmy też trochę zamieszania z "wirtualną" szkołą.
Starszakowi zapał do nauki osłabł na rzecz buszowania w internecie. Także w czasie lekcji. Odbyliśmy kilka rozmów, mocno przeorganizowaliśmy jego miejsce pracy i zobaczymy, jak to zadziała. Starszy powoli przestaje wierzyć w swój powrót do szkoły "na żywo". Dobrze, że choć pogoda pozwala na wyjście z kolegami na rower czy piłkę.
W związku z reorganizacją domową Młodszy zyskał spokojniejszą miejscówkę, bez rozpraszaczy za plecami. Lepiej i szybciej pracuje.
I cieszy się bardzo, że od poniedziałku na tydzień wraca do szkoły "na żywo"
Mąż przez cały kwiecień zalicza wizyty u dentysty i ma ich już serdecznie dość. (Wcale mu się nie dziwię). Ale widać już światełko w tunelu.
Mnie przypada rola ogarnięcia rzeczywistości domowej. Szeroko pojęte prowadzenie domu, "wirtualna szkoła", zamykanie kolejnych spraw urzędowych (niektóre jeszcze z ubiegłego roku).
Najbardziej chyba przeszkadza mi brak możliwości pobycia samej ze sobą. Na spacer za zimno, w domu ktoś stale jest i najczęściej czegoś chce, potrzebuje, o coś prosi.
Dziś wymigałam się od rowerowej wycieczki i odpoczywam w ciszy domu.
Cudowne uczucie.
Tęsknię za normalnością, przewidywalnością, możliwością zaplanowania czegoś dalej niż tydzień na przód.