środa, 31 sierpnia 2016

Wyjazd do Dziadków do Grabówki

Starszak w tym roku rozpoczyna swoją przygodę ze szkołą. Co prawda idzie do zerówki, ale ferie i wakacje będzie miał już w szkolnym rytmie. A nasz urlop z pewnością nie pokryje całego wolnego czasu. Postanowiliśmy więc wspólnie spróbować samodzielnych wakacji u Dziadków. Miały trwać tydzień, a młodszy brat pojechał dla towarzystwa:))
U Dziadków do dyspozycji jest podwórko, ogród do podlewania, piaskownica, dmuchany basenik, traktor z przyczepką na pedały, piłka i pies. Zajęć im nie brakowało, Babcia z Ciocią rozpieszczały kulinarnie, a Dziadek grał w piłkę i pozwalał podlewać ogród.
Tydzień minął tak szybko, że gdy przyjechaliśmy (stęsknieni jak nie wiem co), ucieszyli się oczywiście, ale wracać do domu w Warszawie nie bardzo chcieli. Z tego wniosek, że kwestię pobytu u Dziadków mamy przetestowaną i jeśli Dziadkowie się nie wystraszą :)), to za rok chłopcy część wakacji spędzą w Grabówce.

środa, 10 sierpnia 2016

Nasz nadmorski urlop

Tegoroczne wakacje postanowiliśmy spędzić nad Bałtykiem. 
Powody były dwa:
Po pierwsze w marcu wróciłam do pracy i musiałam się wstrzelić w grafik urlopowy.
Po drugie z różnych względów nasze wydatki w tym roku i tak są duże, więc urlop w ciepłych krajach musi poczekać.
Na Juratę zdecydowaliśmy się po naszym ubiegłorocznym wrześniowym pobycie nad morzem właśnie tu. Przyznaję, że mieliśmy sporo obaw przed tym wyjazdem. Czy pogoda będzie dla nas łaskawa, czy na plaży będzie dziki tłum, czy da się choć chwilę pokąpać w Bałtyku? Do tego mój mąż miał zostać z chłopcami sam przez tydzień, bo miałam do dyspozycji tylko jeden tydzień urlopu.
Nie martwiliśmy się tylko o kwaterę, bo trafiliśmy do tych samych gospodarzy co przed rokiem. Wtedy byliśmy bardzo zadowoleni, teraz też jesteśmy. Oprócz tego, że kwatera jest bardzo wygodna, ma też inne zalety. Bardzo blisko jest sklep, boisko piłkarskie, plac zabaw. Do głównego deptaka jest może 10 min piechotą, a do plaży 15-20 min. 
Pogoda okazała się dla nas łaskawa. Do tej pory przez jeden dzień trochę padało, a dziś np. na plaży było nam nawet za gorąco. Poza tym na półwyspie Helskim jest mnóstwo atrakcji poza plażowaniem, zwłaszcza dla małych miłośników wojska, pojazdów militarnych, dział itp. Są też piękne lasy sosnowe, przyjazne dla naszych małych alergików. Nie nudziliśmy się ani chwili.
Morze Bałtyckie też okazało się dla nas łaskawe, choć dla mnie zdecydowanie za zimne. Ale chłopcy chętnie się kąpali, moczyli stopy i wrzucali błotne bomby do morza.
A inni plażowicze??? Cóż my na plażę docieraliśmy około 9.30 i mieliśmy miejsca, ile dusza zapragnie. Tylko wybierać jak blisko brzegu i w którą stronę od wejścia na plażę. Gęstniało trochę około godziny 12.00-13.00, ale do dzikiego tłumu i nieokiełznanego parawaningu było daleko. Zastanawialiśmy się nawet z Mężem czy to niepewna pogoda, czy specyfika bardzo spokojnej miejscowości. 
A mąż przez tydzień poradził sobie na medal, choć miałam kilka telefonów w stylu: "Nie możesz się urwać z pracy wcześniej?!?!?!" Mimo bezproblemowego poradzenia sobie ze wszystkim, zapowiedział, że na taki urlop "samotnego taty" już więcej się nie zgodzi.
I słusznie, bo w przyszłym roku chciałabym mieć dłuższy urlop niż tydzień w lato.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Nadmorski dzień włóczykija

I udało się mi, udało się mi, tak wreszcie udało się mi.....
Od sobotniego późnego wieczoru jestem wreszcie w Juracie. Dołączyłam do męża i chłopaków, którzy plażują i lenią się tam od tygodnia.

Ponieważ pogoda (zmienna jak nie wiem co) nie zapowiadała się dziś plażowo, wybraliśmy się na wycieczkę na Hel. Plan był taki: dojechać, obejrzeć karmienie i trening fok w helskim fokarium, zjeść drugie śniadanie, a potem...... zobaczymy. Udało się nam zaparkować niedaleko początku deptaka, taktycznie wykupiliśmy bilet parkingowy na cały dzień i ruszyliśmy w miasto.

Najpierw przez cały deptak do fokarium. Udało się nam wstrzelić w akurat w godzinę karmienia, a Mąż zajął strategiczne miejsce skąd mogliśmy podziwiać focze "występy". Tak, tak, bo oprócz treningu, który pozwala ocenić stan zdrowia fok lub podać im lekarstwa, trenerzy-opiekunowie wymyślają dla swoich podopiecznych zadania do zabawy. To pozwala fokom utrzymać się w dobrej kondycji i nie nudzić się, bo są to bardzo inteligentne zwierzęta. Te wszystkie wyskoki, obroty, aporty piłek i obręczy to trening zwinności i zarazem dobra zabawa.

Po obejrzeniu foczego śniadania nasze brzuchy i brzuszki też zaczęły się domagać uwagi. Znaleźliśmy więc przyjemne miejsce i pokrzepiliśmy się nieco (niech żyją parówki - ulubione drugie śniadanie chłopaków na tym wyjeździe). Potem wsiedliśmy do meleksu i wyruszyliśmy na wystawę pojazdów militarnych. A tam..... chłopcy duzi i mali wsiąkli kompletnie. Do obejrzenia były wojskowe terenówki, ciężarówki, różnego rodzaju transportery, amfibie i inne pojazdy. Do jednego transportera można było wejść i zrobić sobie na nim zdjęcie. Byli też panowie, ubrani w mundury, którzy odpowiadali na pytania dotyczące sprzętu. Była możliwość zrobienia sobie zdjęć w kamizelkach kuloodpornych i hełmach oraz z bronią. Można było też za opłatą postrzelać z moździerza (nie skorzystaliśmy) oraz z broni ręcznej. I tu duży ukłon dla organizatorów, który zgodzili się zamienić nam karabin, którego Starszy by nie utrzymał, na colta, z którego strzelał swobodnie. Bardzo było nam miło. Pan obsługujący strzelnicę wykazał też duży spokój i cierpliwość, gdy tłumaczył Starszakowi jak celować i sam przeładowywał mu pistolet. Wystrzelaliśmy w trójkę jeden magazynek. W tarczę (mamy ją na pamiątkę) trafiliśmy aż dwa razy :)). Chłopakom bardzo się tam podobało, nam też. A ciekawostką jest, że całość organizują ludzie - miłośnicy militariów. Zbierają i konserwują sprzęt, przygotowują wystawę i opisy pojazdów, plakaty, strzelnicę, jest nawet kuchnia polowa i prawdziwa wojskowa grochówka.

Po wystawie zamiast meleksem wróciliśmy do miasteczka piechotą. Ale zamiast iść wzdłuż drogi, ruszyliśmy na przełaj, wspaniałym sosnowym lasem. Rozpogodziło się, więc spacer był bardzo przyjemny. Trochę na koniec pobłądziliśmy, ale jakoś tam udało się nam dotrzeć do ulicy asfaltowej i osiedla mieszkaniowego. Spacer po lesie zaostrzył nam apetyty, więc ruszyliśmy na poszukiwanie miejsca na obiad. Wybraliśmy restaurację Stary Kuter. Bardzo polecam. Dania smakowite, porcje duże, a ceny przystępne. Sam lokal cały w drewnie, z dekoracjami w stylu rybackiego kutra i z dużym akwarium, które uprzyjemniło naszym synkom oczekiwanie na obiad.

Po obiedzie postanowiliśmy przespacerować się trochę po porcie, żeby zrobić sobie miejsce na deser. I jakoś tak wyszło, że załapaliśmy się na rejs widokowy statkiem po Zatoce Puckiej i wzdłuż Helu kawałek na otwarty Bałtyk. Chłopcy zachwyceni, biegali od barierki do barierki. My zadowoleni, bo akurat trafiło się nam bardzo spokojne morze, także kołysało tylko trochę. Poza tym można było wejść na mostek kapitański i zrobić sobie zdjęcia w czapce kapitana i ze sterem w ręku. Oczywiście skorzystaliśmy z tego :))
Po rejsie miejsce na deser się zrobiło, więc poszukaliśmy miłego miejsca na świeżym powietrzu, z widokiem na Zatokę Pucką. I lody, i szarlotka były pyszne. 

Po tak wspaniałym, pełnym wrażeń dniu, nadszedł w końcu czas powrotu do Juraty. Przed wejściem do samochodu odwiedziliśmy jeszcze toaletę. I tu, znów, nasz ukochany Młodszak standardowo nie chciał siku, by po dwóch kilometrach jazdy zawołać, że on już, natychmiast musi. Zaparkować na poboczu się nie dało (bo tam nie ma pobocza - jest za wąsko i za kręto), na szczęście znaleźliśmy wjazd do lasu. Młodszemu chciało się mocno. I gdybyśmy się nie zatrzymali, mielibyśmy awarię hydrauliki w samochodzie. Po krótkim postoju ruszyliśmy do domu. I na dystansie 5 może 6 kilometrów nasi dzielni piechurzy zasnęli tak mocno, że przespali transport do łóżek i częściową przebierankę w piżamy. 

Nadmorski dzień włóczykija uważam za udany.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Toruń

Czas, czas, czas..... a właściwie chroniczny jego chroniczny brak. Zaległości postaram się nieco nadgonić.

Oto obiecany post o pobyciu w Toruniu.
Z okazji pobytu w Solcu Kujawskim postanowiliśmy odwiedzić Toruń i przy okazji spotkać się z dawno niewidzianymi znajomymi. A że znajomi mają córki z grubsza w wieku naszych chłopaków, mieliśmy nadzieję, że wszyscy będą się dobrze bawić.
Zatem po niedzielnym śniadaniu wyruszyliśmy z Solca Kujawskiego do Torunia. Znajomi zafundowali nam wycieczkę po starszej części miasta, zamku krzyżackim, a potem zaprowadzili na fantastyczny plac zabaw, ukryty pomiędzy starymi kamienicami.
Plac duży, ze wszystkimi atrakcjami do zjeżdżania, biegania, wspinania itp. Tam chłopcy i dziewczyny zaczęli przełamywać pierwsze lody i bawić się razem. Jak zwykle niezawodne okazały się bańki mydlane. Chyba wszystkie dzieci lubią je puszczać i gonić co sił w nogach.
Potem zostaliśmy zaproszeni na obiad. po drodze na parking, zostałam przez dziewczynki poinformowana o szczegółach obiadowych i oprócz dwóch chłopaków, miałam pod opieką dwie urocze dziewczynki. Sztama i zaczepki były do końca pobytu. Może powinnam się przekwalifikować na przedszkolankę ???
W nowym domu chłopaki szybko się zaprzyjaźnili z koleżankami i dzieciaki wymyśliły, że po obiedzie będzie koncert. I był, wspaniały, multiinstrumentalny występ. Mam nadzieję, że sąsiedzi nam wybaczą :)).
A potem jeszcze wypad na plac zabaw i powrót do domu. 
Wymęczeni i wybiegani panowie zasnęli tuż za Toruniem.
A my odnaleźliśmy stację benzynową i.......................... Odstaliśmy w horendalnie długiej kolejce po paliwo, bo większość ludzi wcinała przy okazji jakieś przekąski, zamiast najpierw rozliczyć się za paliwo i odjechać spod dystrybutora. Organizacja też słaba, bo kolejka była jedna dla tych co tylko tankują i dla tych co jedzą. Ale udało się sprawę załatwić. I po kilku godzinach jazdy wtaszczyliśmy śpiochy do łóżek, bagaże do domu i sami padliśmy jak muchy.