niedziela, 29 maja 2016

Bracia

Pora na zmianę tematu. Choroby co prawda się jeszcze nie skończyły, ale liczę, że do środy panowie będą zdrowi i ruszą do przedszkola. Zwłaszcza, że z okazji Dnia Dziecka przewidziane są jakieś atrakcje i przedstawienie Rodziców dla dzieci.

Dziś po powstaniu z łóżka chłopcy czekając na śniadanie bawili się razem. Podróżowali po planetach Układu Słonecznego. Tankowali paliwo, pakowali zapasy, planowali podróż.
Słuchałam tego jednym uchem walcząc z sennością i przygotowywaniem śniadania. Słuchałam, jak razem tworzą zabawę, jak się dogadują, jak wymyślają przygody.
Często się ze sobą bawią. T jest już dostatecznie duży, żeby uczestniczyć w zabawie z A, nadąża za nim i chce sam też wymyślać zabawy. I choć wciąż słychać kłótnie, wrzaski, choć wyrywają sobie zabawki i dochodzi między nimi do przepychanek a nawet rękoczynów, to chłopaki wyraźnie nudzą się bez siebie. 
A ja, ja bardzo, bardzo się cieszę, że mamy ich dwóch. Że oprócz rodziców mają siebie nawzajem, mogą liczyć na siebie teraz i mam nadzieję, że w przyszłości też będą mogli. Ja nie mam rodzeństwa i czasem brakuje mi kogoś bliskiego. Zazdroszczę moim kuzynom (jest ich piątka), że mają siebie nawzajem i zawsze mogą na siebie liczyć. 

Fajnie jest mieć rodzeństwo, naprawdę.

sobota, 28 maja 2016

Krótko z linii chorobowego frontu

Tak żeby przypadkiem nie nudziło mi się za bardzo, mamy kolejną akcję chorobową. Od poprzedniego czwartku u pediatry byłam 5 razy, na zmianę to z Młodszym, to ze Starszakiem. Ale po kolei. 

A zakończył przygodę z gorączką, za to nadal męczy go kaszel. Wprowadziliśmy standardowe wziewy i łagodny środek wykrztuśny. Niestety doszło też oklepywanie, bo samo się nie odkrztusi. Starszak szczerze tego nie znosi, także zabawę mamy przednią.....

Młodszy w środę miał zabieg urologiczny. Nic wielkiego, ale chwilowo wskazane są nasiadówki rumiankowe (moczenie w "herbacie") i bieganie bez majtek. Postanowił też dołączyć do brata i od środowej nocy też ma gorączkę. Objawy bardzo podobne, więc pewnie A podzielił się z bratem jakimś wirusiskiem. Wczoraj pilnie ćwiczyłam podawanie leków przeciwgorączkowych co 4 godziny, także przez sen. 
Do tego Młodszy kaszle jak gruźlik, więc też syrop wykrztuśny i oklepywanie. W związku z zabiegiem oklepywanie mamy nieco utrudnione. Poza tym Młodszy też szczerze tego nie znosi.....

Dziś ja byłam w pracy, a Mąż pilnował chłopaków. Jak wróciłam, przebąkiwał, że pobolewa go gardło.... 

Także, jak widzicie sam, u nas rozwojowo i  w długi weekend się nie nudzimy. 

Marto, mam nadzieję, że u Was już lepiej!!

Rivulet, Ty nadal w dwupaku jesteś????

Iwosiu, jak widzisz, nasza wiosenna kawa chyba płynnie przejdzie w letnią. Niech choróbska Was omijają.

Urwisowa mamo, podziwiam Cię za ogarnianie czterech chorych facetów, ja przy dwóch mam dość...

poniedziałek, 23 maja 2016

Choroba to zwierzę stadne

Chwilowo będzie mnie zdecydowanie mniej. Niestety choroby i kontuzje postanowiły się u nas zadomowić na dłużej.
W skrócie sytuacja wygląda tak:
T miał po prostu zaostrzenie alergii. Sytuacja opanowana, inhalacje zrobiły swoje. Młodszy już od dziś urzędował w przedszkolu. Nadal jednak wymaga syropu na odkrztuszanie, oklepywania pleców i oczyszczania nosa zwłaszcza po spaniu. Nadal wymaga też sterydu do nosa. Oprócz tego nadal ćwiczymy mięśnie brzuszka, rozciągamy bioderka i stopy.

Starszak od niedzielnego wieczora ma gorączkę, która wymaga regularnego podawania leku przeciwgorączkowego, co 4-6 godzin. Inaczej rośnie do 38,7 - 39 stopni i wysysa z niego siły. Do tego okropnie chrypi, kaszle sucho i narzeka przy tym na ból w gardle. Lekarz stwierdził leciutko zaczerwienione gardło - wirusówka.  Choroba uziemiła A w domu i fatalnie wpływa na jego nastrój. Podawanie syropów i tabletek spotyka się z protestami, jedzenie nie wchodzi, płaczliwość znacząco wzrosła. Ćwiczenia na razie zawieszamy, zostanie tylko masaż.  Niestety długo oczekiwana wizyta ulubionego kolegi też raczej nie dojdzie do skutku., co oczywiście powoduje dodatkowe rozżalenie.

Mąż dziś obudził się ze spuchniętą powieką i bólem prawego oka. Lekarz przepisał mu maść i powiedział, że to jakiś stan zapalny. Niestety jutro mąż musi być w pracy zamiast kurować oko w domu i dać mu odpocząć od komputera.

Ja się jakoś w tym sajgonie trzymam, choć mój prawy bark stanowczo przypomina mi, że tydzień temu nie byłam na siłowni. I nie wiem, czy będę mogła pójść na trening jutro. Muszę więc do swojego planu dnia wpisać swoje ćwiczenia.

Oprócz tego jest praca, prowadzenie domu (czyli sprzątanie, gotowanie, zakupy, pranie, prasowanie itp), logistyka babcio-dziadkowa, planowanie kolejnych dni.  A doba jak na złość za nic nie chce zwiększyć liczby godzin.
Obiecuję wrócić, jak tylko nieco się ogarnę. O ile ja też nie polegnę do kompletu :))

piątek, 20 maja 2016

Kochane zdrowie czyli...... naszych perypetii ciąg dalszy

Prawie dwa lata temu, w końcu, po długich namowach (lekarzy trzeba do diagnostyki namawiać!!!!) zrobiliśmy Starszakowi testy skórne na alergię wziewną. To, że w ogóle uzyskaliśmy jakiś wynik, uznałam za cud. Mój wybitnie niedotykalski syn bardzo kiepsko zniósł ukłucia skalpelem i coraz większe swędzenie, a zwłaszcza zakaz dotykania rąk. Ale ostatecznie udało się. Wyszło nam uczulenie na pyłki traw i bylicę. Po przejrzeniu historii wodnistych katarów, zaostrzeń kaszlu (bez infekcji) i różnych podrażnień skóry, moje obserwacje potwierdziły ten wynik z jednym zastrzeżeniem. Mimo braku reakcji na teście skórnym A ewidentnie reaguje też na pyłek brzozy. Jest przezroczysty katar, pocieranie oczu i pokasływanie. W tym roku, uwolniony od przerośniętego migdała, A znacznie lepiej zniósł pylenie brzozy, katar był prawie niezauważalny, oczy OK, kaszlu brak. Teraz, gdy pylą trawy, zdecydowanie przeważają problemy skórne. I to przy dwutygodniowej przerwie w braniu leków.
W czym zatem problem? Ano w tym, że nasz prowadzący alergolog stwierdził na wizycie, że skoro A tak słabo reaguje na pylenie traw czy brzozy, to z pewnością uczulony nie jest. Nie bardzo rozumiem, co to w takim razie jest. Podrażnienie? Bo o nietolerancji alergenów wziewnych nie słyszałam.

Niestety z Młodszym kłopot jest większy. Testy z krwi nie wykazały nic. Z moich obserwacji wynika, że pyłek brzozy mocno podrażnił mu tym razem nawet skórę, o lejącym się katarze i niekończącym kaszlu nie wspomnę. Trawy też dają o sobie znać, są zmiany skórne, pocieranie oczu i kaszel. Do tego Młodszy złapał chyba jakiś wirus, bo od czwartku rano ma kompletnie zatkany nos, kaszle prawie non stop na sucho i ma furczenia w oskrzelach. Wzięłam dwa dni zwolnienia, bo i inhalacji sporo, i może pojawić się duszność albo wysoka gorączka. Jutro przekonamy się czy decyzja o inhalacjach z Berodualu i Pulmicortu była trafiona, czy włączymy antybiotyk. U Młodszego problemem jest całkowita blokada nosa. Na zewnątrz nic a biedak nie może przez nos oddychać.
Boję się, że czeka nas powtórka z rozrywki, że T także ma przerośnięty trzeci migdał, a do tego jeszcze być może kłopoty z zatokami.
Tylko jak przekonać lekarza, że warto zrobić porządną diagnostykę?! W przypadku Starszaka, po dwóch lata wożenia się z niekończącymi się katarami, kaszlem, zapaleniami oskrzeli, kłopotami ze słuchem i ropiejącymi oczami, powiedziałam dość i prawie silą wydusiłam z lekarki skierowanie na badanie nosa wziernikiem z kamerą. Wiecie, co od niej usłyszałam? "Ale pani jest uparta, przecież jeszcze nie jest tak źle."
Tak bardzo nie mam ochoty na ponowną walkę i przekonywanie, że nie będę czekać, aż T zacznie mieć problemy ze słuchem lub przechoruje dwa zapalenia oskrzeli a potem zapalenie płuc pod rząd. I zaliczy trzymiesięczną rekonwalescencję, walkę o zjedzenie czegokolwiek wartościowego, o wyrównanie poziomu żelaza i o doprowadzenie wyjałowionych jelit do porządku.
Nie mówiąc już o taki drobiazgu jak .......opieka na chorym dzieckiem. Niestety ja do domu swojej pracy nie zabiorę. Dziecka do pracy też nie wezmę. Będę musiała sobie poradzić jakoś inaczej. Oby Dziadkowie Warszawscy byli akurat w dobrym zdrowiu.

P.S. Dziś na kontrolnej wizycie okazało się, że gardło blade a w oskrzelach cisza. Stawiam na zaostrzenie dolegliwości przy pyleniu traw czyli jednak alergia na pyłki traw. Choć oficjalnie nadal nie potwierdzona badaniami.

poniedziałek, 9 maja 2016

Majowe włóczęgi

Ostatni tydzień rozpieszczał nas pogodą. Postanowiliśmy to wykorzystać i w niedzielę wybraliśmy się na majową włóczęgę po parkach. Swoją wyprawę zaczęliśmy od zwiedzania Muzeum Wojska Polskiego, a właściwie części na powietrzu. Chłopcy biegali od armat do czołgów, kazali sobie wszystko czytać i opisywać ze szczegółami. Fascynacja wojskowymi maszynami nadal jest wielka. Tak wielka, że następna muzealna wyprawa ma obejmować również wystawy w budynku.
Potem zeszliśmy schodami w dół i ruszyliśmy wzdłuż ulicy Czerniakowskiej. Kierowaliśmy się mniej więcej w stronę trasy Łazienkowskiej. Wybraliśmy sobie nawet miejsce na piknik. Dzieciaki szalały na rowerach, my za nimi na piechotę. Nadążaliśmy nawet :))

Spacer się udał. Po drodze obejrzeliśmy z daleka pomnik sapera, popodziwialiśmy chłopców szalejących na rowerach w skateparku. Młodszy i Starszak wdrapali się na zabawną rzeźbę wyglądającą jak plecionka ze wstążek. Poza tym wąchaliśmy bez i inne kwitnące drzewa i krzewy. Dla mnie była o wspaniała okazja na zanurzenie się w zieleni, odpoczynek dla oczu, uszu, świeże powietrze dla płuc. I Starszy, i Młodszy świetnie sobie poradzili z dość długim stromym podjazdem wzdłuż ulicy Górnośląskiej. Nagrodą za wysiłek były pyszne lody przy placu Na Rozdrożu. 

Do domu wróciliśmy troszkę już zmęczeni i w samą porę. Ledwo zdążyliśmy się rozgościć, za oknem lunęło jak z cebra.

Za tydzień, jeśli dobra pogoda się utrzyma, pojedziemy eksplorować Lasek Bielański na rowerach. Tym razem wszyscy czworo. 

I tu moja obserwacja. Od wielu dni jest naprawdę ciepło. Chłopcy do przedszkola rano chodzą w bluzach nałożonych na krótki rękaw. Po przedszkolnym placu zabaw biegają w krótkim rękawku, na moja wyraźną prośbę. Uważam, że biegające, a właściwie szalejące na placu zabaw dziecko spoci się w zbyt grubym ubraniu bardzo szybko. I..... wiatr czasem bywa chłodny. Jeśli przewieje takiego spoconego delikwenta kłopot gotowy. Osobiście wolę żeby moje dzieci lekko się przechłodziły niż zapociły.
A przede wszystkim uważam, że powinniśmy się ubierać zgodnie z temperaturą, a nie z porą roku. I tym poglądem zaskarbiam sobie zdumione spojrzenia i komentarze w stylu "przecież to jeszcze nie lato". I co z tego, że nie lato. Temperatury są letnie.

poniedziałek, 2 maja 2016

Zwariowana majówka

Tegoroczna majówka jest zupełnie zwariowana. 

W piątek wieczorem wybraliśmy się do dziadków grabowskich. Chcieliśmy zobaczyć jak wygląda Podlasie wiosną, posmakować naleśników z serem i cynamonem, pobawić się w ogrodzie i porozmawiać. 
Ale to nie wszystko. Dla naszych wspaniałych synków przygotowaliśmy przygodę. Ponieważ oboje musieliśmy być dziś w pracy, a przedszkole było nieczynne, zaproponowaliśmy chłopcom, że zostaną sami u babci i dziadka na jedną noc i jeden dzień. Przygoda się nam udała, gdyż mąż, który wyjechał po pracy do Grabówki, zastał dzieciaki bardzo zadowolone. Kto wie, może następnym razem zostaną na cały weekend u dziadków???

Ja dziś miałam w pracy drugą zmianę, więc do rodzinki dołączę dopiero jutro. (Już sobie wyobrażam powitanie na dworcu.) Ranek przeszedł mi na porządkach w garderobie, praniu i ogarnianiu mieszkania. Sporo udało mi się zrobić. W końcu jak wiosna, to na porządki wiosenne czas najwyższy. Tylko okna jakoś nie mogą się doczekać mycia, ale nic to. W końcu nie uciekną przecież :))