czwartek, 21 grudnia 2017

Święta....

U nas tradycyjnie....
Młodszy ma katar jak stąd do Australii.....
Starszak kaszle, kaszle i końca nie widać....
Przygotowania do Bożego Narodzenia idą jakoś....
W pracy nie ma mnie  od poniedziałku, bo ktoś musi ogarnąć małego zakatarzonego delikwenta....
A ja, ja od poprzedniej niedzieli, gdy okazało się, że Młodszy musi zostać w domu, a ja razem z nim, poczułam wewnętrzny spokój.
I pewność, że będzie dobrze. Nawet jeśli Wieczerza Wigilijna będzie mniej tradycyjna, to przecież najważniejszy jest wspólny czas, rozmowy, bycie Rodziną.

Korzystając z okazji życzę Wam rodzinnych, ciepłych, pełnych pokoju i miłości Świąt.

P.S. Po Świętach obiecuję nadrobić zaległości u Was i nowy post

wtorek, 21 listopada 2017

Zdjęcia - miłe wspomnienia z wakacji

Od czego tu zacząć???

Tornado spraw wciągnęło mnie skutecznie. Czas wolny jest teraz tylko słowem, wyrażeniem. Cena za zmaganie się z dużą ilością trudnych rzeczy naraz jest duża. Zaostrzyły mi się problemy zdrowotne. Odporność poszybowała w dół. Od piątku mam anginę.

Chociaż, to chyba już tradycja. Ubiegłej jesieni, mniej więcej o tej porze, też piętrzyły się przede mną sprawy trudne i trudniejsze. Efekt - ospa wietrzna. Teraz tylko angina, przechodzi dość szybko -  ból gardła już minął. Może teraz jestem silniejsza, bardziej pewna swoich decyzji, bardziej polegam na sobie i na najbliższych. 

Dobra, dość gadania o smutkach!!!
Tornado spraw - tornadem spraw, angina - anginą, ale najwyższa pora zostawić na chwilę cały ten chaos i wrócić pamięcią do ciepłego morza, słońca i "najlepszych wakacji w życiu", jak mówił o nich Starszak.

                                                                         Oto, co robiliśmy codziennie :))


Na plecach mamy pływa się najlepiej :))


                                                                                 Budynki w Orebicu


                         Widok z naszego tarasu                          


Kolczaści mieszkańcy podwodnego świata 


Poszukiwacze skarbów
 

                                                          Najpiękniejsze jeziora jakie widziałam


                                                               Woda przejrzysta jak szkło i całkiem ciepła


Korcula czyli mały Dubrovnik





 

Poławiacze maleńkich rybek "na kolację"
 


niedziela, 29 października 2017

Brak zdjęć

Bardzo Was przepraszam. Obiecałam wstawić zdjęcia z Chorwacji i dotąd ich nie ma.
Ostatnio przytrafiło się nam kilka rzeczy, które pochłaniają cały mój czas wolny. Proszę o chwilę cierpliwości. I o trzymanie kciuków, żeby udało mi się przetrwać tornado wydarzeń, które nie są przyjemne, ale są.


sobota, 21 października 2017

Nadmórz w Chorwacji

Chorwacja jest...... piękna, słoneczna, ciepła, z niezwykłą przyrodą i ciekawymi zabytkami. Bardzo chciałam w końcu tam pojechać, zobaczyć, poczuć, posmakować. Było tylko jedno ale. Zorganizowany wyjazd, taki przez biuro podróży nie wchodził w grę. Po prostu nie było ofert, które pasowałyby do naszych potrzeb. Nam samym za to brakowało odwagi, żeby zorganizować taki wyjazd samodzielnie. Wyjazd do Chorwacji przesuwał się w coraz odleglejszą przyszłość...

Aż do poprzedniego roku. Urlop nad Bałtykiem, gdzie mieliśmy szczęście z pogodą, ale woda była zimna jak lód, przypomniał nam o Chorwacji. I.................. mój osobisty małżonek, który do tej pory stanowczo twierdził, że za granicę to on jedzie tylko na zorganizowaną wycieczkę, rzucił od niechcenia: "A może w następne wakacje pojedziemy nad ciepłe morze np. do Chorwacji? Poszukam  czegoś w Internecie ......."
I tak rozpoczęliśmy przygotowania: poszukiwanie kwatery, zaklepanie urlopu w pracy, przemyślenie co i jak zapakować, załatwienie ubezpieczenia, wyposażenie samochodu w niezbędne według przepisów akcesoria, opracowanie trasy, zaplanowanie posiłków, wreszcie pomysły wycieczek dodatkowych. A potem w drogę.
Trochę ta droga dała się nam we znaki. Jechaliśmy samochodem, dwa dni. Około 12 godzin w samochodzie każdego dnia, z przerwami na tankowanie samochodu, toaletę, obiad, rozprostowanie kości. Przygody z nawigacją, długaśna kolejka na granicy słoweńsko-chorwackiej, korki w Wiedniu, niezawodne pytanie: "Kiedy wreszcie dojedziemy?!" z tylnej kanapy. Ale dojechaliśmy w końcu.
Na swoją kwaterę wybraliśmy małą miejscowość, położoną mniej więcej w połowie półwyspu Peliesać, około 80 km od Dubrownika. Miejsce bez dużych hoteli i mnóstwa ludzi. Nasz apartament znajdował się trochę poza centrum, za to miał przepiękny widok z tarasu na morze i maleńki port. W  miejscowości generalnie było wszystko czego potrzebowaliśmy: sklepy spożywcze, piekarnia, stragany z warzywami i owocami, poczta, nawet informacja turystyczna. Tylko stacji benzynowej brakowało do szczęścia.
Plaże bardzo kamieniste, ale ślicznie położone i niezatłoczone. W ogóle plaż czy też miejsc do plażowania było mnóstwo, często bardzo maleńkich, takich na dwa, trzy ręczniki.
Woda w morzu przejrzysta jak szkło i ciepła, zachęcająca do ciągłej kąpieli, z przerwami tylko na jedzenie, picie czy dosmarowanie kremem.
Nasze dni wyglądał zazwyczaj tak: po śniadaniu na tarasie wyruszaliśmy na plażę, spędzaliśmy tam czas do 13.00-14.00, potem wracaliśmy do domu na obiad (jakiś makaron z sosem, paróweczki, naleśniki itp.), a potem znowu na plażę lub na poszukiwanie muszli.
Andrzejek już drugiego dnia uznał, że to najlepsze wakacje. I ja też tak uważam. Idealne miejsce na leniwe wakacje, z małą dawką zwiedzania.

Zresztą sami zobaczcie.



sobota, 9 września 2017

Aaaaaaa psik

Obiecałam postu o Chorwacji i Wrocławiu.
I słowa dotrzymam.
Na razie jednak mam na stanie trzech chorych chłopaków.
Andrzej kończy przeziębienie, Tadzio zaczyna, a mąż ma anginę.

Pozdrawiam Was serdecznie zza stosu chusteczek do nosa. 😉

wtorek, 29 sierpnia 2017

Powrót do......

Dziś króciutko. Obiecuję porządny i dłuuuugi post o chorwackiej wyprawie, ale do tego potrzebuję sprawnego laptopa (padła nam ładowarka) i czasu.
Chwilowo:
1.ogarniam stertę prania (nie do wiary ile można wybrudzić rzeczy przez dwa tygodnie),
2. odgruzowuję dom (skąd się bierze ten kurz, kiedy nas nie ma?!!),
3. dokupuję rzeczy do szkoły i przedszkola (aaaaa znów nowe buty dla A i T),
4. ogarniam zdrowotne kwestie Tadzika ( znów coś się wykluło, ale więcej o tym w czwartek po badaniach),
5. próbuję skorzystać z ostatniego tygodnia urlopu - w piątek wyjeżdżamy na szalony wypad do Wrocławia.
Tempo jak zwykle zawrotną.
Buziaki dla Was :))

piątek, 11 sierpnia 2017

Wakacje!!!!

Już jutro!!!!!!!!!
Bladym świtem lub może nawet przed świtem wyjeżdżamy do Chorwacji.
Przed nami Wielka Przygoda.
A po powrocie do domu zmiany, zmiany, zmiany.

Pozdrawiam Was z nad listy rzeczy i sterty do pakowania.

niedziela, 30 lipca 2017

Mała przerwa w codzienności

Od poprzedniej soboty chłopcy są na wakcjach u Dziadków Grabowskich. Przyjechaliśmy w piątek wieczorem, stęsknieni za chłopakami i odpoczywamy. Od pracy i od miasta. Dobrze jest czasem zmienić miejsce. Nawet na dwa dni.

niedziela, 9 lipca 2017

Leniwie (chłopcy), pracowicie (ja) spędzony czas

Wakacje to okres urlopów i remontów. W pracy od dwóch miesięcy mamy remont elewacji budynku. Skutek - hałas i nieziemskie, niezmierzone, nieusuwalne pokłady kurzu, który wciska się przez szpary w drzwiach i oknach. Przy zdejmowaniu towaru z wyższych półek trzeba go dyskretnie przetrzeć, bo porządek po przetarciu półek trwa około jednego dnia. Do tego nasza pomoc apteczna jest nieobecna z powodów zdrowotnych. Czekamy na jej powrót z niecierpliwością. Inne jej obowiązki jakoś ogarniamy, ale codzienne sprzątanie już się nam w grafiku pracy zwyczajnie nie mieści. Pocieszam się, że remont ma się skończyć do końca sierpnia, a pomoc kiedyś w końcu wróci.

Ze spraw zawodowych, to niestety muszę się trochę przyłożyć do szkoleń i do nauki angielskiego, bo leżą i kwiczą. Może perspektywa spokojnych, letnich wieczorów trochę mnie zmotywuje?

Chłopcy zaczęli wakacje ostatnim rodzinnym świętowaniem siódmych urodzin Andrzejka.
Odpoczywali przez tydzień od swoich placówek pod opieką moją i Babci Warszawskiej. I wyszło nam to wszystkim na dobre. Wyspaliśmy się, zwolniliśmy tempo, chłopcy, a zwłaszcza A wyspokojnieli. Dali się nawet namówić na nocowanie u Dziadków Warszawskich. A teraz, od tygodnia mają swoje zajęcia szkolne i przedszkolne. 

U Tadzia w tym roku przedszkole realizuje projekt "Od podłogi aż po dach". Dzieciaki z różnych materiałów budują, kleją, lepią, malują różne budynki i ich wyposażenie. Efekty pracy podziwiamy na stronie przedszkola i na wystawie. Tadzik zachwycony, w swoim żywiole, a Andrzej trochę zazdrosny. Wymyślił, że majsterkowanie będzie też na wakacjach u Dziadków Grabowskich. W końcu dziadek Tadeusz i wujek Wojtek się na tym dobrze znają.

Andrzej jutro zacznie drugi tydzień półkolonii z piłką nożną. Bardzo mu się podoba możliwość gry w piłkę z kolegami i szaleństwo boiskowe. Z kąpielą pod zraszaczem do trawy włącznie. Pan Wojtek i pan Michał mają fantazję :)) 
Niestety w ubiegłym tygodniu Andrzejka dopadła gorączka, ale trwała tylko trzy dni i poszła sobie. Mam synka - zagadkę. Trzydniowa gorączka, pojawiająca się tylko wieczorem, schodząca po jednej dawce leku przeciwgorączkowego. Objawów innych brak, badania moczu OK, lekarz się niczego nie dopatrzył. Mnie na myśl przychodzą trzy możliwości:
1. nasilona alergia na pyłki traw.
2. podziębienie po weekendowej kąpieli w bieżącej i zimnej wodzie.
3. rosnące szóstki - pomyślałam o nich dziś dopiero dziś.
Cokolwiek było, po trzech dniach poszło precz w zasadzie bez leków. Syn odpoczywał w domu i tyle.

Oprócz czasu spędzanego w szkole i przedszkolu po powrocie do domu oraz popołudniu w weekend chłopcy spędzają czas na patio. Nasz blok to czworobok z zamkniętym podwórkiem w środku. Jest tam mały plac zabaw, trawniki, mostek, trochę krzaków do chowania. W poprzednich latach nie korzystaliśmy z niego za bardzo, bo Andrzej sam nie chciał iść, a Tadzio był za mały na samodzielną eskapadę. Teraz bardzo się to zmieniło. Chłopcy idą sami, świetnie sobie radzą, zawierają nowe znajomości, a my mamy czas na: drzemkę popołudniową, umycie okien czy poodkurzanie w spokoju.
Bardzo to wygodne. Podwórko jest dostępne tylko z bloku, a z naszej kuchni dokładnie wszystko widać. A chłopcy mają okazję poćwiczyć samodzielność.

Przed nami kolejny tydzień pracy, zajęć szkolno-przedszkolnych i domowych. Ale są wakacje! Czujemy je w zwolnionym tempie naszego życia, w pogodzie i w zwiększonej ilości czasu spędzanego na dworze.
Za nami dwa fajne weekendy. Ale o tym następnym razem.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Kazimierz

W pewną majową sobotę wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Chłopcy jeszcze nigdy tam nie byli, my byliśmy w zamierzchłych czasach, czyli jakieś dziesięć lat temu ;)). Ponieważ samo miasteczko jest bardzo ładne, ma też zamek, wiedzieliśmy, że chłopakom na pewno się spodoba.

Na miejsce dotarliśmy około 10.30 i dzień rozpoczęliśmy od drugiego śniadania. Pokrzepieni jajecznicą, parówkami i kanapkami wyruszyliśmy na zamek i basztę.
Zamek obejrzeliśmy naprawdę bardzo, bardzo dokładnie. Od piwnic aż po mury obronne. Weszliśmy do każdego lochu, przeszliśmy się po wszystkich schodkach. Obejrzeliśmy go od murów obronnych, skąd podziwialiśmy wspaniały widok na Wisłę, po najgłębszy loch. A przy okazji dyskutowaliśmy o budowie zamku, tajnych wyjściach, studniach itp. Od jakiegoś czasu chłopcy zadają tyle pytań, że do wycieczki trzeba się przygotować. W podziemiach zamku była ciekawa, lokalna historia związku króla Kazimierza Wielkiego i Estery, przedstawiona w formie komiksu.








Potem przyszedł czas na zwiedzanie baszty. Chłopcy dzielnie pokonali wszystkie schody i otworzył się przed nami jeszcze wspanialszy widok na całą okolicę. Wisła, jej drugi brzeg, rozległy widok na cały Kazimierz. Nabraliśmy ochoty na rejs statkiem. Dowiedzieliśmy się też, jak wyglądało życie i praca strażników na baszcie.
Na Górę Trzech Krzyży już nie dotarliśmy. Po długim wchodzeniu i schodzeniu po tylu schodach, nogi chłopców zastrajkowały. Należał się im mały odpoczynek.

Udaliśmy się do przystani, na brzeg Wisły. Na rejs nie musieliśmy długo czekać. Widoki w czasie rejsu wspaniałe. Widzieliśmy zamek w Janowcu i prawdziwy, drewniany wiatrak. Jedynym minusem był bardzo silny wiatr.
A po rejsie.... Po rejsie nabraliśmy apetytu na obiad. Szukaliśmy spokojnego miejsca, więc oddaliliśmy się trochę od Rynku. Obiad jedliśmy w restauracji z kuchnią arabską. Jedzenie pyszne, choć trochę egzotyczne. A miejsce ma u mnie plus za stolik z zabawkami dla dzieci ustawiony w bardzo przyjemnym ogródku. Po obiedzie oczywiście był przepyszny deser.
A potem wreszcie wyszło słońce. Skorzystaliśmy więc i poszliśmy na długi spacer po promenadzie nad rzeką.



Po spacerze był obowiązkowy zakup koguta z ciasta. I jeszcze podwieczorek na promenadzie. Około 18.00 ruszyliśmy w stronę domu. Po kilku kilometrach tylna kanapa smacznie spała. A my, my podziwialiśmy wiosenny, płaski i zielony krajobraz. Bardzo przyjemna przejażdżka.


sobota, 24 czerwca 2017

Wakacje czas zacząć

Za nami podwójne zakończenie roku.
W tym roku był prawdziwy maraton, bo i Andrzej, i Tadzio kończyli oficjalnie zajęcia jednego dnia, w piątek. Dobrze, że choć nie o tej samej godzinie :))

U Andrzejka było poważnie, szkolnie, w białej koszuli i pod krawatem. 
Było przemówienie pani Dyrektor, podziękowania za cały rok pracy.
Potem, już w klasie pani Sylwia, nasza super wychowawczyni wręczyła dzieciakom dyplomy na zakończenie zerówki, a także każdy dostał od niej list. 
Pani Sylwia zostaje z nami w pierwszej klasie, z czego się bardzo cieszymy, zarówno rodzice, jak i dzieciaki. Trafiła się nam świetna, młoda, bardzo asertywna, ale doskonale znająca swoich uczniów osoba. Z jednej strony umiała ogarnąć dwanaścioro indywidualności, z drugiej była bardzo elastyczna. Jak dla mnie dobre połączenie. Mam tylko nadzieję, że dyrekcji nie przyjdzie do głowy szukać dla niej następcy.

U Tadzia było kolorowo, wesoło i śpiewająco. Ciocie połączyły zakończenie roku przedszkolnego i występ z okazji Dnia Mamy i Taty. Dzieciaki śpiewały, tańczyły, deklamowały. Świetnie im to wyszło. 
Po występie dzieciaki dostały dyplomy na zakończenie roku, Rodzice prezenty od dzieciaków.
Jedyny smutek, to pożegnanie z ciocią Gosią, która była z grupą Tadzia od początku jako pomoc. Niestety ze względów zdrowotnych musimy się pożegnać. Będziemy baaaaaaaaaaaaaardzo tęsknić. Ciocia była naszą ostoją i stałym punktem. Od początku ubiegłego roku przez grupę T przewinęło się pięć opiekunek. Nawet dla odpornego Tadzia, było tego trochą za dużo. Jak zwykle dyrekcja się nie popisała, bo o odejściu cioci Gosi dowiedzieliśmy się nieoficjalnie. Dobrze, że chociaż mogliśmy się z nią pożegnać. 
T bardzo lubi swoje przedszkole, ale odkąd zmieniła się dyrekcja, to mam wrażenie, że słabo sobie radzą z polityką kadrową. 

Ale dość smutków. Oficjalnie mamy wakacje. 
W najbliższym tygodniu chłopcy będą w domu, trochę ze mną, trochę z moją mamą. Potem A wraca na półkolonie do szkoły, a T na dyżur do przedszkola. Później wyjeżdżają na dwa tygodnie do Dziadków Grabowskich. A potem niecierpliwie oczekiwany wyjazd do Chorwacji. W międzyczasie planujemy jeszcze jakieś niespodzianki.
Niestety oboje pracujemy, więc zapewnienie opieki nie jest łatwe. Zwłaszcza, że w tym roku Minister łaskawie skrócił rok szkolny. Zapomniał tylko dodać Rodzicom tydzień urlopu ;)

środa, 21 czerwca 2017

To dziś

To już dziś. Dziś wielki dzień.
Dokładnie 7 lat temu urodził Starszak.
Mam w domu dużego chłopca.
Chłopca, który cieszy się na myśl, że po wakacjach ruszy do pierwszej klasy.
Który świetnie liczy, nieźle pisze i coraz więcej czyta.
Który uwielbia pływanie, piłkę nożną, rower.
Który konstruuje pojazdy i domy z klocków Lego.
Który chętnie gra w planszówki, lubi wyścigi na konsoli i na dywanie.
Który jest świetnym, starszym bratem.
Sto lat Synku!!!

środa, 14 czerwca 2017

Urodziny szkolne

Wczoraj uroczyście rozpoczęliśmy świętowanie urodzin Andrzejka. 
Były urodziny dla szkolnych kolegów i koleżanek, wspólnie z kolegą z klasy.
Urodziny odbyły się w bardzo fajnym miejscu. Nazywa się Formy i Kolory i można tam urządzić kreatywne urodziny. Na naszych dzieciaki pod kierunkiem animatorki robiły mydełka. I ozdabiały według własnego pomysłu tort dla jubilatów. Ostatecznie był niebieski.
Tadzik oczywiście też był zaproszony i bawił się świetnie, choć na początku nie bardzo chciał się ode mnie odkleić.

A my, czyli rodzice przy ciasteczkach, owocach, kawie i herbacie bawiliśmy się równie dobrze.

Andrzejek padł wczoraj po 21.00, obejrzawszy wcześnie wszystkie prezenty. Cały szczęśliwy, że miał swój dzień z kolegami i koleżankami.

Jutro odpoczywamy, pojutrze spędzę w pracy cały dzień. A  w sobotę, w sobotę druga tura urodzin. Tym razem przybędą kuzynki, kuzyni, ciocie i wujkowie.

Ostatnia tura, dla Dziadków i Babć w następną niedzielę. Nasze mieszkanie niestety nie jest w stanie pomieścić wygodnie więcej niż 20 osób.

niedziela, 11 czerwca 2017

Projekty

W sobotę rano jakoś tak naszło mnie na przemyślenia związane z zawrotnym tempem i mnogością zadań, które ogarniam.
Z pewnym rozbawieniem i zaskoczeniem odkryłam, że koordynuję, prowadzę, doglądam lub kieruję sporą ilością projektów. Jak dużą, przyjrzyjmy się. 

Oto projekty stałe.
Projekt pierwszy: życie domowe, czyli pranie, gotowanie, prasowanie, zakupy, sprzątanie, rachunki, doglądanie stanu domowych sprzętów, ogarnianie finansowo i remontowo starego domu......

Projekt drugi: życie rodzinne, przyjacielskie i kulturalne, czyli urodziny, imieniny, spotkania, chrzciny, komunie, wycieczki, wystawy, kino, imprezy sportowe, telefony, spotkania.....

Projekt trzeci: życie szkolne A, czyli zapewnienie Starszakowi czystego mundurka, pełnej śniadaniówki, czystego stroju na basen, WF i piłkę, transportu, pomoc przy przygotowaniu do zajęć. Oprócz tego organizowanie szkolnych urodzin, ogarnianie życia towarzyskiego Starszaka, udział  w szkolnych imprezach, przedstawieniach (jako widz i aktor), szycie lalek, pomoc przy przygotowaniu laurek czy fantów na kiermasz, kontakt mailowy z wychowawczynią, zebrania ogólne i indywidualne, kontakt z Rodzicami...............

Projekt czwarty: życie przedszkolne T, czyli zapewnienie ubrań do przedszkola, na zmianę, na basen, na gimnastykę, transportu. Oprócz tego ogarnianie życia towarzyskiego Młodszego, uczestniczenie w przedszkolnych imprezach, czytanie bajek dzieciakom, udział w dniach otwartych, przedstawieniach, szycie lalki, pomoc przy przygotowywaniu przez Tadzika prezentów dla Cioć, udział w przedszkolnym kiermaszu, kontakt mailowy z Ciociami, zebrania ogólne i indywidualne, kontakt z Rodzicami..... 

Projekt piąty: życie małżeńskie, czyli czas na rozmowy, przytulanie, słuchanie muzyki, wspólne kino, czasem tylko domowe, przygotowywanie lanczu, bycie razem, randka z okazji rocznicy ślubu, kolacja urodzinowa.....

Projekt piąty: sprawy zdrowotne i rehabilitacja, czyli logistyka i pamięć o własnych, mężowych i dziecinnych wizytach lekarskich, badaniach, ogarnianie rehabilitacji T, logopeda, kontakt z panią od terapii ręki w przedszkolu Młodszego, z panią od SI Starszego, ćwiczenia i masaże w domu, apteczka domowo-wyjazdowa.......

Projekt szósty: nasz wehikuł, czyli dbanie o pełny bak, zmianę opon na zgodni z temperaturą, czystość w środku i na zewnątrz, aktualne badania techniczne, dowód rejestracyjny, OC.........

Projekt siódmy: praca zawodowa, czyli pilnowanie grafiku, praca, dokształcanie, szkolenia, kursy i pokłady cierpliwości.......

Projekt ósmy: rozwój osobisty, czyli dieta, siłownia, książki, filmy, muzyka, robienie zdjęć, blog, terapia, błogie lenistwo, spotkania z ludźmi, wycieczki........

Oprócz tych projektów, które są stale obecne w moim życiu, czasowo pojawiają się projekty krótkoterminowe:

Projekt wakacje rodzinne, w tym roku samodzielnie zorganizowany wyjazd do Chorwacji, czyli pakowanie, szukanie kwatery, przygotowanie trasy, ubezpieczenia, planu zwiedzania.......

Projekt opieka nad chłopcami w wakacje, czyli omówienie podziału wakacji między Dziadków Grabowskich, Dziadków Warszawskich, nas-rodziców, opiekę w Szkole/Przedszkolu, dopytanie o szczegóły, podpisanie sterty papieru......

Projekt zakończenie roku, czyli domowo-pracowa logistyka, ogarnięcie składek na upominki dla pań na koniec roku, laurki itp...........

Projekt niespodzianki wakacyjne, czyli jakieś niespodziewane atrakcje, może wyjazdowe.......

Jak by na to wszystko spojrzeć, to menadżer nawet w bardzo dużej firmie tylu projektów na raz nie ogarnia. Oczywiście nie robię wszystkiego sama. Mąż ma swoje zadania, dzieciaki swoje, ja się do ich części staram za bardzo nie wtrącać. 
I tylko zupełnie nie wiem czemu na myśl o tym, że mogłabym zostać kierownikiem apteki, mam gęsią skórkę. Skoro tyle ogarniam.......

niedziela, 4 czerwca 2017

Dzień Mamy i Taty, Dzień Dziecka i wielka przygoda

Tydzień temu, w piątek, w szkole Andrzejka obchodziliśmy Dzień Mamy i Taty. Z tej okazji klasa przygotowała dla Rodziców przedstawienie.
Jak zwykle, bo chyba każda Mama tak ma, trudno mi było ukryć wzruszenie, gdy podziwiałam występ swojego dziecka, jego kolegów i koleżanek. Były solowe role do mikrofonu, były role w parach lub w grupie, były piosenki. Były nawet tańce, ćwiczone od dłuższego czasu. A wszystko po to, by zobaczyć błysk w oczach Rodziców.
Na koniec były upominki, wykonane specjalnie dla Mamy i Taty. Andrzejkowy prezent dla Taty urzekł mnie, jak zwykle, ciekawym zestawieniem kolorystycznym. Starszak bardzo odważnie łączy kolory i zwykle wychodzi mu świetna, przyciągająca oko, kompozycja.
Po przedstawieniu na dzieci czekała niespodzianka. Rodzice zorganizowali mały poczęstunek. Kilka dni wcześniej któraś mama rzuciła hasło o spotkaniu dla rodziców z małym co nieco. I oto miałyśmy ciasto, ciasteczka, muffinki, oponki, soki, owoce, wodę, a nawet talerzyki, serwetki i sztućce. A do tego czas dla dzieciaków na wspólne wygłupy, dla rodziców natomiast był czas na rozmowy i wspólny czas - czas na integrację. Trafiła się nam naprawdę świetna grupa.

W Dzień Dziecka, to my rodzice zrobiliśmy dzieciakom niespodziankę. Przygotowaliśmy dla nich przedstawienie - zestaw trzech piosenek ze znanych filmów dziecięcych. Oczywiście z choreografią i przebraniem. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. A mina Starszego gdy zobaczył mnie na scenie w przebraniu - bezcenna.
Po przedstawieniu do domu. A w domu pizza, loukumi na deser (oni za tym przepadają, dla mnie jest za słodki) oraz samochodzik i karty piłkarskie. Loukumi odkryła przed chłopcami pani ze sklepu greckiego po sąsiedzku.

W sobotę za to usłyszeliśmy zew wielkiej przygody i podążyliśmy za nim.
Wybraliśmy się ze znajomymi szkolno-przedszkolnymi na spływ kajakowy Pilicą. Jako że dla Męża był to kajakowy debiut, a ja nie byłam pewna czy Tadzik wysiedzi więcej niż dwie godziny w miarę spokojnie, wybraliśmy krótszą trasę spływu. Była przewidziana na dwie godziny, my zrobiliśmy ją w około trzy.
Jak na debiut poszło nam bardzo dobrze.
Mąż szybko opanował sterowanie kajakiem i przekonał się, że kajak nie jest taki wywrotny, jak się wydaje.
Andrzejek świetnie sobie radził z wiosłem. Na następnym spływie będzie miał własne.
Tadzik spokojnie wysiedział ponad dwie godziny, umilał mi płynięcie opowiadaniem o różnościach i śpiewaniem.
Ja się zrelaksowałam, przypomniałam sobie, jak bardzo lubię kajaki i nie straciłam cierpliwości po pięćsetysięcznym pytaniu, jak daleko do plaży.
Apetyty po wiosłowaniu mieliśmy ogromne. Osiem kiełbasek z grilla znikło bez śladu, pomidory, ogórki, papryka i pieczywo też. A potem były lody, kawa i pogaduchy z rodzicami. Chłopaki z zapałem, mimo upału, grali w piłkę. W końcu ruszyliśmy do domu. Dowieźliśmy dwie, śpiące istoty. Sami też padliśmy.

A dziś byliśmy na chrzcinach pewnej, uroczej, małej panienki, córeczki mojego ciotecznego brata. Dziewczynka jest przesłodka i bardzo spokojna.
Uroczystość się udała. Chrzciny w kościele i przyjęcie po. Chłopcy wybawieni i wyprzytulani przez ciocie i wujków. Ja sobie pogadałam z ciotecznym rodzeństwem. I mimo, że dowiedziałam się o problemach zdrowotnych w rodzinie, mocno wierzę, że będzie dobrze.

piątek, 26 maja 2017

Majowy zawrót głowy

Maj powoli się kończy.
Dziś Dzień Mamy - A zaprosił nas na szkolne przedstawienie.
Pierwsza połowa maja była bardzo intensywna, po brzegi wypełniona imprezami i atrakcjami.
Druga połowa nie mniej intensywna.
Ale po kolei.

Po majowym wypoczynku i krótkim tygodniu pracy nastał weekend. Sobotę spędziliśmy na doprowadzeniu domu do porządku. I na rozruszaniu naszych rowerów
Niedziela powitała nas chłodem, wiatrem i deszczem. Mieliśmy zaproszenie na I komunię w mojej rodzinie. Nawet pogoda nie przeszkodziła. Dzieciaki się wyszalały, my porozmawialiśmy z rodzinką, wprosiliśmy się do mojej siostry ciotecznej, zaprosiliśmy gości na czerwcowe urodziny Andrzejka, słowem, spędziliśmy miło czas. Nie obyło się oczywiście bez pewnych zgrzytów, ale pominę je milczeniem, wyniosłym.

Kolejny tydzień jakoś przemknął w tempie iście ekspresowym. Gdzieś tam był codzienny kołowrotek domowy, szkoła, przedszkole, praca. 
Za to weekend - w weekend nadrobiliśmy z nawiązką zaległości z wspólnego spędzania czasu. W sobotę wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Chłopcy jeszcze nigdy tam nie byli, my byliśmy w zamierzchłych czasach (czyli jakieś naście lat temu). Wycieczka w takie miejsce zasługuje na osobny post.
Niedzielę spędziliśmy na odpoczynku, by kolejny tydzień jakoś przetrwać.

Kolejny weekend zaczął się właściwie już w piątek, bowiem w piątek Starszak miał nocowanie w swojej szkole. Były podchody, wspólne przygotowywanie kolacji, oglądanie bajek i spanie w klasie w śpiworach, na karimatach. Andrzej wrócił niewyspany ale zachwycony.
A po południu wyruszyliśmy na urodziny kolegi i koleżanki Andrzejka. Zabawa była zorganizowana w plenerze. z grą w piłkę, zabawami i podchodami. Obaj zostali zaproszeni, obaj się wyszaleli i obaj padli jak muchy w drodze do domu. My - rodzice też bardzo miło spędziliśmy czas na rozmowach z innymi rodzicami.

W niedzielę wybraliśmy się po południu na wizytę do mojej siostry ciotecznej. Mieszkają w małej miejscowości za Karczewem. Dzieci zachwycone, bo biegały same, bez rodziców, po podwórku i przyległościach. Rodzice zachwyceni, bo można było spokojnie pogadać. Dawno nie widziałam tak wybrudzonego T, a naprawdę umie się ubrudzić. Znów padli jak muchy w samochodzie.
jednym słowem weekend bardzo udany.

A dziś, dziś czeka nas przedstawienie i wspólne smakołyki u A. To po południu. Bo przed południem ja do pracy a mąż, mąż będzie dzielnie walczył z katarem Tadzia. Od wczoraj trzyma nas gorączka, suchy kaszel i paskudny katar. Plany na weekend będą musiały się zmienić.

sobota, 6 maja 2017

Czas, chyba jeszcze bardziej deficytowy towar niż pieniądze. Przynajmniej u nas. Całkiem niedawno pisałam, że dla mnie czas pędzi jak TGV, Pendolino czy inny szybki pociąg. Dlatego tak bardzo doceniam błogie lenistwo.

Długi weekend majowy. Tym razem naprawdę długi - całe 5 dni wolnego. Ubiłam interes z koleżanką z pracy. Ona pracowała cały wtorek (2.05), ja biorę cały piątek po Święcie Bożego Ciała. W ten sposób obie mamy długi weekend.

Czas wolny to czas bez pracy, gotowania, prania, sprzątania, zakupów i reszty domowego kołowrotka. Za to wypełniony po brzegi relacjami z dziećmi i mężem. Taki mini urlop. A przy tym okazja do spotkania z Dziadkami, Ciocią i Wujkiem.
Bardzo tego wolnego potrzebowaliśmy, wszyscy.
1. Mąż, bo nareszcie mógł wyspać się do woli, nawet w dzień, grać w piłkę nożną i planszówki, układać tory z klocków i oprowadzać nas po swoim rodzinnym mieście.
2. Dzieciaki, bo mogły: bawić się z nami do woli, spacerować, oglądać rodzinne miasto Taty i zajadać smakołyki robione przez Babcię.
3. Ja, bo nareszcie miałam czas na: spanie do woli, zabawę, wygłupy z chłopcami, nocne oglądanie filmów z mężem.

Sobotę, gdy za oknem mżawka nie zachęcała do wystawiania nosa za drzwi, przeleniuchowaliśmy i przespaliśmy.

W niedzielę uznaliśmy, że trzeba korzystać z ładnej pogody i wyszliśmy na piłkę, a potem na plac zabaw.

W poniedziałek korzystając ze słonecznego dnia wyruszyliśmy na wycieczkę po Białymstoku. Wycieczkę niezwykłą, bo częściowo śladami Taty. Pierwszym przystankiem była podstawówka Taty. Obeszliśmy dookoła, Mąż powspominał, jak i w co bawił się wtedy z kolegami. Chłopcy słuchali z zaciekawieniem. Nawet urządziliśmy sobie wyścigi na betonowej bieżni. I tu prym wiódł Andrzejek, nasz pędziwiatr.
Potem wpadliśmy na chwilę do liceum Taty. 
A potem ruszyliśmy na włóczęgę po parku. Park jest spory, ładny i położony tuż przy Pałacu Branickich - najbardziej znanym budynku w Białymstoku. Najlepszą atrakcją w parku okazała się fontanna. Ale nie jakaś tam sobie fontanna, tylko prawdziwe przedstawienie z wodą w roli głównej. Przez dwadzieścia minut oglądaliśmy wysokie i niskie strumienie wody, wytryskujące z kilku dysz. Nawet tęczę udało się nam zobaczyć. W końcu to był bardzo słoneczny dzień. Po buszowaniu w parku przyszedł czas na smakołyki w "czekoladziarni" Wedla. Jak zwykle było smakowicie i baaaaaaardzo słodko. Chłopaki i ja delektowaliśmy się goframi z owocami i sosem czekoladowym oczywiście :)) Mąż wolał konkrety i postawił na sałatkę. Po pokrzepieniu nadwątlonych długim spacerem sił wyruszyliśmy na dmuchańce, rozłożone na rynku. Z okazji Święta Pierwszego Maja na rynku był piknik,  dmuchańce, stragany z różnościami i nawet można było się przejechać na kucyku szetlandzkim. Andrzejek wolał skakać na zamku, a Tadzio zjeżdżać z olbrzymiej zjeżdżalni.
Wyskakali się i wyzjeżdżali za wszystkie czasy. A potem, posileni serowymi korbaczami, zwiedziliśmy w drodze powrotnej do samochodu park przy Pałacu Branickich. Żałuję że nie zrobiłam kilku zdjęć, bo park wokół pałacu jest ślicznie utrzymany i bardzo kolorowy. Była lekcja botaniki - muszę wpaść na korepetycje do Marty albo Iwosi, bo jakoś słabo u mnie że znajomością gatunków kwiatów. Była też powtórka z mitologii greckiej - odkąd A umie czytać nie można kombinować, sam sobie przeczyta, co to za rzeźba ozdabia ogród, a potem egzamin z mitologii gotowy. 

We wtorek mimo zimna i tak 2 godziny na dworze spędziliśmy grające w piłkę nożną.

A środa mimo zapowiadanego deszczu była przepiękna. I piłka (Andrzej zrobił postępy w kiwaniu), i plac zabaw obowiązkowo były zaliczone. Dopiero wieczorem, gdy wyjeżdżaliśmy do domu, pożegnał nas deszcz. Korków na szczęście nie było - pewnie większość ludzi nieco wydłużyła sobie weekend.
Za to dziś już sobota a ja wciąż próbuję się odgrzebać spod sterty rzeczy do prania i prasowania. A pogoda raczej do spacerów zachęca.

piątek, 28 kwietnia 2017

Kwiecień - plecień

Mija czas, pędzi czas czas pogania stale nas...
Ani się obejrzałam, a nadszedł kwiecień. Przywitał nas prawdziwie letnią pogodą. Wykorzystaliśmy ją na spacery i zabawę na placu zabaw u Dziadków Grabowskich.
A jak to kwiecień  ma w zwyczaju,  dziś zdecydowanie jest chłodniej. Postanowiliśmy się tym zbytnio nie przejmować i rozpoczęliśmy nowy sezon rowerowy. T przesiadł się na rower z pedałkami. Na razie są dodatkowe kółka do pomocy.

Rety, zaczęłam pisać tę notkę w Niedzielę Palmową, a już jutro zaczyna się długi weekend majowy.
Święta minęły całkiem spokojnie, w bardzo małym, rodzinnym gronie. W Niedzielę Wielkanocną  zaliczyliśmy z Tadziem wizytę na ostrym dyżurze, ponieważ sporo kasłał. Okazało się, że to alergia na pyłki brzozy na szczęście a nie kolejna infekcja.

Pogoda zupełnie zwariowała, przez chwilę przecież nawet padał śnieg. Teraz, ku uciesze moich dzieci, wciąż pada deszcz. Kalosze to ulubione buty ;))

Tadzio coraz lepiej radzi sobie na rowerze. A ja z niecierpliwością czekam na koniec deszczowej pogody, żeby do szkoły i przedszkola jeździć metrem i rowerem, a nie samochodem. Odkąd zaczęła się budowa tunelu, Ursynów jest nieprzytomnie zakorkowany.

Dziś wyjeżdżamy na Majówkę do Grabówki.
Do zobaczenia po powrocie.


piątek, 14 kwietnia 2017

Życzenia

Dziś króciutko, bo jutro czeka mnie pracowity dzień. 

Dla Ciebie: Iwosiu, Marto, Agato, Emko, Mamo Pietruszki i dla Wszystkich, którzy do mnie zaglądają, życzę, aby Święta Wielkanocne były dobrym, owocnym, radosnym czasem. Czasem dla najbliższych i dla Was samych. Czasem prawdziwego przebudzenia, odnowy.

I nieważne czy okna umyte, firanki uprane, wszystko dopięte na ostatni guzik. Tak naprawdę liczy się, to co niewidoczne. Nasze myśli, uczucia, to co chowamy gdzieś głęboko w środku.

Dobrych Świąt !!!

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

O uszanowaniu decyzji innych

Moja Mama narzeka na ból biodra. Źle się jej chodzi. Pod wieczór dolegliwości się nasilają.  Wczoraj zapytałam ją, co ma zamiar z tym zrobić. I usłyszałam, że wybiera się na rezonans magnetyczny, a potem do ortopedy........ we wrześniu. Takie są terminy na NFZ. Wczoraj była na ostrym dyżurze, dostała leki przeciwbólowe, przeciwzapalne i zwiotczające. I tyle. Zdenerwowałam się na nią, bo wciąż narzeka na nogę i widać, że biodro jej dokucza. Usłyszała ode mnie przed telefon, że nic z tym nie robi, że powinna coś przyśpieszyć, pójść, że powinna....... Jednym słowem powinna zrobić to i to, bo...... No właśnie, bo co? Bo ja wiem lepiej??? Dopiero kilka godzin później uświadomiłam sobie, że moja Mama ma prawo do własnych wyborów i decyzji. Mogę się z nimi nie zgadzać, mogę wyrazić swoje zdanie, ale ostatnie słowo w sprawie jej zdrowia należy do niej samej. A ja muszę to uszanować.

Podobnie jest z wolą moich synków. Są już na tyle duzi (cztery i prawie siedem lat), że potrafią stwierdzić, czy są głodni, czy są zmęczeni, czy jest im za ciepło, czy za zimno. Mają potrawy, które uwielbiają i takie których nie tkną. Są bajki, książki i gry, które ich interesują. Inne, mimo że ciekawie dla mnie, dla nich nie są warte zainteresowania. 
Nie jest łatwo przyzwyczaić się do tego, że moi mali chłopcy coraz bardziej chcą decydować o sobie. A moją rolą jest ugryźć się w język i uszanować ich zdanie. Nawet jeśli wiem, że niezjedzona kolacja spowoduje baaaaaaaaaardzo wczesny głód poranny.

Oj nie jest łatwo utracić przywilej bycia Alfą i Omegą w oczach dzieci ;)) 

niedziela, 12 marca 2017

Marcowe czekanie

Za oknem jak to w marcu. Raz słońce ale za to zimno, raz cieplej za to deszcz leje jak z cebra. A czasem i to, i to. 

Trudno dopasować ubranie do pogody. Są dni, gdy w kurtce zimowej jest już za ciepło. Powoli więc szperam w szafie w poszukiwaniu wiosennych kurtek, lżejszych czapek, apaszek. W sobotę uzupełniłam braki w obuwiu chłopaków. Ponieważ obaj noszą wkładki, szukam dość porządnych butów. I jak zwykle przeżywam szok przy płaceniu.  

Po półtora tygodnia w przedszkolu T złapał katar. Mamy przerwę w chodzeniu do przedszkola - znowu. Ale jest zasadnicza różnica w chorowaniu. Leki rozrzedzające wydzielinę, syrop wykrztuśny, sól fizjologiczna do nosa i powoli wychodzimy na prostą. Jutro jeszcze zostanie w domu, we wtorek pewnie też - w końcu w przedszkolu nikt nie będzie oczyszczał mu nosa przez kwadrans. Jednak dochodzi do siebie znacznie szybciej niż przed zabiegiem.  Teraz to taki typowy katar - leczony trwa tydzień, nieleczony siedem dni. 

Marzec upływa nam zatem na czekaniu. Na wiosnę, na ciepło, na Święta, na koniec infekcji i początek alergii....

piątek, 24 lutego 2017

Ferie, ferie i ..... po feriach

Pierwszy tydzień ferii, przy przyzwoitej pogodzie trzymał chłopaków w domu.
Po pierwsze T świeżo po zabiegu, po drugie smog, smoooog, smoooooooooog.
Nie powiem, Mężowi było to na rękę. Ubieranie i wychodzenie na dwór zawsze generuje u nas napięcie. A bywa, że może wywołać wybuch (czytaj koniec cierpliwości). A tak panowie się nieśpiesznie wyłuskiwali z piżam, grali w planszówki, na konsoli, urządzali niekończące się bitwy i wyścigi.

Drugi tydzień ferii przypadł mnie. Kontrola Młodszego wypadła pomyślnie, więc postanowiłam nieco urozmaicić bycie w domu wychodzeniem na dwór.
Zaczęliśmy spokojnie. W niedzielę pogoda była na tyle przyzwoita, że wyruszyliśmy na spacer zakończony obiadem poza domem.

W poniedziałek było pierwsze świętowanie czwartych urodzin Tadzia. Od rana trwało oglądanie i rozpakowywanie prezentów, zabawa, urodzinowe uściski i buziaki. Po południu wyruszyliśmy do myjni, bo dotykanie naszego wehikułu groziło natychmiastową i trwałą zmianą koloru ubrania na szarawy beż. Panowie myjący się spisali, bo z trudem odnaleźliśmy pod myjnią naszą furę. Lśniła srebrzystym lakierem ;) 
Żeby nie czekać na próżno na umyty samochód odwiedziliśmy małe lodowisko. Chłopaki łyżwy na nogach mieli pierwszy raz w życiu, ja pierwszy raz po przeszło dziesięcioletniej przerwie. I tu Andrzejek potężnie mnie zaskoczył. Nie dość, że całkiem nieźle łapał równowagę, nie zniechęcał się upadkami, to w dodatku jeździł sam. Ja miałam spoczywające na moich rękach dwudziestokilowe, czteroletnie (nie)szczęście, którego nijak nie chciały słuchać nóżki. Ale Tadzio też całkiem się nie zniechęcił. Oprócz jazdy na łyżwach mogliśmy (z wieeeeeelkim entuzjazmem) obserwować maszynę wygładzającą lód w akcji. Po godzinie jazdy daliśmy spokój, a i tak panowie padli w domu na kanapę i przemarudzili ze zmęczenia resztę wieczoru.

We wtorek zaliczyliśmy zaległą wizytę lekarską. Potem wyruszyliśmy na zakupy do Ikei. Jakoś ostatnio ilość kubków i talerzy w naszym domu gwałtownie zmalała. Należało uzupełnić zapas. Poza tym Ikea ma świetną salę zabaw dla dzieci. Chłopcy bardzo lubią to miejsce, a w tygodniu (nawet w ferie) ilość ludzi i dzieci jest całkiem znośna. Zakupy były udane, zabawa też.

W środę byliśmy znów na lodowisku. Tym razem Andrzejek przewracał się znacznie rzadziej. Powoli łapie o co chodzi ze ślizganiem się. A Tadzio co prawda sam nie jeździł, ale pchany przeze mnie trzymał pion i bawił się świetnie. Niestety mój kręgosłup bawił się trochę gorzej, ale czego się nie robi dla swojego synka.
W środę również byliśmy na kontrolnym teście słuchowym A. W październiku powtarzaliśmy drugi etap treningu słuchowego Tomatisa. Wypadało po nim zrobić kontrolny test słuchowy. Od grudnia nie mogliśmy się zebrać, bo albo terminy się rozchodziły, albo Andrzej miał katar (a wtedy nie ma sensu robić testu). Wyniki wyszły bardzo dobrze. W zasadzie nie odbiega znacząco od normy. Lewe ucho jest nadal trochę słabsze, ale chwilowo nic z tym nie robimy. Za jakiś czas tylko umówimy się na ponowną diagnozę SI.

Czwartek - tłusty zresztą - uczciliśmy najlepszymi pączkami po tej stronie Wisły. Czyli naszymi ulubionymi z cukierni Buchmana w Konstancinie. Do tej pory nie jadłam lepszych. Ilość była raczej symboliczna, bo ja na diecie, chłopcy lubią, ale zjedzą najwyżej dwa i pół, a mąż nie lubi wcale. Przy okazji zamówiliśmy urodzinowy tort Tadzia.
Byliśmy też na krótkim spacerze. Niestety wiało tak, że wywiało nas do domu.

A dziś wyruszyliśmy do Centrum Nauki Kopernik. Ta wizyta zasługuje na osobny wpis, Wspomnę tylko, że chłopcy z dużym zapałem spędzili tam około pięciu godzin. I niezbyt chętnie wychodzili do domu. 

Jutro kolejne podejście do świętowania urodzin T. Właśnie piekę muffiny (pierwszy raz w życiu). Mam nadzieję, że wyjdą jadalne :))
A w niedzielę muszę wyczarować strój pirata na bal karnawałowy, tym razem u Tadzia. Czeka mnie więc pracowity weekend.

piątek, 10 lutego 2017

Ferie zimowe przed nami!!!!

Dziś ostatni dzień szkoły. Od jutra ferie zimowe. I już się na nie cieszymy. Mimo, że nie wyjeżdżamy w tym roku.
Będzie czas na gry planszowe, niespieszne układanie puzzli i klocków lego. Na wyścigi samochodowe, sanki, wycieczki do muzeum i do Ikei.


Dziś Tadzio miał zabieg usuwania migdałków. W czasie operacji okazało się, że jest jeszcze ciekawiej niż na tomografii. Ale jesteśmy już po. Młodszy właśnie odsypia zabieg. Przez kilka dni ma nie szaleć. A potem wszystko wróci do normy.


Andrzejek dziś ma bal karnawałowy. Za pomocą Babci, kilku rzeczy i bluzy indiańskiej wyczarowaliśmy strój Indianina. Starszak zachwycony, a ja dumna z siebie jak paw.



sobota, 4 lutego 2017

Co widać w lustrze ......

Narzekałam, marudziłam, wylewałam żale. 
Dzisiejszy post będzie o ...... garderobie.

Otóż postanowiliśmy z Mężem skorzystać z usług naszej nieocenionej Cioci Ani i wyruszyć na porządne zakupy ubraniowe, tylko we dwoje. Chłopaki zazwyczaj po odwiedzinach w dwóch, trzech sklepach nudzą się i zaczynają narzekanie. A tak bardzo zadowoleni i wybawieni z ulubioną nianią padli spać jak muchy. 

Pomysł zakupów zrodził się, gdy odkryłam, że w mojej szafie mam jedne spodnie idealnie w rozmiar, jedne troszkę za małe, a pozostałe mogę zdjąć bez rozpinania guzików. Mąż natomiast chciał odświeżyć sobie zapas koszul - w końcu codziennie do pracy chodzi albo w garniturze, albo w spodniach i koszuli.
Spędziliśmy na zakupach bite sześć godzin. I jestem niesamowicie zadowolona. I obfitym łupem za rozsądną cenę i ........... tym co zobaczyłam w lustrze przymierzalni. A zobaczyłam całkiem zgrabną i kobiecą figurę. I nie wiem, czy to skutek diety i ćwiczeń, czy po prostu zmieniłam sposób patrzenia. Dzięki temu kupiłam sobie miękką, dzianinową sukienkę. Taką, na którą wcześniej nigdy bym sobie nie pozwoliła.

Dobrze jest czasem spojrzeć w lustro, tak naprawdę. Nie oceniać, nie poprawiać w myślach. Uśmiechnąć się do siebie i zobaczyć ładną, zgrabną i ciągle jeszcze młodą kobietę.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Samo życie

Bardzo długo mnie tu nie było. 
W komentowaniu i zaglądaniu na Wasze blogi też mam zaległości.

Styczeń się kończy, może i dobrze, że się kończy. Od początku był kapryśny, a poprzedni tydzień zwłaszcza środa i czwartek dał mi do wiwatu naprawdę porządnie. Tak bardzo, że potrzebowałam dwugodzinnych wagarów od rzeczywistości. Tak bardzo, że jedyny komentarz do sytuacji brzmiał: a żeby to k....wa szlag trafił.
Wszystkich szczegółów opisywać nie mogę. Po pierwsze, blog jest otwarty, a problemy dotyczą bardzo bliskiej mi osoby i są mocno prywatne. Po drugie krew mnie zalewa na myśl o tym, jak bardzo można olać innych i skupić się na czubku własnego nosa. Żeby to opisać musiałabym używać mało cenzuralnych słów. Efekt tych zdarzeń odbija rykoszetem we mnie. Bo jestem słuchaczem i powiernikiem z jednej strony. Z drugiej muszę liczyć głównie na siebie, a sama być wsparciem. 

Działo się dużo, przez cały miesiąc. Moi mężczyźni w końcu ozdrowieli. Młodszy trzyma się do dziś. Starszy po poniedziałkowym basenie złapał katar, więc do ferii basen odpuszczamy. Nie wiem zresztą do końca, czy ten katar nie jest uczuleniem na leszczynę, która właśnie zaczyna pylić. Podejrzanie się zmniejszył po weekendzie w domu. Poza tym Andrzejkowi łzawią oczy, ma też jakby chrypkę. Cóż poobserwujemy, zobaczymy.
Próbujemy też w dalszym ciągu odkryć powód napięć mięśni - mamy zrobić badania z krwi i umówić się na wizytę do neurologa

U Młodszego do kompletu zdrowotnych problemów dołączyła niewyjaśniona tarczyca i podejrzenie grubszych kłopotów z układem odpornościowym. Obie rzeczy do dalszej diagnostyki i obserwacji. W lutym operacja wycięcia trzeciego migdałka.

Na szczęście styczeń to też fajne wspomnienia. 
To między innymi przedstawienie z okazji Dnia Babci i Dziadka w Limonkach. Niestety nie mogłam być, ale oglądałam nagranie zrobione przez Męża. Tadzik świetnie się bawił, śpiewał, pokazywał, tańczył. Był w swoim żywiole.
Styczeń to też wyczarowywanie przeze mnie kolejnej lalki, tym razem do przedszkola. Szkoła i przedszkole brały udział w projekcie Unicefu. Dzieciaki robiły lalki inspirowane różnymi krajami. Andrzej w grudniu zażyczył sobie Włocha - piłkarza, a Tadzio w styczniu Indianina. A ja, która nigdy nie garnęłam się do szycia, kombinowałam jak uszyć koszulkę, jak spodnie, jak na lalce zamocować wełniane włosy. W obliczu takich wyzwań stworzenie dwóch par spodni do indiańskiej bluzy na zabawy karnawałowe wydaje się być dziecinnie łatwe. Jedyny szkopuł to fakt, że nie mam maszyny do szycia, więc wszystko robię ręcznie.

W lutym mamy kilka ważnych wydarzeń. 
Andrzejek wyrusza z zerówką do teatru Baj. Potem ma bal karnawałowy. 
Tadzio ma zabieg usunięcia migdałka, potem swoje czwarte urodziny, a po feriach swój bal karnawałowy. 
Przed nami ferie zimowe - mam cały drugi tydzień wolny. Mąż ma pierwszy tydzień. Postaramy się odpocząć i dobrze bawić. 

I mam szczerą nadzieję, że marzec zwolni nam trochę z nadmiarem wydarzeń i niespodzianek. Marzy mi się nudny miesiąc. Tylko szkoła, przedszkole, dom, praca. Królestwo za taaaaaką nudę oddam.

piątek, 13 stycznia 2017

Jest nadzieja

Pojawiła się nadzieja.

Tadzik od niedzieli gorączkował. Gorączka ustąpiła na jeden dzień (wtorek), by w nocy zaatakować z podwójną siłą. W środę poszliśmy do pediatry. Okazało się, że pojawiły się zmiany w oskrzelach. Pan doktor na wieść o tym, że jeszcze nie minął miesiąc od zakończenia poprzedniego antybiotyku, zlecił nam badania ogólne morfologii z rozmazem i CRP ilościowe, zanim zdecydujemy się na kolejny antybiotyk. Okazało się, że CRP od niedzieli spadło, mimo nawrotu gorączki i zmian w oskrzelach. Postanowiliśmy więc zaczekać z antybiotykiem do piątku. W zamian włączyliśmy leczenie objawowe (Tadzik ma krople do nosa 5 razy dziennie, krople do uszu 3 razy dziennie, maść do nosa 2 razy dziennie plus woda morska wiele razy dziennie - na słowa "czas na krople", słyszę "znowu!!!!"). I czekaliśmy na kontrolę w piątek lub wcześniej, jeśli wyniki krwi będą słabe.

Decyzję o wstrzymaniu się z podaniem antybiotyku podjęłam w ciemno, ryzykując, że rozwinie się coś gorszego. Że będę żałować swojej decyzji. Posłuchałam swojej intuicji.

Dziś poszliśmy na kontrolę. Po badaniu okazało się, że ucho lewe OK, ucho prawe trzeba doleczyć, katar wysmarkać, kaszel wykaszleć, a zmiany w oskrzelach....... cofnęły się same. Do wyleczenia będziemy potrzebować jeszcze trochę czasu, masy chusteczek, wielu łyków syropów, mnóstwa kropli do nosa i uszu oraz parę litrów wody morskiej. Ale z pewnością nie będziemy potrzebować kolejnego antybiotyku. Organizm Tadzika radzi sobie sam i radzi sobie dobrze.

Pojawiła się też nadzieja na zmniejszenie częstotliwości chorowania Młodszego.
Po poniedziałkowej wizycie u laryngologa i analizie wyników tomografii głowy T dowiedziałam się, że nie tylko ma znacznie przerośnięty trzeci migdał, ale też obrzęk w okolicach uszu, znacząco utrudniający prawidłowe słyszenie. Wyniki badania słuchu nie pozostawiły wątpliwości - Młodszy słyszy bardzo źle i nawet ogromny katar tego nie tłumaczy. Podjęłyśmy więc wspólnie z panią laryngolog decyzję o wycięciu migdałka. Planujemy operację w okolicach zimowych ferii.

Mocno wierzę, ze po tej operacji, tak jak u Starszaka, odczujemy wielką różnicę, a komfort życia Młodszego i nasz poprawi się znacząco.

niedziela, 8 stycznia 2017

I co by tu napisać

Sytuacja wygląda następująco.
W środę Andrzejek wrócił ze szkoły i zaczął narzekać na to, że mu zimno. Okazało się, że ma 38,5 stopnia temperatury. W czwartek dołączył kaszel i niewielki katar. Wizyta lekarska wiele nie wniosła, pani pediatra powiedziała, ze synkowi nic nie dolega, że może nawet wychodzić na dwór!!!.
W piątek gorączka się zmniejszyła, kaszel ustał, katar się zmniejszył. Wczoraj było już zupełnie dobrze, za to Tadzik dostał gorączki. W nocy Tadzik grzał jak piec - miał ponad 39 stopni, które spadały po max dawce Nurofenu forte. Dziś dołączył do tego gęsty katar i kaszel. Andrzejek za to w nocy miał znów taki kaszel, że dopiero syrop przeciwkaszlowy pozwolił mu w miarę spokojnie dospać do rana.

Wobec takiego rozwoju sytuacji wyruszyliśmy na ostry dyżur Odstaliśmy swoje w kolejce, panowało tam istne oblężenie, mnóstwo chorych i marudnych lub nie dzieci, sfrustrowani rodzice, awaria systemu numerkowego - słowem armagedon. 
Po dwóch godzinach czekania weszliśmy do lekarza. Andrzejek jest już niemal zdrowy (o ile czegoś nie załapał wśród fruwających w powietrzu zarazków), z Tadziem jest gorzej. Co prawda wysoka gorączka jest akurat objawem pozytywnym, bo organizm ostro walczy, ale podwyższone sporo CRP świadczy o infekcji. Na razie wdrożyliśmy leczenie objawowe i miejscowe. Jeśli gorączka przedłuży się do wtorku, powtórzymy wizytę i pewnie dostanie antybiotyk. Jutro idziemy do laryngologa, może badanie tomograficzne głowy trochę nam rozjaśni sytuację.

Mąż kaszle tak, że od dziś, w ramach eksperymentu, bierze wziewy chłopaków. Może trochę uspokoją kaszel, bo naprawdę urwie mu płuca. Wiem, że po infekcji można kasłać nawet 3-4 miesiące, ale do licha, żyć i wysypiać się też trzeba.

A ja, w zasadzie nie wiem co napisać:
Że królestwo oddam za jeden miesiąc bez gorączek, katarów, kaszlów, inhalacji, syropów.....

Że jeszcze nie minął miesiąc od zakończenia jednego antybiotyku, a Tadzio kwalifikuje się właściwie do podania następnego....

Że zamiast cieszyć się słońcem, mrozem i śniegiem, kisiliśmy się w domu cały weekend....

Że Mąż od dwóch tygodni kaszle tak, że o mało płuc nie wypluje, po antybiotyku za dużej poprawy nie ma, a żaden lekarz nie ma sensownego pomysłu na dalsze leczenie....

Że moja frustracja spowodowana stałym chorowaniem chłopaków powoli osiąga granice....

piątek, 6 stycznia 2017


Długo myślałam czy warto podsumowywać rok 2016. Dużo się w nim działo. Niektóre zdarzenia bardzo nam pomogły. Inne zatrzymały nas na chwilę, po to byśmy mogli ruszyć dalej, ale w innym kierunku. Pewnie nie każdy nasz wybór był dobry.

Styczeń upłynął nam pod znakiem operacji Tadzia (czwartej i mam nadzieję ostatniej). Przed zabiegiem konsultowaliśmy się u innego specjalisty. I poza podróżą do Poznania wiele ta konsultacja nie wniosła.

Luty to szaleństwo katarowe - nie mogliśmy w żaden sposób pozbyć kataru. poza tym znalazłam pracę. To również trzecie urodziny Młodszego!!!!

Marzec - test słuchowy potwierdził ogromną nadwrażliwość słuchową u Andrzejka. Zdecydowaliśmy się na trening uwagi słuchowej metodą Tomatisa. Dokonaliśmy też wyboru szkoły dla Starszaka i posłaliśmy go do zerówki w prywatnej szkole obok przedszkola, do którego chodził. Baterie na intensywny kwiecień ładowaliśmy w Wielkanoc u Dziadków Grabowskich.

Kwiecień spędziliśmy w samochodzie, autobusie.... jeżdżąc na trening uwagi słuchowej. Wymęczył nas wszystkich porządnie. Poza tym kontrolne echo serca Starszaka wykazało, że przeciek w przewodzie tętniczym zamknął się samoistnie. wielki kamień spadł mi z serca. Andrzej pierwszy raz wystąpił publicznie - zrobiliśmy prezentację o Danii. A rodzinnie rozpoczęliśy sezon piknikowy.

Maj rozpoczęliśmy pierwszym samodzielnym pobytem chłopaków u Dziadków Grabowskich. Kilka dni bez mamy i taty przebiegło spokojnie. Poza tym odkrywaliśmy zupełnie nieznane nam części Warszawy, a końcówkę spędziliśmy gorączkując i kichając.

Czerwiec rozpoczęliśmy zapaleniem płuc Tadzika, a zakończyliśmy grypą wirusową obu panów. Zakończenie przedszkola u Arbuzów i zakończenie roku przedszkolnego u Morelek opuściliśmy, imprezy urodzinowej Starszaka w Multikinie nie opuściliśmy (mimo gorączki - Starszak okazał się twardzielem). Finał to nasza 10 rocznica ślubu i wyjazd tylko we dwoje na Mazury.

Lipiec to wypady weekendowe dalsze i bliższe. Bardzo chciało się nam wszystkim wakacji.

Sierpień to nadmórz w Juracie - bardzo udany i samodzielne tygodniowe wakacje chłopców u Dziadków Grabowskich. Też bardzo udane. Tak bardzo, że wracać do domu nie bardzo chcieli.

Wrzesień tradycyjnie od tego roku zaczęliśmy z pierwszym dzwonkiem w szkole. Andrzejek szybko znalazł nowych kolegów, szkoła została zaakceptowano. Tadzik z małej Morelki stał się starszą Limonką - bardzo był dumny. Pojawiły się niestety nowe problemy zdrowotne u Starszaka.

Październik - nieustający katar Młodszego, kontynuacja treningu słuchowego i szalony wyjazd do Londynu.

Listopad uspokoił nieco kłopoty ze zdrowiem u chłopców, za to przyniósł zawirowania w innych sprawach. Kosztowało mnie to mnóstwo nerwów. Ale ostatecznie jakoś się wygrzebujemy.

Grudzień rozpoczęliśmy zapaleniem płuc przez Tadzia, dołożyliśmy ospę u mnie i infekcję Starszaka. Rok zakończyliśmy spokojnym rodzinnym spędzeniem Świąt Bożego Narodzenia i Sylwestra.  

Nowy rok to nowe plany. Część z nich zweryfikuje samo życie, część zrealizujemy, a resztę porzucimy, by zrobić coś innego. Ważne jest, byśmy byli razem i nie tracili z oczu tego, co naprawdę ważne