niedziela, 29 grudnia 2013

(Nie)fartowny weekend

Niektórzy mawiają, że "piątek to weekendu początek". Jeżeli tak by to liczyć, to początek przedświątecznego weekendu miałam wyjątkowo niefartowny. Porysowałam cały bok swojego samochodu podczas wjeżdżania na podziemny parking naszej Luxmedowej przychodni pediatrycznej. Nie znoszę tego parkingu! Jest ciasny, fatalnie podzielony grubaśnymi filarami i ma koszmarny wjazd. Bardzo ciasny zakręt na końcu stromego zjazdu, a na środku bramka opłat, zresztą od przeszło pół roku nieczynna. Wiedziałam, że w końcu kiedyś zaczepię o filar przy wjeździe, bo mija się go na centymetry. I stało się... Jak zwykle byliśmy spóźnieni (sprawne wyjście z będącym na NIE trzylatkiem i niemowlakiem nigdy jeszcze mi się nie udało), musieliśmy zmienić trasę z powodu korka, Starszak nadawał na tylny siedzeniu jak najęty..... Ależ byłam wściekła!!!! Na siebie oczywiście!!! Po pierwsze bardzo lubię nasz samochód, po drugie pierwszy raz mi się zdarzyła taaaaaka szkoda parkingowa.!!!! No i dzień przed Wigilią nie jest idealnym momentem na wycenę naprawy samochodu.

Ale potem, potem było już tylko lepiej, świątecznie, spokojnie, szarlotkowo i piernikowo. Upiekliśmy ze Starszakiem 4 duże pojemniki pierników. To był mój piernikowy debiut i zaliczę go zdecydowanie do udanych, bo ostał się tylko jeden pojemnik. W ogóle ten czas od Wigilii do dziś był naprawdę cudowny. Mieliśmy go i dla rodziny i dla siebie tyle, ile trzeba. Był czas na spotkania z rodziną, na zabawy prezentami, na piernikowe obżarstwo, na spacery i na wszystko to, na co mieliśmy ochotę. Po raz kolejny odkryłam jak cudowne mamy dzieci, jak dobrze jest bawić się z nimi bez patrzenia na zegarek i bez pośpiechu. 

A wczoraj miałam próbkę "domowego przedszkola". Przyjechała do nas moja siostra cioteczna z mężem i swoją trójeczką. Razem z moimi chłopakami miałyśmy w jednym pokoju piątkę dzieci w wieku od 3 miesięcy do 5 lat. To było bardzo pouczające doświadczenie. Uświadomiłam sobie jakie pokłady cierpliwości trzeba mieć, aby ogarnąć takie stadko i nie oszaleć. Nie jestem pewna, czy ja mam tyle cierpliwości. A poza tym pogadałyśmy sobie o różnych kobiecych i mamowych sprawach. To mi się bardzo przydało. Dobrze było porozmawiać, kto jest w podobnej sytuacji życiowej, wymienić doświadczenia, popatrzeć na inne podejście do dzieci. Ta wizyta zadziałała na mnie odświeżająco.

piątek, 6 grudnia 2013

Żyję....

Nie było mnie ponad miesiąc. Listopad w zasadzie przejeździłam.... Miesiąc rozpoczęliśmy katarem obu synków, a zakończyliśmy spokojnymi imieninami Starszego. Pomiędzy było bardzo wiele kilometrów przejechanych i przechodzonych...
Jakiś czas temu zdecydowaliśmy się na przenosiny do Warszawy. W związku z tym dość długo szukaliśmy mieszkania, które by nam odpowiadało. Znaleźliśmy je trochę przypadkiem, zdecydowaliśmy się kupić i zaczęło się.... Mnóstwo spraw urzędowych do załatwienia, czasem musieliśmy być oboje, ale gdy wystarczyła jedna osoba, to jeździłam sama. Z Młodszym oczywiście do towarzystwa. I po raz kolejny przekonałam się jak cudownie niekłopotliwe mam dziecko. Młodszy dzielnie asystował nam przy podpisywaniu umowy kredytowej, umowy u notariusza, dwukrotnie odwiedził sąd w sprawie zmian w księgach wieczystych, obejrzał urząd skarbowy i oddział banku (chyba z osiem razy już tam byłam). Owszem, miał swoje potrzeby do zaspokojenia: brzuszek musiał być pełny a pieluszka pusta :)). Poza tym Młodszy czarował wszystkich uśmiechem, zaczepiał spojrzeniem i ułatwiał mamie załatwianie spraw. Śmiałam się, że łagodzi obyczaje, bo wszyscy byli mili, pomocni i uprzejmi. Chyba nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego traktowania, zwłaszcza w urzędach. Postronni ludzie też byli bardzo mili. To dzięki ich uprzejmości nie walczyłam z ciężkimi drzwiami, nie musiałam sama wnosić po schodach wózka i dopytywać się o wszystko. Doświadczyłam mnóstwo życzliwości i za to jestem tym wszystkim ludziom bardzo wdzięczna. Znacznie ułatwili mi życie.
W listopadzie weekend ze Świętem Niepodległości spędziliśmy u Dziadków z Grabówki(O tym będzie osobny post). Ominęły nas zatem "atrakcje" warszawskie. Przeżyliśmy za to chwile grozy, gdy nasz Starszak potknął się w ciemności i walnął nosem w schody. Jak zobaczyłam krew płynącą mu po twarzy to zamarłam. Na szczęście okazało się, że ma tylko niewielką ale za to głęboką ranę na nosie. Musieliśmy pojechać na dyżur chirurgiczny na szycie nosa. Oczywiście dyżur był na drugim końcu Warszawy. I tu moje wielkie uznanie dla Męża, który dzielnie uspokajał Starszego śpiewając mu ulubioną kolędę i jednocześnie prowadził mnie przez uliczki Saskiej Kępy do szpitala na Niekłańskiej. Po dziesięciu dniach zdjęliśmy szwy i została tylko maleńka blizna. mam nadzieję, że zniknie z czasem.
Pod koniec miesiąca miałam już tak dość jeżdżenia, że na pytanie Męża, co robimy po Bożym Narodzeniu, odpowiedziałam, że marzę o posiedzeniu w domu, po prostu.

poniedziałek, 28 października 2013

Mama i kalendarz

Popatrzyłam na rozpiskę wizyt lekarskich na listopad i zrobiło mi się słabo. Wygląda na to, że w listopadzie nadrobię to, co w październiku udało się ominąć. Ale nie o tym chciałam napisać. Kiedy spaceruję z Młodszym, odprowadzam Starszaka do przedszkola na piechotę i spędzam prawie całą sobotę na dworze, to wierzyć mi się nie chce, że za trzy dni będzie listopad. Nie, wcale nie narzekam! Uwielbiam taką jesień, pełną kolorowych liści, kasztanów i żołędzi, delikatnego słońca i czasu na spacery.Kiedy zapisywaliśmy A do przedszkola wiedziałam, że to na mnie spadnie odprowadzanie i odbiór. Sprawę trochę komplikowała odległość i Młodszy, którego przecież samego w domu nie zostawię. Wizja pakowania dwóch nielatów do samochodu w strugach deszczu i biegania z fotelikiem nie wyglądała zachęcająco. Inna wersja oznaczałaby, albo wojowanie z fotelikiem Starszaka (szczerze tego nie znoszę), albo pobyt A w przedszkolu od 7.30 do 17.30. Trochę za długo dla trzylatka, zwłaszcza, gdy jeszcze jestem w domu. Na szczęście pogoda na razie pozwala na przyjemne spacery na piechotą, a samochód jest tylko w razie dalszych podróży po przedszkolu.

czwartek, 24 października 2013

Niezwykłe drzwi

Ostatnio często korzystam z autobusów. Najczęściej jeździmy w składzie: ja + Młodszy w wózku lub ja + Młodszy w wózku + Starszak. I zaobserwowałam pewne zjawisko, trochę dla mnie uciążliwe i przede wszystkim kompletnie niezrozumiałe. Autobus ma troje lub czworo drzwi. Z tych drzwi tylko jedne są przystosowane do wchodzenia z wózkiem. Ponieważ jeżdżę z wózkiem, kieruję się do tych drzwi. I ku mojemu niebotycznemu zdumieniu wszyscy pasażerowie też pędzą do tych drzwi. I wchodzą mi na plecy, bo z wózkiem i z przedszkolakiem nie da się wsiąść szybko. Przy wysiadaniu powtórka z rozrywki. Czy te drzwi mają jakąś magiczną moc przyciągania pasażerów???

czwartek, 3 października 2013

Niezdany egzamin z macierzyństwa

Dziś znów nawrzeszczalam na swojego starszego synka. Dlaczego? Bo wydarl się tak, że młodszy się wystraszyl i rozplakal. A młodszego wystraszyc głośnym dźwiękiem nie jest łatwo. I czuję się bezsilna. Nie umiem zaakceptować i pokochać Starszaka takim jakim jest. Dopiero wczoraj uświadomiłam sobie, że młodszego akceptuję bez problemu, a starszego nie umiem. Wiele przede mną pracy, aby dowiedzieć się, co jest przeszkodą, co sprawia,  że nie umiem pokochać go bezwarunkowo. Czuję żal, że straciłam tyle bezcennych chwil z moim synkeim. I mam nadzieję, że uda mi się znaleźć właściwy sposób na relację z moim ukochanym Starszakiem. Trzymajcie za mnie kciuki.

wtorek, 17 września 2013

Ściana

I doszłam do ściany, a właściwie oboje z Mężem doszliśmy do ściany. Nie mam pojęcia co zmienić, żeby nasze kontakty ze Starszakiem znormalniały. Od 26 sierpnia chodzi do przedszkola. Zostaje bez problemu. Od opiekunów wiem, że włącza się w zabawy z dziećmi i zaakceptował reguły tam panujące. Za to w domu jest katastrofa. Zero współpracy. Nie będzie się ubierał, nie będzie czyścił nosa (przerwa w przedszkolu - katar), nie będzie szedł na drzemkę, kąpał się, mył zębów, sikał itp. Nie mam już siły ani pomysłów jak do niego dotrzeć. Cały jego "bunt" skupia się na mnie, bo jestem jeszcze na rodzicielskim z młodszym synkiem. Mąż wraca z pracy późno, wychodzi wcześnie i na razie nie ma możliwości zmian na tym polu. Więc muszę w tygodniu radzić sobie sama i szczerze mówiąc mam DOŚĆ!!!!!  Nie chcę się z nim szarpać ani w kółko go karać. Chcę współpracy nie ustawiania. A najgorsze, że często mam ochotę wsiąść w samochód i więcej nie wracać do domu. Może macie jakieś pomysły co robić....

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Potrzebna przerwa

Potrzebuję przerwy. Nawet jednego dnia bez dzieci na głowie. Chociaż jednego dnia na spokojne przemyślenie tego, co błąka się po moim umyśle i umyka w natłoku spraw codziennych, ogarniania domu, dzieci, szukania mieszkania, przedszkola itp. Jednego dnia na przetrawienie moich spostrzeżeń:
- że zazdroszczę innym pozytywnego nastawienia do świata, bo ja swoje gdzieś zgubiłam,
- że powinnam się zastanowić, co moje ciało chce mi powiedzieć, kiedy szwankuje coraz to inna część,
- że poukładanie priorytetów jest bardzo ważne,
- że relacje z moją mamą same nie ewoluują,
- że udawanie przed sobą, że wszystko gra, nie ma sensu,
- że wyładowywanie frustracji na Starszaku niczego nie poprawi,
- że wieczne ustawianie Starszego zamiast poszukania dlaczego tak robi, mówi itp. tylko pogarsza sprawę,
- że odkładanie ważnych rozmów z moim mężem niczego nie załatwiam.
Potrzebny mi jeden wolny dzień. Skąd go wziąć?

sobota, 6 lipca 2013

Figa z makiem

Mieliśmy być dzisiaj na weselu mojej siostry ciotecznej. Tym razem mamy zaufaną opiekunkę, więc Tadziulencjusz miał zostać w domu, a Andrzejas opcjonalnie w domu lub z nami. I co ? I figa z makiem. Najmłodszy dziś obudził się z kaszlem przypominającym zaawansowane zapalenie oskrzeli. Szybki wypad do lekarza zaowocował antybiotykiem i bardzo radykalną zmianą planów. Na ślub pojechała delegacja złożona z męża i Andrzejka. Muszą fajnie wyglądać razem, bo mąż pod krawatem, a nasz trzyletni synek w ulubionych granatowych spodenkach i koszulce ze Złomkiem. Za nic nie chciał się przebrać. Nawet bardzo nie nalegałam. A ja na posterunku przy kaszlaku. Na szczęście Młody nie ma gorączki i humor mu dopisuje. Przekonałam się za to, jak trudno podać do paszczy cokolwiek, co nie jest mlekiem mamy, ewentualnie mlekiem sztucznym. Namęczyłam się z antybiotykiem jak kto głupi. To mój debiut, bo Starszak do tej pory antybiotyku doustnie nie brał. No cóż, Młodszy ma więcej źródeł zarazków. A wesele, okazja do spotkań z rodziną, pogadania, potańczenia i pobycia bez młodzieży przeszła mi koło nosa. Cóż samo życie......

Najlepsze, że przez chorobę Tadziula nasze poszukiwania mieszkania trochę się zawieszają. Może to i dobrze.Ostatnio presja była za duża i podjęliśmy kilka pochopnych decyzji. Trochę czasu do namysłu dobrze nam zrobi.

niedziela, 30 czerwca 2013

Katastrofy wieczornej ciąg dalszy

Dziś miało być o szalonej wyprawie na plac zabaw i do kościoła. O fajnym poranku i popołudniu. Miało być... Ale nie będzie. Bo dzień zakończył wrzask, który chwilowo odebrał mi chęć pisania, wrzask zakończony histerią i jąkaniem z nerwów. Wrzask, który wyzwolił we mnie głęboką niechęć do przytulenia mojego synka. Wiem, że jest mu to potrzebne, ale moje psychiczne zmęczenie powoli dosięga granic. Nie umiem przytulić go z miłością, bo wciąż słyszę histeryczny wrzask, bo widzę mojego synka nakręconego i za grubą granicą. Nie umiem do niego dotrzeć. I nie wiem już czy chcę dalej próbować. Nie wiem jak w małym wrzaskunie odnaleźć swojego synka....

czwartek, 27 czerwca 2013

Wieczorna katastrofa

Poddaję się. Wyczerpaliśmy  z mężem chyba wszystkie pomysły na to jak uczynić kąpiel Starszaka przyjemnością a nie katastrofą. Ale nic nie działa. Wieczorne wrzaski to norma. W jakiej formie by nie był i tak kąpiel kończy się a najczęściej zaczyna i kończy się wrzaskiem. Czasem marzę o tym by uciec na koniec świata i nie słyszeć zawodzenia mojego syna. Może ktoś ma jakiś pomysł na poprawienie sytuacji? Jak sobie radzicie z kąpaniem?

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Weekend

Ostatni weekend był naprawdę intensywny. W piątek Andrzejek obchodził swoje trzecie urodziny. Impreza została przełożona na niedzielę, ale przygotowania rozpoczęliśmy w piątek po południu pieczeniem szarlotki. Piekliśmy w trójkę ja, Andrzejek i nasza nieoceniona niania. Ciasto wyszło wspaniałe. W sobotę wstaliśmy wcześnie, chłopaki budzą się teraz około 5.30-6.00 i od samego rana się działo. Najpierw odebraliśmy tort urodzinowy naszego starszego synka Andrzejka. Tort był specjalny - w kształcie samochodu. Zamówiony wedle wskazówek Jubilata. Bardzo się spodobał. Przy okazji kupiliśmy też pieczywo. W tym samym czasie w domu tata zajmował się Tadziem, a pan hydraulik reanimował naszą pompę od hydroforu. Na szczęście udało mu się. Inaczej groziła nam utrata dostępu do wody i kupno nowej pompy. Potem wybraliśmy się całą  ekipą do mojego ginekologa na wizytę kontrolną. Sama osobiście zapakowałam potrzebne rzeczy i drugie śniadanie do plecaka, który wręczyłam mojemu mężowi. Potem zapakowaliśmy się do samochodu i w drogę. Kiedy dojechaliśmy na miejsce czekały nas dwie niespodzianki. Po pierwsze okazało się, że nasz plecak został na kanapie w domu. Przechodziłam przez pokój chyba ze cztery razy, ale tego nie zarejestrowałam. No i dla malucha mieliśmy dwie pieluch tetrowe, parę zabawek i nic więcej. Ruszyliśmy poszukać apteki, żeby zaopatrzyć się w pampersy i wilgotne chustki i trzymaliśmy kciuki, żeby Tadzio nie narobił do pieluchy po pachy. Na szczęście to nas ominęło. Drugą niespodzianką była moja pomyłka w godzinie wizyty, przyjechaliśmy o 30 min za wcześnie. Po wizycie pojechaliśmy kupić dzwonek i koszyczek do Andrzejkowego rowerka (w ramach prezentu urodzinowego). Młodzież większość czasu przespała w samochodzie. Po powrocie do domu i obiedzie tata został odkurzyć domu i odebrać zakupy internetowe, a my w trójkę ruszyliśmy do parku na długi i urozmaicony spacer. Była jazda rowerkiem, puszczanie baniek, zabawa na pajęczynie i zjeżdżalni. Bardzo przyjemne półtorej godziny. Potem wróciliśmy do domu, położyliśmy spać Tadziula i powierzyliśmy opiekę nad A i T naszej niani, a sami uciekliśmy na rocznicową kolację. Było miło, choć rozmowę zdominowały tematy nieromantyczne tylko bardzo powszednie. Ale to był nasz pierwszy wspólny wypad od narodzin Tadzia. A w niedzielę rano pojechaliśmy do kościoła na 8.30 w burzę, a potem Andrzej z tatą szaleli po kałużach, a ja położyłam Tadziula na drzemkę i rozpoczęłam przygotowania do urodzin. Ale o tym będzie osobny post.

środa, 19 czerwca 2013

Przegląd

Bardzo długo nie pisałam. Czerwiec jest dla nas miesiącem bardzo intensywnym. Dzień Dziecka, potem festyn w naszej miejscowości, dalej urodziny mojej Babci, nasza rocznica ślubu i wreszcie urodziny Starszaka. Dzień Dziecka przebiegł nam miło i spokojnie. Festyn był świetny. Andrzejek miał szansę obejrzeć prawdziwy wóz strażacki i trzymać sikawkę.  Potem szalał na gumowych zjeżdżalniach i oglądał stare samochody. A w piątek Andrzej skończy 3 lata. Stanie się już "poważnym" przedszkolakiem. W związku z tym urodziny dla rodziny będą w niedzielę. A w sobotę wiczorem uciekamy z domu tylko we dwójkę świętować naszą 7 rocznicę ślubu. Spraw do załatwienia mam mnóstwo.
A tu niespodzianka. Mój organizm zaczyna się psuć. Nie dość, że padam na twarz i bez kawy trudno mi do trwać do wieczora, to jeszcze kilka innych rzeczy też wysiadło. Pora więc na "gruntowny przegląd mamy". Trochę się zastanawiam jak mam zmieścić wizyty moje, synów i jeszcze przygotować urodziny, ale wyjścia nie mam. Jeśli mama wysiadzie na dobre to dopiero będą komplikacje. A o większym oddechu na razie mogę tylko pomarzyć. Chcemy kupić mieszkanie. Oglądanie na żywo zajmuje mnóstwo czasu. Potem jeszcze domowe sprawy i nie wiedzieć kiedy robi się północ. A maluchy o 5.30 są już gotowe do zabawy. I kiedy ja mam się wyspać i odpocząć?

poniedziałek, 27 maja 2013

Sukces

A właściwie dwa sukcesy. Po pierwsze mój ukochany mlodszy w sobotę pozwolił zamotac się w chuście bez protestów i płaczu i spędził w niej 1 godzinę.  Po drugie przez cały weekend na luzie traktowalismy Starszego i obyło się bez awantur i płaczu.  A my rodzice spędziliśmy cudowny weekend z naszymi synkami. A wszystko przez Koralową Mamę,  która na swoim blogu pisała o Księdze Rodzicielstwa Bliskości.  Przegladalam ją dopiero,  ale postanowiłam zastosować się do stwierdzenia,  że to ja jestem ekspertem od moich dzieci.  A dzięki Małgosi z Manufaktury Radości wierzę, że jeśli przyjmie się to co przynosi dzień na luzie i z radością,  to dzień będzie dobry.  Nasze dwa dni właśnie takie były.

wtorek, 21 maja 2013

Jest ciężko

Dawno nie czułam się tak źle.  Od kilku dni chodzę jak nakręcona zabawka.  Boję się co będzie,  gdy sprężyna pęknie.  Nie mogę tak dalej funkcjonować.  Krzycze na Starszaka o byle co. Krzycze na Młodszego,  na męża.  Albo rycze, bo coś mi nie wychodzi. Najchętniej ucieklabym z domu i nie wracała.   A przecież kocham moją rodzinę. Z niczym się nie wyrabiam.  A mam pomoc do dzieci i do sprzątania.  I ciągle czuję się winna, że za mało czasu spędzam z Andrzejkiem,  że poświęcam mu za mało uwagi. Ćwiczenia logopedyczne leżą,  ćwiczenia ortopedyczne leżą.  Co prawda,  jeśli ja o nich nie pamiętam, to mąż ich nie zrobi,  bo zapomina, bo za późno jest w domu. Chyba próbuję być mamą idealną, a wychodzi mama sfrustrowana i na najlepszej drodze do depresji.

sobota, 18 maja 2013

Udało się

W czwartek jedziemy z Tadziem na konsultację do chirurga.  Może nareszcie będziemy mieli diagnozę i jakiś plan.
Udało się, bo koleżanka koleżanki dowiedziała sie o naszym problemie i dała nam namiar na poleconego lekarza. W czwartek trzymajcie kciuki za nas! !!

A dziś spędziliśmy wspaniale czas na placu zabaw.  Andrzejek  nauczył się wspinać po trudnej linowej drabince na ulubioną zjeżdżalnie.  Wychodziło mu znakomicie. Coraz lepiej też radzi sobie na rowerku.  Oj rośnie nam sportowiec akrobata. Cieszę się,  że lubi spędzać czas na powietrzu.

środa, 15 maja 2013

Jestem wściekła

Tak, jestem wściekła. Choć tak naprawdę to powinnam napisać, że jestem naiwna. Bo oczekiwałam, że ktoś umie dobrze wykonać swoją pracę!!!! Ale po kolei. Nasz młodszy synek urodził się z palcozrostem obu rączek. Polecono nam udać się do szpitala w Otwocku. Oczywiście trzeba się najpierw zapisać do przychodni specjalistycznej. No to zapisałam tam Tadzia, w lutym. Na wolny termin czekaliśmy prawie 3 miesiące. Wcześniej się nie dało - wiadomo polskie realia. Przy zapisie podałam schorzenie dziecka. Dziś był umówiony termin wizyty. I co? Okazało się, ze straciliśmy cały dzisiejszy dzień - bite 5 godzin z trzymiesięcznym synkiem na rękach w miejscu gdzie nawet nie ma go jak przewinąć - tylko po to, żeby się dowiedzieć, że tam się tego nie leczy. Potrzebny jest specjalista od plastyki dłoni. A przecież przy zapisie podałam schorzenie!!!!!! I przez jakąś "bardzo kompetentną" panią w rejestracji straciliśmy trzy miesiące. Do tej pory sami znaleźlibyśmy kogoś, kto się tym zajmuje i może już bylibyśmy po diagnozie. A tak jesteśmy znowu na początku!!!Młody leży już na brzuchu, sprawnie podpiera się na rękach, próbuje łapać zabawki. W zrośniętych palcach ma przykurcze, to mu trochę utrudnia aktywność, ale się nie daje. A ja jestem wściekła. Do tego, że wszystko trzeba znaleźć samemu w internecie już przywykłam. Ale do tego, że ktoś nie wie tego, co jest jego obowiązkiem już nie. Gdybym ja pracowała w taki sposób, to szybko straciłabym pracę. Ale na państwowej posadzie nikt się tym nie przejmuje. I tak nikt nikogo nie pociągnie do odpowiedzialności. Mamy nauczkę. W naszym kraju wszystko trzeba załatwić samemu, pytać dwieście razy i mieć "tupet jak taran" jak mawia p. Cejrowski. Inaczej można mieć tylko w plecy.

piątek, 3 maja 2013

Lekki szok

Oczom nie wierzę.  Mój dwu miesięczny syn próbuje złapać zyrafe zabawkę i okropnie się złości,  że mu to nie wychodzi.  On ma tylko dwa miesiace.

Domowy szpital

Dziś będzie krótko. Andrzej chory, Tadzio chory, mąż chory. Prawdziwy szpital w domu. Na szczęście Andrzejkowi katar już przechodzi. I sukces dmucha w chusteczkę. Rany, wreszcie widoki na koniec wyciągania glutów Fridą przynajmniej u starszaka. Cudownie!!!. Niestety młodszy też podłapał katar. Choć znosi tę niedogodność ze stoickim spokojem, to sypia znacznie gorzej. Nawet na spacerze. Ale widać chyba już koniec choroby, bo nosie coraz mniej słychać. A mąż, cóż rozłożył się na całego. Dobrze, że dziś ma urlop. Wydobrzeje w domu i do poniedziałku powinien być już w formie.
Przygotowania do chrzcin Tadzia dobiegają końca. Zostało jeszcze dogranie kilku drobiazgów przez maila, ostateczne załatwienie sprawy w kancelarii parafialnej. I "najważniejsza rzecz" upiększenie mamy tzn. jakaś nowa bluzka lub może dwie, fryzjer i parę niezbędnych kosmetyków.
Jedyne co mnie trochę przeraża, to wizja spędzenia większości maja w samochodzie. Nagromadziło się nam mnóstwo wizyt lekarskich, głównie z Tadziem, ale są też Andrzejka i moja zaległa wizyta u endokrynologa. najwyższy czas na nią, bo niezupełnie dobrze się czuję. Do tego postanowiłam chodzić na fitness, a w mojej miejscowości wszędzie trzeba samochodem, bo autobus akurat tam kursuje co półtorej godziny. Maj upłynie więc pod znakiem samochodu.  

niedziela, 28 kwietnia 2013

Katary i katastrofy

Pogoda sprawiła, że rozbieraliśmy się i ubieraliśmy. Co chwilę inaczej. Efekt - katar u Andrzejka, oznaczający katastrofę. Mój synek ma ostatnio trudny okres. Ma teraz czas "buntu" czyli odkrywania swojej odrębności, w ogóle trudny moment dla nas wszystkich. W lutym pojawił się młodszy brat, pochłaniający większość uwagi mamy. To też jest trudne dla A., bo np. czasem musi poczekać na swoją kolej. To sprawiło, że od kilkunastu tygodni słyszę: "Nie uda mi się", "Nic już nie chcę", "Będę teraz płakał" okraszone jękami, łzami i piskami. Dogadać się trudno i przyznaję, że czasem te jęki i stęki działają na mnie jak płachta na byka. Lepiej znoszę zdecydowane NIE. Do tego w ostatnią środę Andrzejek przeszedł bardzo nieprzyjemny zabieg, okraszony bólem po i strachem. Niestety miejsce po zabiegu trzeba pielęgnować, a to wiąże się z kolejnymi łzami i strachem. Zastanawiam się teraz, czy nie można było zrobić tego inaczej. Cóż,  zaufaliśmy specjaliście, a to w końcu my znamy najlepiej swojego synka....
A teraz ten katar. A właściwie kataklizm. Kompletnie zatkany nos, wrzask przy próbie porządnego oczyszczenia, wielkie i głośne NIEEEEE dla dmuchania w chusteczkę, niechęć do jedzenia i zabawy, wielka chęć do płakania i marudzenia. KATAKLIZM. Mam nadzieję, że kataklizm nie przeskoczy na młodszego.

W ogóle piątek to była jedna wielka katastrofa: Tadzio nie spał, tylko wisiał przy piersi z wrzaskiem, Andrzejek marudził i stawał okoniem, pralka odmówiła posłuszeństwa( na szczęście wieczorem udało się ją naprawić, a ja rozbiłam sobie palec i przypiekłam na słoneczku ręce. I parę razy straciłam cierpliwość do starszaka. Zresztą, i wczoraj i dzisiaj też mi się to udało. Przesilenie wiosenne dało o sobie znać. Jestem niewyspana(normalka przy dwumiesięcznym niemowlęciu), rozdrażniona, nie mieszczę się w żadne ciuchy(a na zakupy czasu brak). Do tego na mojej głowie dom, marudny prawie trzylatek(dzięki Ci Boże za naszą nianię), niemowlak głodomór(którego nie umiem poprawnie zachustować i ciągle do niego biegam), przygotowania do chrzcin(jak zwykle logistyka w tym domu to moja działka). W lustro strach czasem spojrzeć, pranie czeka na prasowanie, pralkę udało się naprawić, więc za chwilę będą następne ciuchy do prasowania. Pogadać z kim nie ma. Nawet na spacer trudno wyjść, bo za oknem potop. Może szaleństwo w kuchni trochę mnie pocieszy. Mam ochotę zjeść coś dobrego na obiad.


piątek, 5 kwietnia 2013

Inaczej

Ostatnio mamy intensywny okres. Najpierw mnóstwo zaległych wizyt lekarskich Starszaka, teraz niekończąca się runda z Młodszym. Chwila spokoju tylko przy usypianiu Młodszego. Czasem trudno mu się zasypia. Wtedy lubi głaskanie po główce. Siedziałam sobie przy łóżeczku, głaskałam maluszka po główce i myślałam jak bardzo inaczej odbieram moje macierzyństwo z Tadziem. Z Andrzejkiem na początku było bardzo trudno. I wcale nie dlatego, że był jakoś szczególnie wymagający, bo nie był. Zero kolek, dwie pobudki w nocy na karmienie, a kiedy kupiliśmy matę edukacyjną, okazało się, że umie się trochę bawić sam, a miał 4 miesiące. To ja byłam problemem. Najpierw poród. Był szybki, jak się okazało, za szybki. Bezmyślne użycie oksytocyny przez położną nasiliło skurcze, tylko że ani ja, ani maluch nie byliśmy na to gotowi. Rezultat - liczne pęknięcia, oczywiście nacięcie obowiązkowo i duża utrata krwi. Do tego zero intymności - wokół mnóstwo ludzi wcale nie związany z moim porodem. Sala wyglądała jak dyżurka położnych. Po porodzie szycie. I absolutny zakaz picia i jedzenia. Myślałam, że umrę z pragnienia. Potem problemy z karmieniem. Miałam sobie radzić sama, choć to moje pierwsze dziecko. Pokarmu bardzo mało, nic dziwnego jak ktoś jest bardzo odwodniony. I położna laktacyjna, która jak już po wielu prośbach przyszła, to uparła się, że mam karmić na siedząco (ciekawe jak przy bardzo obolałym kroczu), potem obejrzała synka, stwierdziła, że leniuszek i nie umie się przyssać. Co z tym zrobić już nie powiedziała. Karmiłam go piersią 10 miesięcy tylko dzięki uporowi i wsparciu mojego męża. Oczywiście pomocy przy obsłudze dziecka też nie można było się doprosić. A potem wielkie zdziwienie, że chcę wyjść do domu już w drugiej dobie, z bardzo dużą anemią i kompletnym brakiem sił. A w domu - z jednej strony ulga, z drugiej strach, niewiedza, zmęczenie, poczucie uwiązania do małej, tak bardzo zależnej ode mnie istotki. I problemów ze szwami ciąg dalszy. Nikt się mnie nie poinformował jak o nie dbać. Zaczęły się rozchodzić, wdał się stan zapalny. Na wizycie kontrolnej w szpitalu położna stwierdziła tylko, że muszę lepiej o nie dbać. To było w piątek. W poniedziałek jakiś bardzo "uprzejmy" lekarz nawrzeszczał na mnie, że jak tak dalej pójdzie to będzie trzeba szyć od nowa. Na szczęście ginekolog prowadzący moją ciążę znalazł inne rozwiązanie. Ale cała ta sprawa ciągnęła się 10 tygodni i kosztowała mnie mnóstwo bólu.  Do tego jeszcze wszechobecne rady, wszyscy wiedzieli lepiej, co powinnam robić. I konflikt z moją mamą, którą poprosiliśmy o pomoc, a która chciała koniecznie być w centrum naszej uwagi. I obraziła się na mnie, gdy tak nie było. Cała ta historia "pomogła" przejściu baby bluesa w depresję poporodową. Obyło się bez leczenia farmakologicznego, ale kilka miesięcy trwało dojście do siebie. I przez te miesiące nie umiałam cieszyć się moim ślicznym, zdrowym synkiem.
Z Tadziem było zupełnie inaczej. Poród w spokojnej intymnej atmosferze. Nie popędzany przez nikogo, choć bardzo szybki 2,5 h), w najwygodniejszej dla mnie pozycji. Znowu miałam założone szwy (stare blizny nie wytrzymały), ale powiedziano mi dokładnie jak je pielęgnować i kiedy się niepokoić. Położne, które pomogły zająć się maluszkiem, gdy ja padłam na nos (anemia i gwałtowne wahania cukru w krwi). Pomoc przy karmieniu piersią. I dokładne badania maluszka. Mały ma zrośnięte paluszki u rąk. Ze względu na to miał dodatkowe badania. Dostałam też od razu skierowanie do odpowiedniej poradni z telefonem i adresem.
Kiedy wróciliśmy do domu, choć hormony szalały i doskwierało poczucie winy, że nie mam tyle czasu dla starszaka, czułam się o niebo lepiej niż przy pierwszym synku. I nadal tak jest. Szkoda że za pierwszym razem tak nie było.

niedziela, 17 marca 2013

Chwila spokoju

Młodszy miał w nocy kłopoty z brzuszkiem. W związku z tym nienajedzony i niewyspany cały ranek protestował, marudził i wisiał na piersi, z krótkimi przerwami na moje śniadanie i wycieczkę do toalety. Czeka mnie chyba dziś dzień piżamowy.

Miałam napisać trochę więcej o Bączku. Jako starszy brat spisuje się bardzo dobrze. Ostatnio np. przybiegł do mnie do łazienki, kiedy Młodszy się zbudził i oświadczył, że "Tadzio jest sam i bardzo ryczy, ale ja go uspokoiłem". Trochę daje nam popalić jego nie, a właściwie NIEEEEEE. Ale ostatnio udaje mi się zachowywać spokój (wzorem naszej niani) i Andrzejek, albo daje się namówić na coś, albo nie ze wszystkimi konsekwencjami swojego wyboru (nie umyję zębów - nie jem słodyczy w "dzień słodyczowy"). A ja się nie upieram, chyba że chodzi o jego bezpieczeństwo albo o bezpieczeństwo Młodszego. I jest spokojniej.

sobota, 9 marca 2013

W czwórkę

Niedługo miną trzy tygodnie życia naszego młodszego synka. T. jest zupełnie niesamowity i taki odmienny od starszego brata. Je jak smok, śpi po trzy godziny w dzień, w nocy zdarza mu się przespać nawet 7-8 godzin, robi fantastyczne miny, uwielbia przytulanie i mówienie do niego i uwielbia kąpiel. Starszak w jego wieku w wanience wrzeszczał tak, że gdybyśmy mieszkali w bloku, to mielibyśmy na karku policję za znęcanie się nad dzieckiem :)). A młodszy - Klusek, jest naprawdę cudnie pulchniutki - leży sobie wygodnie na ręku u taty i się przygląda. Kąpiel jest dla niego bardzo przyjemna. No i tata bardziej zrelaksowany niż przy pierworodnym. Ech, nie ma jak doświadczenie. Przy Bączku bylibyśmy już u pediatry z milion razy: bo nie budzi się w nocy na jedzenie, bo paskudnie odparzona od kiepskich pieluszek pupa, bo się łuszczy, po w nosie furczy, bo wydaje dziwne odgłosy itp. A teraz poszliśmy się tylko zważyć. I gdy okazało się, że przez dwa tygodnie przytył 240g, postanowiliśmy nie zmieniać nic w jego rytmie dobowym.

A Bączek - zachwycony braciszkiem, bardzo dla niego delikatny, bardzo ciekawy. Tylko "bunt dwulatka", wielka chęć stanowieni o sobie bywa trudna. Ale o tym kiedy indziej, bo smok mlekopij właśnie się zbudził.

sobota, 16 lutego 2013

Przerwa

Ponieważ młody sam nie kwapi się do wychodzenia na świat, to jeśli nic się nie zmieni przez weekend, w poniedziałek mam się stawić w szpitalu. Szykuje się dłuższa przerwa w blogowaniu.
WebRep
Ogólna ocena reputacji
Strona nie ma oceny reputacji
(za mało głosów)

niedziela, 10 lutego 2013

Oczekiwanie wcale nie cierpliwe

Termin porodu minął, a ja czekam dalej. Tak, wiem, że termin to tylko wyliczenia, ale moja cierpliwość się kończy. Coraz ciężej nosić jednocześnie brzuszek i trzynastokilogramowy, słodki ciężar - czyli Bączka. Coraz trudniej bawić się z nim na podłodze, ubierać go na spacer, czy lepić bałwana. Coraz ciężej się wyspać, bo każdy obrót z boku na bok to wyczyn. I coraz trudniej zmieścić się za kierownicą samochodu, a  jeździć trzeba - podróż autobusem do szpitala na KTG (około 10 km) to 1,5h z przesiadką, lub 1h + 45min spaceru po śliskim chodniku. Do tego Bączuch ma wysypkę, więc we wtorek ruszam do Warszawy, a taka podróż bez samochodu to min 2h w jedną stronę. Ciężkie jest życie ciężarówki:))

piątek, 18 stycznia 2013

Oczekiwanie

Czekam. Do wyliczonego terminu porodu zostało około 3 tygodni. A ja robię się coraz bardziej ociężała i senna. Królestwo za sen. W nocy ciągle niewygodnie, w dzień mam tylko 1,5h. Później jest niekończące się "mamo.....". I tak do powrotu taty. Choć ostatnio trochę się zmieniło - Bączuch bawi się sam. Opowiada różne rzeczy swoim zabawkom, lubi sam "czytać" bajeczki itp. A ja mam mniejszą zadyszkę i trochę więcej energii. Może już niedługo będziemy w czwórkę?

środa, 2 stycznia 2013

Nowy rok

Hmm. Ciekawe jaki będzie ten nowy rok. Na pewno będzie się działo. Niedługo narodziny naszego drugiego synka. I nasz świat znowu stanie na głowie. A Bączuch awansuje na starszego brata. Potem A. stanie się przedszkolakiem - to dopiero wyzwanie. A my coraz poważniej myślimy o powrocie do Warszawy i kupnie mieszkania. Zobaczymy co się uda z tego zrealizować.

A ja po urodzinach sylwestrowych poczułam się staro. A następnego dnia machnęłam ręką na metrykę i poszliśmy w Nowy Rok na baaardzo długi spacer do parku. I jak zwykle zadziwi mnie mój synek. Łaził po największym lodzie, a fiknął może 5 razy i za każdym razem był to "fik" w pełni kontrolowany. Dzieci są jednak pod tym względem niezwykłe. A dziś za oknem szaro, buro i ponuro. Zima odeszła i chyba nie chce wracać. A ja chętnie pospacerowałabym po śniegu póki jeszcze mam trochę czasu wolnego.