poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Duńska prezentacja Starszaka

Zgodnie z obietnicą relacja z przedszkolnej prezentacji o Danii.
W piątek mój starszy synek po raz pierwszy w swoim życiu występował przed swoją grupą i opowiadał o wybranym przez siebie kraju - Danii. Ponieważ czyta jeszcze słabo, postanowiliśmy wspólnie, że przygotujemy slajdy ze zdjęciami, a on o nich opowie. I tak też było. Przedszkole udostępniło nam rzutnik i ekran. Starszy przygotował sobie informacje i.... poradził sobie doskonale. Nie zdeprymowały go pytania i chichoty kolegów z grupy ani niewielkie problemy z ułożeniem sobie po kolei wszystkich informacji. O większości obrazków opowiadał sam. Pomogłam mu tylko w kilku zdaniach. 
Po prezentacji obie przedszkolne ciocie pochwaliły A za bardzo dobre przygotowanie. Dowiedziałam się też, że większość dzieci zostawiła prezentację towarzyszącemu rodzicowi i A był wyjątkiem, bo sam powiedział dużo i umiał skupić na sobie uwagę grupy. Odniósł więc swój pierwszy sukces po pierwszym publicznym wystąpieniu. Jestem z niego bardzo, bardzo, bardzo dumna.

A co poza tym?? 
Poza tym słychać u nas kaszel i kichanie. Pylenie brzozy znów daje nam popalić, choć A po wycięciu migdałka przechodzi pylenie jakby trochę łagodniej. T za to znów kaszle. A najzabawniejsze jest to, że miał robione testy z krwi i jak zwykle nic nie wyszło. Pozostała nam obserwacja i skrupulatne notatki. Jutro wizyta u alergologa i zobaczymy jakie tym razem będą zalecenia.
Przeprowadzamy też dziś "test basenowy Starszaka".  Jeśli w przeciągu dwóch dni po basenie się rozchoruje, znaczy, że katar wirusowy, jeśli nie potwierdzi się nam alergia na pyłek brzozy.

środa, 20 kwietnia 2016

Tydzień jak co tydzień czyli........ pędzimy jak Pendolino

Od czego by tu zacząć???

Może od naszej niedzielnej wyprawy na makietę kolejową na Stadionie Narodowym. Byliśmy, podziwialiśmy, goniliśmy pociągi oraz.... dzięki zaangażowaniu panów z Mazowieckiego Stowarzyszenia Modelarzy Kolejowych Starszy miał okazję posterować pociągiem. I nawet dostał dyplom!!!!
Sama makieta naprawdę robi wrażenie!!! Dopieszczona w szczegółach, samochody, maszyny rolnicze i budowlane, dworce kolejowe, pociągi towarowe i osobowe, wesołe miasteczko, ludziki, różne sceny zaaranżowane np. gaszenie pożaru. Wszystko jest starannym odwzorowaniem rzeczywistości. Chłopcy nie mogli się od niej oderwać i biegali w kółko śledząc przejazd różnych rodzajów pociągów. Słowem warto się wybrać, nawet jeśli nie jest się zapalonym miłośnikiem pociągów.
Przed wystawą wylądowaliśmy na obiedzie we włoskiej knajpce na ulicy Francuskiej. Bardzo przyjemne miejsce. Smaczne jedzenie, porcje odpowiedniej wielkości, smakowite menu dziecięce, duży wybór deserów. I jeszcze coś. Knajpka jest włoska, a to oznacza że dzieci są tam nie tylko akceptowane ale i mile widziane. Nikomu nie przeszkadzają głośniejsze rozmowy czy śmiechy. Obiad był przepyszny, deseru nie udało mi się zmieścić. Przy okazji chłopcy odkrywali dania kuchni włoskiej - czyli były i przyjemności, i wiedza o smakołykach typowych dla innego kraju.
Słowem weekend był dla nas czasem ładowania baterii.

Jedynym minusem było kiepskie samopoczucie męża, którego dopadł jakiś wirus. Tak bardzo dokuczył mu ból węzłów chłonnych na szyi, że wylądował u lekarza i do dziś "odpoczywał" w domu, na zwolnieniu. Dlaczego "odpoczywał"? Bo robił za dziecięcego szofera, wożąc przez trzy dni Młodszego i Starszaka do przedszkola, do domu, na rehabilitację :))). Mnie tym razem choróbsko ominęło. Chłopaków też.

W poniedziałek Starszak miał zaplanowane echo serca. Wizyta niby kontrolna, ale trochę się niepokoiłam. Na szczęście są dobre wieści. Przeciek z przewodu tętniczego prawdopodobnie zamknął się sam. Doktor nie mógł w żaden sposób go zobaczyć, do tego poprawiły się parametry lewej strony serca. Mamy nadal dbać o zęby i unikać przewlekłych stanów zapalnych. Do tego kontrola za rok. Hip, hip, hurrra!!! Cieszę się bardzo, że chociaż ten problem zdrowotny nam z głowy zszedł. Bo panu dr Mądremu ufam bez zastrzeżeń!!!

Wczoraj miałam szkolenie z pewnej marki , której kosmetyki sprzedajemy w naszej aptece. Szczerze nie chciało mi się okropnie iść, zwłaszcza że noc miałam średnio przespaną (Młodszy zafundował nam awarię hydrauliki w naszym łóżku, a śpi już bez pieluszki). Ale jakoś się zmobilizowałam. Przy okazji zasiliłam garderobę Starszaka o kilka par nowych spodni.
Wieczorem za to usiedliśmy do technicznego przygotowania prezentacji o Danii do przedszkola. Starszak ma "wykład duński" w piątek. Wszystko w ramach projektu przedszkolnego - wiedzy o różnych krajach. Ponieważ A jeszcze słabo czyta, prezentacja składa się głównie z obrazków :)) Napiszę więcej jak już będzie po...

A dziś po kolejnym maratonie za chwilę stanę w szranki z prasowaniem, rozwieszaniem prania, składaniem, zmywaniem. Za nami wizyta u urologa z Młodszym. Mamy powtórkę z rozrywki z siusiakiem. Znów czeka nas drobny zabieg, na szczęście w gabinecie lekarskim, nie w szpitalu. 

Jutro zmieniam opony na letnie. Najwyższy chyba czas :)))
A w piątek "duńska prezentacja" Starszaka i zaległe, przedszkolne urodziny Młodszego. 
O materiałach do prezentu dla cioć na koniec przedszkola nie wspominam. Zabiorę się do tego jutro, bo dziś nie mam już siły na pracę techniczno-koncepcyjną. Prasowanie zdecydowanie wymaga mniejszego skupienia :))
Czasem wydaje mi się, że czas zwariował. Biegnie zdecydowanie zbyt szybko!!!

sobota, 16 kwietnia 2016

Przerwa

W czwartek zakończyliśmy pierwszy etap treningu słuchowego metodą Tomatisa. I wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni. Piętnaście dni wożenia A (bez niedziel) na poranny trening, logistyka odbioru i przewożenie a to do Dziadków, a to do przedszkola. Trzy tygodnie jeżdżenia do przedszkola i z powrotem metrem, autobusami, a czasem (gdy z czasem było krucho) taksówką. Bo oprócz treningu słuchowego Starszaka była jeszcze rehabilitacja T, moje i Męża wizyty lekarskie, moja praca, Męża praca, imprezy domowe. I oczywiście pranie, prasowanie, sprzątanie, gotowanie, zakupy.... 
Fizycznie jestem tylko znużona, ale umysłowo marzę o dwóch dniach, gdy nikt niczego nie będzie ode mnie chciał, gdy nie będę musiała odpowiadać na litanię pytań, nie będzie pilnych spraw do załatwienia, wizyt do odbycia, prezentacji przedszkolnych do zrobienia. Kiedy będę mogła pogapić się bezmyślnie w ścianę lub przez okno. Pomarzę sobie, a co:)) Niestety grafik następnego tygodnia mam bardzo napięty. Odpocznę chyba dopiero w weekend majowy (porzucamy chłopaków u Dziadków Grabowskich).

Ponieważ wszyscy bardzo potrzebowaliśmy przerwy, dziś spędziliśmy bardzo przyjemnie, rodzinnie dzień. Rano byliśmy na hipoterapii Starszaka. Na własne oczy widziałam, jak A sam kieruje koniem, jak robi wolty, slalomy. I jaki jest wtedy skupiony na tym, co robi. Jak dokładnie stara się wykonać polecenie. Jestem z niego bardzo, bardzo dumna. Mój synek, taki już duży, samodzielny i odważny chłopczyk.
Potem było drugie śniadanie "na trawie", a w zasadzie na ławce. Zawsze mnie zadziwia, jaki apetyt ma Starszak, gdy je na dworze. Świeże powietrze tak na niego działa, czy co??? O apetycie Młodszego wspominać nie będę. Jego, w myśl przysłowia, łatwiej jest ubrać niż nakarmić.
Po śniadaniu pojechaliśmy po nowe wkładki i buciki dla A i T. Obaj potrzebują wkładek, żeby ich stopy układały się prawidłowo. I ku niebotycznemu zdumieniu pana fizjoterapeuty stopy urosły im bardziej, niż się spodziewał. a kiedy umawiałam się z nim przez telefon, twierdził, że to na pewno za wcześnie.
Na obiad tym razem wróciliśmy do domu. A po obiedzie Starszemu zamarzyła się jazda rowerem po prawdziwym skate parku. Na miejscu okazało się, że akurat są zawody w jeździe na deskorolce, więc zamiast jeździć popatrzyliśmy sobie na wyczyny dużych i małych amatorów deskorolki. Potem A i T szaleli na rowerach, a my próbowaliśmy się zrestartować i przewietrzyć głowy. Rowerowe szaleństwo przerwał wypadek T, który się przewrócił i rozciął wargę. Na osłodę i uciekając przed nadciągającym deszczem powędrowaliśmy jeszcze na deser do cukierni. A potem do domu na bajki, kolację, kąpiel i spanie. Młodzież już śpi. Padli po kilku stronach dinozaurowej książeczki. A ja za chwilę zrobię to samo.

piątek, 8 kwietnia 2016

Temat mocno kontrowersyjny

Tak, wiem, że to tylko projekt, a nie obowiązująca ustawa.
Tak, wiem, że powiedziane w tej sprawie zostało już wiele.
Wypowiem się i ja. Z perspektywy mamy dwójki "trudnych" dzieci. Starszak ma zaburzenia SI i problemy z napięciem mięśniowym. Młodszy po dwa sztywne całkiem i dwa słabo działające palce u rączek (urodził się ze zrośniętym paluszkami), problemy z napięciem mięśniowym. 
W obu przypadkach o chorobach naszych dzieci dowiadywaliśmy się po fakcie (po urodzeniu).
W obu przypadkach niezbędna do komfortowego życia jest terapia i rehabilitacja. 
Nie zdziwicie się chyba, gdy powiem, że całkowity jej koszt spoczywa na nas, rodzicach. Nasze Państwo zrefundowało nam tylko operacje rozdzielenia paluszków u Młodszego. Wszystkie wizyty przygotowawcze, badania, konsultacje, zmiany opatrunków itp. były płatne. 
Młodszy ma orzeczoną niepełnosprawność. Z tego tytułu przysługuje mu zasiłek pielęgnacyjny w "oszałamiającej" kwocie 153 zł miesięcznie.
Każdego dnia dziękuję Bogu, że to tylko takie problemy zdrowotne. Dziękuję za to, że stać nas na terapię, dzięki której Starszy lepiej odnajduje się w grupie, że stać nas na rehabilitację, dzięki której Młodszy staje się niemal tak sprawny jak dzieci w jego wieku.

A do szanownych autorów projektu mam kilka pytań:
Czy projekt przewiduje realną, bezpłatną i anonimową materialną, lekarską, psychologiczną i prawną pomoc dla ofiar gwałtu, które w świetle tego projektu zostaną zmuszone do urodzenia poczętego w wyniku gwałtu dziecka?
Czy projekt przewiduje realną, materialną i psychologiczną, stałą pomoc dla rodziców i dzieci, którzy zostaną pozbawieni żony i mamy donaszającej ciążę zagrażającą jej życiu i umierającej w wyniku powikłań?
Czy projekt przewiduje realną i bezpłatną pomoc psychologiczną dla matek zmuszonych donosić ciążę z dzieckiem niezdolnym do życia po urodzeniu oraz realną i bezpłatną pomoc medyczną dla tych dzieci?

Obrońcy projektu zaprzeczają, jakoby wyżej stawiali życie płodu niż kobiety ciężarnej.
Powołują się na zapis, że nikt nie ukarze lekarza za pomoc kobiecie ciężarnej, gdy jest zagrożone jej życie czy zdrowie. A ja się pytam, dlaczego w takim razie tak wiele dzieci rodzi się z urazami i upośledzeniami, a kobiety cierpią z powodu powikłań po ciężkim porodzie naturalnym, bo lekarz czekał do ostatniej chwili z cesarką. Dlaczego w XXI wieku kobiety umierają w szpitalu przy porodzie, bo nikt nie zauważył, że coś jest nie w porządku. Naprawdę, nie sądzę żeby większość lekarzy ryzykowała poniesienie konsekwencji karnych. Też będą czekać do ostatniej chwili.
Konsekwencje poniesiemy my, kobiety, nasze rodziny, mężowie, dzieci.
Skoro my poniesiemy konsekwencje, dlaczego nas nikt nie pyta o zdanie?! Jakim prawem w XXI wieku mój własny kraj traktuje swoje obywatelki jak bezmózgie istoty, którym trzeba wybić z głowy jakiekolwiek próby samodzielnego myślenia?! Jakim prawem zabiera się nam wybór, a jednocześnie karze się nam samodzielnie ponosić konsekwencje zaproponowanej ustawy?! 

Nie jestem zwolenniczką aborcji. Myślę, że nie jest to łatwa decyzja. I że pozostawia ślad na całe życie. Ale nie wiem, co zrobiłabym, gdyby dziecko, które noszę pod sercem nie miało żadnych szans na przeżycie. Nie wiem, co zrobiłabym, gdybym była ofiarą gwałtu i dowiedziałabym się, że jestem w ciąży. I nie chciałabym zostać zmuszona do poświęcenia życia dla dziecka, które umrze wraz ze mną. 

piątek, 1 kwietnia 2016

Łatwo nie jest

Za nami pierwszy tydzień treningu słuchowego metoda Tomatisa. I lekko nie jest...

Starszak pobudzony przez bodźce dźwiękowe cierpliwość i równowagę emocjonalną traci szybciej jeszcze niż dotąd. Wrzeszczy zdecydowanie głośniej, chęć na rękoczyny opanowuje z trudem. Do tego zamiast w przedszkolu czas po treningu spędza u Babci, więc bajki telewizyjne z pewnością są i to raczej bez wielkiej kontroli, co właściwie ogląda. W nadchodzącym tygodniu trochę to zmienimy. U Babci spędzi wtorek i czwartek. W pozostałe dni będzie w przedszkolu. Zobaczymy jak będzie sobie tam dawał radę.

Młodszy ma okres stawania okoniem i testowania rodzicielskiego autorytetu. Cierpliwość moja jest już na wyczerpaniu. Pocieszam się, że w końcu trochę "wyspokojnieje", ale na razie jest bardzo, bardzo trudny do opanowania. Do tego stale wprowadza rękoczyny, jako ostateczny argument w sporach ze Starszym. Efekt łatwy do przewidzenia: wrzask do potęgi n-tej. Poważnie myślę nad kupnem stoperów do uszu i zapasu melisy do zaparzania. Katar i kaszel opanowaliśmy wreszcie za pomocą standardowej kombinacji wziewów. Efekt pojawił się po dwóch dniach stosowania. Więc sprawcą kataru jest alergia na..... nie wiadomo co. Testów nie zdążyliśmy zrobić, a teraz trzeba odczekać dwa tygodnie bez leków.  

Ja po czterech dniach jeżdżenia po Ursynowie i Ochocie to samochodem, to komunikacją miejską marzę tylko o stacjonarnym weekendzie. Pomarzyć mogę sobie bez przeszkód, niestety tylko pomarzyć. Jutro kolejny trening uwagi słuchowej Starszaka, wizyta laryngologiczna Młodszego, a w niedzielę trzeba będzie wyruszyć gdzieś, gdzie moje dwa wulkany wypuszczą trochę energii. 

Dobre wieści też są. 
Samochód, przytarty przeze mnie przed Wielkanocą, wrócił z warsztatu i od dziś przestał być służbowy. Jest już oficjalnie nasz. Trzeba go tylko przerejestrować, ubezpieczyć i cieszyć się z posiadania używanego, ale nie zajeżdżonego samochodu z pewnego źródła.
Poza tym zaopatrzyłam wreszcie chłopców w nowe, wiosenne buty. Wymagało to ode mnie nie lada cierpliwości i zakończyło się wrzaskami chłopaków na mnie i siebie nawzajem, a potem rykiem Młodszego, ubezwłasnowolnionego (czyli prowadzonego za rączkę przez mamę) po tym jak sam wpakował się na przejście dla pieszych. Chodzenie za rączkę to najgorsza kara, jaka może się mu przytrafić. Do tego w sklepie nasłuchaliśmy się płaczu i wrzasków innych dzieci, więc wróciłam do domu z głową jak dynia. 

Ale nic to. Wrzaskuny śpią, a ja mam czas na spokojny wieczór. W towarzystwie męża i..... wina.