czwartek, 21 lipca 2016

Domowe przedszkole czyli dlaczego przy czwórce dzieci w domu stopery do uszy mogą być niezbędne ;)

Drugi post dzisiaj będzie nieco lżejszy w temacie:))

Starszak zamarzył sobie zaprosić dwóch "arbuzowych" kolegów do domu. Sprawnie ustaliliśmy szczegóły z rodzicami chłopaków i dziś około 16.00 stałam się szczęśliwą "posiadaczką" czwórki dzieci. I już wiem, dlaczego Rivulet tak często marzy o stoperach do uszu. Mnie przy mojej rozgadanej dwójce czasem cisza wydaje się towarem luksusowym. Dziś stwierdziłam, że jak jest ich dwóch to jest jeszcze całkiem znośnie. Ale czterej generują taką ilość decybeli, że nawet remont u sąsiada z dołu np. wiertarka czy kątówka, są skutecznie stłumione przez ich okrzyki, śmiechy czy normalne rozmowy. Przy tym widać było, że bawią się znakomicie.
A ja dziś przeszłam chrzest bojowy wracając z nimi czterema z przedszkola  najpierw autobusem a potem metrem. I było spoko, choć zastanawiałam się jaki poziom hałasu spowoduje reakcję współpasażerów. Ale nie było źle, pasażerowie byli wyrozumiali, a droga do domu krótka. 
A w domu............. W domu chłopcy świetnie wspólnie się bawili. rozbudowali tor dla samochodzików, zagrali w planszówkę, w grę wyścigową na konsoli, a na koniec rozegrali mecz ręczno-nożnej piłki pokojowej :))) Na kolację wchłonęli stertę naleśników (niezawodna jak dotąd potrawa) i trudno im było się pożegnać, gdy przyszli po nich rodzice.
Wszyscy czterej spędzili wspaniały wieczór. 

Rocznica powstania

Miał być post o Toruniu i spotkaniu z przyjaciółmi. Ale....
Za kilkanaście dni kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Do tej pory wspominaliśmy tych, co zginęli w walce, pod gruzami czy zostali zamordowani. W tym roku na siłę mamy dołączyć do nich ofiary katastrofy smoleńskiej. Po co?
Chyba tylko po to, żeby udowodnić, że jak się jest u władzy, można robić wszystko, co przyjdzie do głowy.
Nie rozumiem motywacji władz. A jako wnuczka Powstańca nie zgadzam się na wpychanie na siłę apelu smoleńskiego. Nie do pamięci o ludziach, którzy bez wahania poświęcili dla Polski swoje życie.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Lipcowych wędrówek część 1

Lipiec i pogoda.
Można się po niej spodziewać wszystkiego, tylko nie nudy. 
Więc i my się nie nudzimy.

Dwa tygodnie temu, w sobotę, niemiłosierny upał wygonił nas z Warszawy. Najpierw, tradycyjnie jak co sobota, wypad na koniki, a potem prosto do naszego ulubionego Parku Zdrojowego w Konstancinie. Park jest rozległy, drzewa stare, wysokie i rozłożyste, więc i cień dają spory. Pograliśmy w piłkę, pooglądaliśmy stare kąty, sprawdziliśmy co się zmieniło, a zmian sporo i to na lepsze. A potem zalegliśmy na kocyku i relaksowaliśmy się patrząc jak słońce prześwieca przez liście drzew. Było nam ............ błogo.
Tak błogo, że z bardzo słabym entuzjazmem podążyliśmy na pobliski plac zabaw. Przy okazji odkryliśmy nową, bardzo przyjemną kawiarnię w miejsce starej, ponurej, drewnianej budy. Z placu zabaw wygnał nas głód, a że zupełnie nie miałam weny na gotowanie, odwiedziliśmy naszą ulubioną, powsińską restaurację, a potem relaksowaliśmy się w domu.
Niedziela za to przywitała nas deszczem obficie lejącym się z nieba. Ponieważ kalosze i kurtki przeciwdeszczowe dzieciaków zostały w przedszkolu, nie pozostało nam nic innego jak zorganizować jakąś rozrywkę pod dachem.
Wybór padł na salę zabaw obok "Warszawianki". Postanowiliśmy ją wreszcie przetestować. Sala jest duża, bardzo wysoka, mnóstwo atrakcji: zjeżdżalnie zwykłe, rury do zjeżdżania proste i kręcone, trampoliny, armatki na mięciutkie gąbkowe pociski, rowerki, miniboisko.... Chłopcy po początkowym onieśmieleniu biegali jak szaleni. Dobrze, że wzięłam koszulki na zmianę. Bawili się tak dobrze, ze dwie godziny przefrunęły w mgnieniu oka. 

W ubiegły weekend zaś, mimo niepewnych prognoz, zrealizowaliśmy marzenie chłopaków i pojechaliśmy do trzeciego JuraParku w Polsce, do Solca Kujawskiego. Udało się nam załatwić nocleg i dojechać w piątek późnym wieczorem. A od rana w sobotę rozpoczęliśmy naszą wyprawę. Najpierw...... po produkty na śniadanie do sklepu, a potem do parku dinozaurów.
Sam park jest bardzo interesujący. Długa, kręta ścieżka dydaktyczna prowadzi przez wszystkie epoki mezozoiku: trias, jurę i kredę. Figury gadów zostały ciekawie wkomponowane w leśne zakątki, a fakt, że przyszliśmy tak wcześnie pozwolił nam oglądać dinozaury w spokoju i we własnym tempie. Oprócz modeli dinozaurów są też ukryte w trawie ogromne modele owadów. Jest między innymi mrówka, osa, biedronka, konik polny, a nawet...... stonka ziemniaczana.
A potem..... potem przyszedł czas na korzystanie z atrakcji parku rozrywki. A było z czego!!! Karuzele, mała kolejka, duża i szybka kolejka, samochodziki, pontony, statek piracki, kulki, duży plac zabaw ze zjeżdżalniami i pajęczynami. Spędziliśmy na takich rozrywkach kilka dobrych godzin. Z przerwami na deszcz kropiący lub polewający, jedzenie (tak pysznego deseru z bezy jeszcze nie jadłam) i na zwiedzanie muzeum. W muzeum zafascynowały mnie trzy rzeczy: wspaniały model ryby pancernej, mini łódź podwodna (sala, gdzie przez szybę lub peryskop podziwialiśmy modele zwierząt wodnych) i wspaniały model mamuta włochatego (do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak jest wielki). Skorzystaliśmy też z seansu w kinie 5D, a w zasadzie to skorzystał Młodszy i Tata. Starszak kategorycznie odmówił. Dla niego największą frajdą była jazda samochodzikami po torze, oprócz dinozaurów oczywiście:))
A dla Młodszego - szybka kolejka w kształcie zielonej gąsienicy. Tak, tak dla naszego dziarskiego trzylatka była to najwspanialsza zabawa. W takich miejscach chyba najmocniej widzę różnicę między nimi. Starszak nadal nie lubi gwałtownych zwrotów, intensywnego kręcenia i głośnych dźwięków, zwłaszcza znienacka. Młodszego komentarz gdy wysiedliśmy z kolejki: "Mamo, ale się wyszalałem", mówi sam za siebie.
Po tak intensywnym dniu wieczorem, po dawce króla Juliana i pingwinów, padli jak muchy.
A w niedzielę, w niedzielę wyruszyliśmy  do Torunia, na spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi.
Ale to już temat na inny post.


poniedziałek, 4 lipca 2016

Szkoła, szkoła...... wybór jest niełatwy

Pisałam jakiś czas temu, że chcemy zapisać Starszego do szkoły publicznej. Ale pojawiły się wątpliwości, najpierw małe, potem coraz większe.

W ogóle ze szkołą podstawową dla Starszaka sprawa nie jest łatwa. Na samym początku po przeprowadzce i przebojach z pierwszym przedszkolem na Ursynowie myśleliśmy o szkole prywatnej, która powstawała przy przedszkolu, w którym ostatecznie znalazł się A. Potem trochę odstraszyły nas koszty czesnego i spora odległość od domu. Odległość mająca wpływ i na czas dojazdu, i na kolegów, którzy mieszkaliby daleko od nas.
Zaczęliśmy rozważać zapisanie A do szkoły publicznej. Najpierw myśleliśmy o rejonie, bo  tam się dostać najłatwiej. Nasza rejonowa podstawówka ma dużą zaletę. Jest w odległości 15 minut od domu piechotą i nie trzeba przechodzić przez żadną ulicę. W teorii od czwartej klasy Starszy mógłby chodzić i wracać sam. Miałby też blisko do koleżanek i kolegów. Jest jednak bardzo duże ale, które pojawiło się, gdy zrobiłam mały wywiad środowiskowy. Ta szkoła ma tragiczny wynik egzaminu z matematyki po szóstej klasie. Bo 60% uczniów którzy zdali matmę to według mnie katastrofa. I to wykluczyło tę szkołę z naszych rozważań. Pozostały dwie niezłe podstawówki publiczne niedaleko nas. Ale to już nie nasz rejon. Oczywiście można próbować dostać się do szkoły poza rejonem. Ale..... Dla pełnej rodziny, z przyzwoitym dochodem ..... graniczy to z cudem. Zwłaszcza, że chcieliśmy, jak wielu innych rodziców, zostawić A w zerówce. Szanse zerowe, chyba że weźmiemy rozwód :))

A potem, potem obejrzałam szkołę, najbliższą nam poza naszą rejonową. Jest blisko, ma dobre opinie i świetlica jest czynna do 18.00 - ewenement w podstawówce. I wiem na pewno, że nie widzę w niej mojego, nadwrażliwego słuchowo i drobnego synka. Planowanych jest siedem pierwszych klas być może nawet osiem, a dzieci w klasie może być 25 lub nawet więcej. Zniesiono bowiem limit uczniów w klasie. Już nawet nie pytałam ile będzie zerówek. Z jakąkolwiek dietą jest problem - ewentualnie dziecko może nie jeść obiadu. Kłopot w tym, że jeśli ja mam druga zmianę, to Starszy od 8.00 do 17.30 byłby bez ciepłego posiłku. Pomyśleliśmy sobie z mężem, że w takiej szkole i synek, i my będziemy się męczyć.
Rozmawiałam też z pedagogiem, zwracając uwagę na zaburzenia SI u Starszaka. Doradziła mi, żeby poczekać ze zmianą miejsca jeszcze rok, bo 6 lat to nie jest najlepszy czas na tak gruntowną zmianę.

Zdecydowaliśmy się więc zostawić Starszaka w zerówce, w szkole prywatnej. Szkoła i przedszkole, gdzie wcześniej chodził, tworzą wspólny kompleks budynków, boiska i placów zabaw. Obaj chłopcy będą w tym samym miejscu, co znacznie ułatwi nam, rodzicom życie :)) A oni nadal będą się widywać na placu zabaw, więc będą mogli się wspierać. Klasy są małe, z dietą nie ma problemu. A szkoła jest bardziej nastawiona na edukację niż na śrubowanie średniej.

Decyzja nie była łatwa. Będzie dość daleko od domu. Zanim chłopcy zaczną tam jeździć sami  minie jeszcze parę lat. Koledzy będą mieszkać dalej. I towarzystwo trochę bardziej "snobistyczno-elitarne", na szczęście zdarzają się normalni rodzice. Czesne nie jest niskie, ale za szkoła ma charakter podobny bardziej do edukacji domowej lub do szkoły Montessori. Mam nadzieję, że nie zgasi w A naturalnej chęci do zdobywania wiedzy, eksperymentów i poznawania świata.
I mimo wszystkich wątpliwości wiem, że na chwilę obecną to dobra decyzja. Dla nas wszystkich.