piątek, 26 maja 2017

Majowy zawrót głowy

Maj powoli się kończy.
Dziś Dzień Mamy - A zaprosił nas na szkolne przedstawienie.
Pierwsza połowa maja była bardzo intensywna, po brzegi wypełniona imprezami i atrakcjami.
Druga połowa nie mniej intensywna.
Ale po kolei.

Po majowym wypoczynku i krótkim tygodniu pracy nastał weekend. Sobotę spędziliśmy na doprowadzeniu domu do porządku. I na rozruszaniu naszych rowerów
Niedziela powitała nas chłodem, wiatrem i deszczem. Mieliśmy zaproszenie na I komunię w mojej rodzinie. Nawet pogoda nie przeszkodziła. Dzieciaki się wyszalały, my porozmawialiśmy z rodzinką, wprosiliśmy się do mojej siostry ciotecznej, zaprosiliśmy gości na czerwcowe urodziny Andrzejka, słowem, spędziliśmy miło czas. Nie obyło się oczywiście bez pewnych zgrzytów, ale pominę je milczeniem, wyniosłym.

Kolejny tydzień jakoś przemknął w tempie iście ekspresowym. Gdzieś tam był codzienny kołowrotek domowy, szkoła, przedszkole, praca. 
Za to weekend - w weekend nadrobiliśmy z nawiązką zaległości z wspólnego spędzania czasu. W sobotę wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Chłopcy jeszcze nigdy tam nie byli, my byliśmy w zamierzchłych czasach (czyli jakieś naście lat temu). Wycieczka w takie miejsce zasługuje na osobny post.
Niedzielę spędziliśmy na odpoczynku, by kolejny tydzień jakoś przetrwać.

Kolejny weekend zaczął się właściwie już w piątek, bowiem w piątek Starszak miał nocowanie w swojej szkole. Były podchody, wspólne przygotowywanie kolacji, oglądanie bajek i spanie w klasie w śpiworach, na karimatach. Andrzej wrócił niewyspany ale zachwycony.
A po południu wyruszyliśmy na urodziny kolegi i koleżanki Andrzejka. Zabawa była zorganizowana w plenerze. z grą w piłkę, zabawami i podchodami. Obaj zostali zaproszeni, obaj się wyszaleli i obaj padli jak muchy w drodze do domu. My - rodzice też bardzo miło spędziliśmy czas na rozmowach z innymi rodzicami.

W niedzielę wybraliśmy się po południu na wizytę do mojej siostry ciotecznej. Mieszkają w małej miejscowości za Karczewem. Dzieci zachwycone, bo biegały same, bez rodziców, po podwórku i przyległościach. Rodzice zachwyceni, bo można było spokojnie pogadać. Dawno nie widziałam tak wybrudzonego T, a naprawdę umie się ubrudzić. Znów padli jak muchy w samochodzie.
jednym słowem weekend bardzo udany.

A dziś, dziś czeka nas przedstawienie i wspólne smakołyki u A. To po południu. Bo przed południem ja do pracy a mąż, mąż będzie dzielnie walczył z katarem Tadzia. Od wczoraj trzyma nas gorączka, suchy kaszel i paskudny katar. Plany na weekend będą musiały się zmienić.

sobota, 6 maja 2017

Czas, chyba jeszcze bardziej deficytowy towar niż pieniądze. Przynajmniej u nas. Całkiem niedawno pisałam, że dla mnie czas pędzi jak TGV, Pendolino czy inny szybki pociąg. Dlatego tak bardzo doceniam błogie lenistwo.

Długi weekend majowy. Tym razem naprawdę długi - całe 5 dni wolnego. Ubiłam interes z koleżanką z pracy. Ona pracowała cały wtorek (2.05), ja biorę cały piątek po Święcie Bożego Ciała. W ten sposób obie mamy długi weekend.

Czas wolny to czas bez pracy, gotowania, prania, sprzątania, zakupów i reszty domowego kołowrotka. Za to wypełniony po brzegi relacjami z dziećmi i mężem. Taki mini urlop. A przy tym okazja do spotkania z Dziadkami, Ciocią i Wujkiem.
Bardzo tego wolnego potrzebowaliśmy, wszyscy.
1. Mąż, bo nareszcie mógł wyspać się do woli, nawet w dzień, grać w piłkę nożną i planszówki, układać tory z klocków i oprowadzać nas po swoim rodzinnym mieście.
2. Dzieciaki, bo mogły: bawić się z nami do woli, spacerować, oglądać rodzinne miasto Taty i zajadać smakołyki robione przez Babcię.
3. Ja, bo nareszcie miałam czas na: spanie do woli, zabawę, wygłupy z chłopcami, nocne oglądanie filmów z mężem.

Sobotę, gdy za oknem mżawka nie zachęcała do wystawiania nosa za drzwi, przeleniuchowaliśmy i przespaliśmy.

W niedzielę uznaliśmy, że trzeba korzystać z ładnej pogody i wyszliśmy na piłkę, a potem na plac zabaw.

W poniedziałek korzystając ze słonecznego dnia wyruszyliśmy na wycieczkę po Białymstoku. Wycieczkę niezwykłą, bo częściowo śladami Taty. Pierwszym przystankiem była podstawówka Taty. Obeszliśmy dookoła, Mąż powspominał, jak i w co bawił się wtedy z kolegami. Chłopcy słuchali z zaciekawieniem. Nawet urządziliśmy sobie wyścigi na betonowej bieżni. I tu prym wiódł Andrzejek, nasz pędziwiatr.
Potem wpadliśmy na chwilę do liceum Taty. 
A potem ruszyliśmy na włóczęgę po parku. Park jest spory, ładny i położony tuż przy Pałacu Branickich - najbardziej znanym budynku w Białymstoku. Najlepszą atrakcją w parku okazała się fontanna. Ale nie jakaś tam sobie fontanna, tylko prawdziwe przedstawienie z wodą w roli głównej. Przez dwadzieścia minut oglądaliśmy wysokie i niskie strumienie wody, wytryskujące z kilku dysz. Nawet tęczę udało się nam zobaczyć. W końcu to był bardzo słoneczny dzień. Po buszowaniu w parku przyszedł czas na smakołyki w "czekoladziarni" Wedla. Jak zwykle było smakowicie i baaaaaaardzo słodko. Chłopaki i ja delektowaliśmy się goframi z owocami i sosem czekoladowym oczywiście :)) Mąż wolał konkrety i postawił na sałatkę. Po pokrzepieniu nadwątlonych długim spacerem sił wyruszyliśmy na dmuchańce, rozłożone na rynku. Z okazji Święta Pierwszego Maja na rynku był piknik,  dmuchańce, stragany z różnościami i nawet można było się przejechać na kucyku szetlandzkim. Andrzejek wolał skakać na zamku, a Tadzio zjeżdżać z olbrzymiej zjeżdżalni.
Wyskakali się i wyzjeżdżali za wszystkie czasy. A potem, posileni serowymi korbaczami, zwiedziliśmy w drodze powrotnej do samochodu park przy Pałacu Branickich. Żałuję że nie zrobiłam kilku zdjęć, bo park wokół pałacu jest ślicznie utrzymany i bardzo kolorowy. Była lekcja botaniki - muszę wpaść na korepetycje do Marty albo Iwosi, bo jakoś słabo u mnie że znajomością gatunków kwiatów. Była też powtórka z mitologii greckiej - odkąd A umie czytać nie można kombinować, sam sobie przeczyta, co to za rzeźba ozdabia ogród, a potem egzamin z mitologii gotowy. 

We wtorek mimo zimna i tak 2 godziny na dworze spędziliśmy grające w piłkę nożną.

A środa mimo zapowiadanego deszczu była przepiękna. I piłka (Andrzej zrobił postępy w kiwaniu), i plac zabaw obowiązkowo były zaliczone. Dopiero wieczorem, gdy wyjeżdżaliśmy do domu, pożegnał nas deszcz. Korków na szczęście nie było - pewnie większość ludzi nieco wydłużyła sobie weekend.
Za to dziś już sobota a ja wciąż próbuję się odgrzebać spod sterty rzeczy do prania i prasowania. A pogoda raczej do spacerów zachęca.