czwartek, 31 marca 2022

Prawie kwiecień

Straszliwie długo mnie tu nie było.
Tak jak pisałam wcześniej, mnóstwo rzeczy czeka w kolejce do załatwienia, a doba ma tylko 24 godziny.
Luty zaczął się oddechem na narciarskich feriach zimowych.
Spędziliśmy je w tym samym miejscu co zwykle, w Białce Tatrzańskiej. 
Ten sam pensjonat, ten sam stok, znów spędziliśmy trochę czasu ze znajomymi a nasze dzieciaki miały szansę pobawić się razem. Nawet wypożyczalnia nart była ta sama.
Największą zmianą był fakt, że tym razem jeździliśmy na nartach bez instruktorów. Mąż i Starszak razem, ja i Młodszy razem. Odkryliśmy dwie nowe trasy w sam raz na nasze umiejętności. Było fantastycznie, choć pod koniec wyjazdu złapały mnie zatoki. Dawno tak bardzo nie bolała mnie głowa.
Drugi tydzień ferii spędziliśmy w domu, leniuchując, nadrabiając różne zaległości lekarskie i domowe. I oczywiście świetnie się bawiąc. 

Po feriach trzeba było wrócić do rzeczywistości. A rzeczywistość łatwa nie była, o nie.

Pierwsza sprawa - dokończyć podział spadku po Tacie.
Ile kosztował mnie ten podział, wiem tylko ja. 
Najpierw przedzierałam się przez sąd i sądowe ustalenia. Samo załatwienie dokumentów i przepchnięcie ich przez sąd trwało drobne 10 miesięcy - pandemia skutecznie przyhamowała działalność naszych sądów. Na odpis wyroku sądu czekałam 2 miesiące, bo zgubiono mój wniosek.
Potem ogarnianie dokumentów do US, które znowu trwało i trwało. Bo pan w banku nie wysłał, zapomniał, nie dołączył.... I tak przez 3 miesiące... 
Gdy wreszcie ogarnęłam US, z dwiema korektami, okazało się, pani w spółdzielni mieszkaniowej się pomyliła. I kolejna korekta do US.
Wreszcie gdy już niemal ogarnęłam niemal wszystkie niezbędne papiery, akcję zaczęła moja osobista Mama. I, kiedy po raz nie wiem który z rzędu wysłuchałam długiej litanii zarzutów i pretensji, stwierdziłam, że dosyć tego dobrego. Ograniczyłam kontakty z Mamą bardzo radykalnie. Dla własnego dobra, dla zachowania równowagi i ograniczenia niepotrzebnego stresu.
Dziś nasze relacje są poprawne, ale daleko im do bliskich.
Oczywiście dalsza rodzina nie omieszkała wtrącić swoich trzech groszy.
Kocham, no kocham te wszystkie dobre rady na temat liźnięty nieco i tylko z jednej strony. Więc trafił mnie szlag z jednej strony, z drugiej zaliczyłam dół wielkości Rowu Mariańskiego.
Z tej historii wynikła tylko jedna dobra rzecz. Nauczyłam się mówić NIE, wyrażać swoje zdanie GŁOŚNO i najpierw patrzeć na potrzeby moje i mojej najbliższej rodziny a potem na potrzeby innych. 

A potem, potem za naszą granicą wybuchła wojna. Wojna która jeszcze bardziej potrząsnęła moim światem. Światem przez który od trzech lat regularnie przechodzi tajfun zdarzeń. Najpierw trudna sytuacja rodzinna, potem pandemia, potem znowu zawirowania zdrowotne moje, dzieci, także innych członków naszej rodziny. Kiedy już się trochę pozbieraliśmy przyszły kolejne zawirowania rodzinne, zdrowotne. Potem chaos podatkowy, który ma ogromny wpływ na nasze decyzje finansowe. 
Niełatwo przetrwać taki czas bez płacenia wysokiej ceny za stres, za wysłuchiwanie miliona pretensji, za pogodzenie się ze specjalnymi potrzebami swojego dziecka, za zaakceptowanie w całości i kochanie ze wszystkich sił. Nie jest to łatwe dla nikogo. Ale jak się jest nadwrażliwcem, to płaci się podwójnie.
 
O diagnozie, z którą pogodzić się muszę, napiszę kiedyś. Jeszcze tego nie przetrawiłam.
Na razie robimy kolejne badania, zbieramy opinie i będziemy działać.

Jeśli zaś chodzi o urzędy i gubienie dokumentów to moja "znakomita" passa trwa nadal. Właśnie w spółdzielni mieszkaniowej zaginął dokument potwierdzający moje prawo do mieszkania. Zaginął pomiędzy kancelarią a działem zajmującym się własnością lokali......