poniedziałek, 29 lutego 2016

Koniec, nareszcie koniec!!!!

Tak wiem, że w obliczu problemów innych osób, mój problem był niewielki, można by nawet powiedzieć marginalny. Ale, że bliższa ciału koszula niż kaftan, to moim największym problemem był gęsty, przypominający klajster katar Młodszego, który za nic nie miał zamiaru opuszczać jego, widać bardzo wygodnego nosa. Męczymy się z nim już półtora tygodnia.

Na szczęście wrodzona inteligencja Mamy (czyli moja oczywiście:))) w połączeniu z nabytą na studiach i w pracy wiedzą o lekach dały efekt zaiste spektakularny. Do poniedziałku Młody nosa do oddychania nie używał. Nos pełnił zaszczytna funkcję ozdobną twarzy. Gdzieś około poniedziałkowego poranka, po kolejnej nieprzespanej nocy Matkę nareszcie olśniło. Skoro na swój własny, gęsty i klajstrowaty katar biorę środki rozrzedzające, zmniejszające obrzęk w nosie + dużo piję, to u Młodszego trzeba zastosować podobną kombinację, oczywiście dostosowaną do wieku.
I.................. od wtorku w nosie otworzyły się przepusty, tama została przerwana. Glut nadal gesty, ale już dający się wyciągnąć przy użyciu FRIDY, rozpoczął opuszczanie nosa, który oprócz zaszczytnej niewątpliwie funkcji ozdobnej, ponownie zaczął pełnić również funkcję dostarczania powietrza do ciała Młodszego. Dziś, po tygodniu stosowania tej niespotykanie skutecznej kombinacji, katar się wreszcie kończy. Glut jest wodnisty, łatwo opuszcza nos i pojawia się tylko kilka razy dziennie. Na świeżym powietrzu częściej, ale to akurat norma. 
Do tego duszący kaszel minął, jak ręką odjął i nawet wychodzenie na dwór i inne gwałtowne zmiany temperatury i wilgotności go nie wywołują. Mogę wreszcie otrąbić wielkie i spektakularne zwycięstwo!!!! Jest jednak w tej beczce miodu mała albo i nie łyżka dziegciu. Byłam z Młodszym trzy razy u lekarza, trzy razy mówiłam o blokadzie nosa. Zresztą nie trzeba było mówić, widać i słychać było pierwszorzędnie. Nikt nie umiał zaproponować jakiegoś leku na rozrzedzenie kataru. Miałam robić inhalacje i psikać wodą morską do skutku. To, że wpadłam na odpowiednią kombinację leków, zawdzięczam wiedzy i własnemu doświadczeniu. No i leki były w domu, bo Starszak skończył przygodę z kaszlem. Tym razem bez FLIXO na pokładzie. A gdybym nie miała odpowiedniego wykształcenia i wiedzy. Ile czasu Młodszy by jeszcze cierpiał, jak szybko dorobiłby się zapalenia ucha (piekielnie bolesnej dolegliwości), jak bardzo trudno byłoby nam funkcjonować z  marudnym i zatkanym Trzylatkiem. Eh.... Po co ja to piszę??? Przecież lekarz wie najlepiej, a jak nie wie to, ty masz pecha pacjencie.


sobota, 20 lutego 2016

Jak chorować to wspólnie

Na początku dziękuję Iwosi, i Rivulet  za kciuki i wsparcie - pomogło:)))

W środę miałam paskudny humor. Na szczęście kiedy się prześpię, następnego dnia humor wraca, wraca też energia do działania. A od czwartku się działo. Do chorującego od tygodnia A dołączył T.

W nocy ze środy na czwartek walczyliśmy z gorączką, potem pojechałam z nim na ostry dyżur, ale nic konkretnego się nie dowiedziałam. Ot wirusówka. Młodszy wyglądał na wyczerpanego, zasypiał co chwila, i ledwo widział na oczy. Z czwartku na piątek było jeszcze ciekawiej. Gorączkę w ryzach utrzymywały syropki podawane na zmianę co cztery godziny. Zatkany nos uniemożliwiał swobodne oddychanie i spokojny sen. Do tego Młodszy pił jak smok - doceniłam fakt, że na noc nosi jeszcze pieluszkę. Na toaletę w tym stanie by się nie nadawał. Spał oczywiście z nami. Nie chcieliśmy przeszkadzać A w odpoczynku. Wystarczy, że my słabo spaliśmy.
Wczoraj poszliśmy znowu do lekarza. A na kontrolę, bo lepiej się już czuje, choć nadal jeszcze kaszle. Odstawiliśmy inhalacje z Berodualu, utrzymujemy tylko inhalacje z soli fizjologicznej plus oklepywanie i ...... łaskotanie. Nic nie działa lepiej na zalegającą wydzielinę. Porządne łaskotki = głęboki oddech i kaszel bardzo, bardzo efektywny.
Natomiast T zaczął skarżyć się na gardło. Więc oprócz inhalacji dołączyliśmy Tantum Verde do gardła. I  co 8 h lek przeciwgorączkowy i przeciwzapalny.
Dzisiejsza noc była dla nas łaskawsza. Regularne podawanie Nurofenu Forte pozwoliło T przespać noc niemal spokojnie. Katar ma nadal, ale odzyskał energię.
Za to ja dołączyłam do gorączkującego teamu. Miałam gigantyczne dreszcze przez pół nocy. Obudziłam się spocona na wylot. A teraz walczę z bólem głowy, niezbyt skutecznie, bo nawet mimo silnych leków, gdzieś tam wciąż czuję, że ją mam.
Najgorsze jednak jest to, że Mąż wczoraj rano wybył na obowiązkowy wyjazd integracyjny na Mazury, więc wszystko na mojej obolałej głowie. Na szczęście dziś udało mu się zabrać z kimś do Warszawy i będzie w domu około 14.00. Zawsze to lepiej niż wieczorem. Bo ja generalnie nie lubię gotować. A gotowanie z gorączką i obolałą głową już zupełnie mi nie wychodzi. Poszłam więc po łatwiźnie i sięgnęłam po gotowy sos do ryżu i indyka. Mamy też jeszcze zupę, więc jakoś dziś przeżyjemy.

Zastanawiam się na ile te choroby chłopaków to wirusy, a na ile podłącza się alergia wziewna na..... u Młodszego nie wiadomo, u Starszego brzoza (chyba), trawy i bylica. No cóż poobserwujemy i zobaczymy. Przy okazji kłucia Młodszego poproszę o panel pokarmowy, bo coś ostatnio nie możemy dojść do ładu ze skórą na buzi.

Ze spraw dodatkowych od marca zaczynam pracę, tak jak chciałam, na pół etatu. Zastanawiam się jak ja pogodzę dom, rehabilitację T, terapię A i swoją i inne zajęcia z pracę zawodową. Z drugiej strony potrzebuję wyjść trochę do ludzi i choć przez cztery godziny dziennie mieć do czynienia z dorosłymi. Młodszy chodzi do przedszkola, Starszak do zerówki. Nie potrzebują już mamy w domu non stop. Poza tym umowę podpisałam na razie na dwa miesiące. Szef się przekona czy do nich pasuję, a ja się przekonam czy zgodnie z powiedzeniem: nie masz czasu znajdź sobie dodatkowe zajęcie., uda mi się zorganizować tak, żeby wszystko grało. Jeśli nie, nie mam napinki, najwyżej do pomysłu pracy wrócę później.

środa, 17 lutego 2016

Są takie dni

Są takie dni, gdy mam dość. Wszystkiego, wszystkich, a najbardziej..... najbardziej tego, że jak mi się wydaje, że powoli wychodzimy na prostą, to oczywiście coś musi się spieprzyć. Są dni, gdy zadaję sobie pytanie, dlaczego jedynym problemem zdrowotnym moich Synków nie jest zwyczajny glut po pas i tyle. 
Nie, nic strasznego się nie dzieje. Tylko okazuje się, że moja intuicja nie zawiodła. Starszak nadal wykazuje pewne zachowania, które świadczą o nadwrażliwości słuchowej. Mimo zapewnień terapeutki, że wszystko jest dobrze. Nie jest, cholera, nie jest na pewno. Za dwa tygodnie zrobimy test, aby sprawdzić jaki jest poziom nadwrażliwości. Wcześniej się nie da, nie tylko dlatego, że wyjeżdżamy na ferie. Po prostu do takiego testu A musi być zdrowy. Z obrzękiem uszu i nosa niewiele zdziałamy. A ja znowu jestem wściekła, wściekła na siebie samą. Że pozwoliłam uśpić swoją czujność i zdałam się na kompetencje i wiedzę Terapeuty. Że pomimo swoich wątpliwości i ewidentnych dowodów w zachowaniu Starszego na to, że coś jest na rzeczy, uwierzyłam w to, że ktoś zna mojego Synka lepiej niż ja. 

Dziś jest mi źle.
Jutro wezmę się w garść i stanę w szranki z życiem. Ale dziś nie.

piątek, 12 lutego 2016

P jak.... plan wycieczkowy lub przymusowy pobyt w domu :))

Jak to było.... Aha, już wiem. Jeśli chcesz rozbawić Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.
Na dziś plan był taki: wstajemy późno, do południa mamy dzień piżamy, potem pizza lub makaron w Pizza Hut, a potem wypad do Centrum Nauki Kopernik. Taki był plan. Ale jak to z dziećmi bywa, było, ale się zfilcowało.

Od wczoraj Starszak ma gorączkę, a od dziś kaszel. Pojechaliśmy dziś wczesnym rankiem na ostry dyżur, bo gorączka nadal się trzyma. Na szczęście, poza lekko zaczerwienionym gardłem i niewielkim kaszlem, nic się nie dzieje. W okresach bez gorączki A wykazuje normalny zapał do szaleństw. Znaczy nic poważnego go nie powaliło. Tylko, że ma gorączkę, więc jesteśmy na przymusowym pobycie w domu. Na szczęście w domu też coś ciekawego do robienia się znajdzie.
I tak jestem pod wrażeniem, bo od 9.01 śmiga do przedszkola i jak dotąd nie chorował. Jak na A to spektakularny wyczyn. Warto było zrobić tę operację i usunąć trzeci migdał.

P.S. Mam nadzieję Marto, że się nie obrazisz, ale Twoje literkowe tytuły tak mi się spodobały, że pozwoliłam sobie trochę ich poużywać.

środa, 10 lutego 2016

F jak.....ferie lub formalności

Warszawskie ferie powoli dobiegają końca. My uczciliśmy je wypadem na wystawę LEGO. Cóż Starszak - lego maniak nie mógł odpuścić okazji do pooglądania, co można zbudować za pomocą tych klocków. Tym razem hitem okazały się kolejki. Starszy już od dawna "choruje" na pociągi z LEGO, nas odstrasza, na razie skutecznie, cena. Zestawy z pociągami są horrendalnie drogie. Poza kolejkami jak zwykle bardzo podobały się maszyny Lego Technics i pojazdy klockowe od motorów po wyrzutnie rakiet i czołgi. Spędziliśmy tam co najmniej 1,5 godziny, ale było warto.

Ferie skończymy wycieczką do Centrum Nauki Kopernik. Uwierzycie, że do tej pory nigdy jakoś nas tam nie zaniosło? Mam nadzieję, że wycieczka zachęci nas do kolejnych odwiedzin. Będziemy też testować nową dla nas salę zabaw. Chcemy tam urządzić urodziny Starszaka. Co prawda do czerwca jest jeszcze trochę czasu, ale nie zawadzi sprawdzić wcześniej. Opinie ma fajne, ale to A ma zdecydować czy mu się spodoba, czy nie.

Oprócz przyjemności ostatnie kilka dni upłynęło mi na drobiazgowym przygotowaniu dokumentów medycznych, zaświadczeń lekarskich, wyciągów z akt i niezliczonej ilości kopii. Potem segregowanie, układanie w konkretnym porządku. O co chodzi?
Staramy się o orzeczenie niepełnosprawności dla Młodszego. T jest cudownym, słodkim i bardzo samodzielnym prawie trzylatkiem. Mimo, że jego rączki nie są do końca sprawne, on wszystko chce robić "SIAAAAAM". To "siam" często słychać od dolnego garażu po najwyższe piętra naszego bloku. Pozwalamy mu na to, zachęcamy do prób, dopingujemy. Nie "kwoczymy", bo uważamy, że największe bariery tworzymy we własnej głowie. 
Ale trzeba patrzeć realnie. Młody nigdy nie osiągnie nawet przeciętnej sprawności człowieka z prawidłowo zbudowanymi palcami u rąk. I żadna rehabilitacja tego nie zmieni. Nie ma też pewności, że można coś zmienić kolejnymi operacjami. Zresztą chcemy odpocząć od szpitala, opatrunków, szwów, antybiotyków i innych atrakcji.
Dlatego potrzebujemy tego orzeczenia. Nie dla nas. Nie po to, żeby traktować T ulgowo, ale po to, by nikt nie oczekiwał od niego, że będzie taki sam, jak jego sprawni rówieśnicy. Myślę, że inne podejście nie ma sensu. Trzeba zaakceptować sytuację i iść dalej, najlepszą drogą, jaką możemy wybrać.

A na koniec.... Być może nastąpią pewne zmiany w moim życiu. Wczoraj byłam na rozmowie o pracę. Przeglądałam ogłoszenia i znalazłam jedno, które mnie zainteresowało. Praca na pół etatu, dokładnie to, o czym teraz myślę. Odświeżenie kontaktu z zawodem, powrót miedzy ludzi, a jednocześnie czas na dopilnowanie wszystkich spraw chłopaków. Ciekawe, czy mi się uda?

środa, 3 lutego 2016

Starszak i szkoła

W związku ze zmianą ustawy oświatowej mamy wybór. Starszak może pójść albo do pierwszej klasy, albo do zerówki.

Przez jakiś czas zastanawialiśmy się nad zostawieniem A. w szkole prywatnej. Pomysł ma swoje plusy: 
- małe klasy;
- część kolegów znanych z przedszkola;
- nauczyciel, który zwraca uwagę nie tylko na nauczanie, ale też na interakcje między dziećmi, zachowanie, umiejętność radzenia sobie w różnych sytuacjach;
- wysoki poziom nauczania i popychanie do samodzielnej pracy np: projekty realizowane przez grupę uczniów;
- dieta dostosowana do alergii Starszaka;
- basen i piłka nożna, nacisk na rozwój ruchowy, przerwy na świeżym powietrzu gdy jest ciepło;
- kontakt między szkołą i rodzicami;
- imprezy uczniowskie: piknik rodzinny, świąteczny kiermasz charytatywny.
Ale ma też minusy:
- czesne nie jest małe;
- szkoła jest daleko, przez 3 pierwsze lata A. musiałby być przez kogoś dowożony;
- większość dzieci mieszka bardzo daleko od naszego domu;
- szkoła prywatna ma swoje własne, dość specyficzne środowisko, raczej dobrze sytuowane i dość snobistyczne.


Ostatecznie postanowiliśmy posłać A do szkoły publicznej, zdecydowanie bliżej domu. Jeśli Starszak się tam dostanie, bo nie jest to nasza szkoła rejonowa.
Plusy:
- wkrótce będzie mógł chodzić sam, to około kwadrans od domu, beż żadnych dużych skrzyżowań po drodze;
- będzie miał kolegów w odległości do pokonania piechotą czy rowerem, z rodzin o podobnym poziomie życia;
- szkoła ma niezły poziom i sporo ciekawych zajęć dodatkowych;
- jest świetlica czynna do 18.00 i ciekawie zorganizowana opieka.
Minusy:
- klasa około 25 osób;
- nowe dzieci, nauczyciele, budynek, zwyczaje;
- nie wiem jak będzie z jedzeniem;
- to nie jest nasza szkoła rejonowa.


Starszak pójdzie do zerówki po raz drugi, bo potrzebuje więcej czasu na adaptację w grupie nowych dzieci, odnalezienie się w nowym budynku. Kwestię diety jakoś rozwiążemy, mam nadzieję. Kwestię zapewnienia mu dużej dawki ruchu też.
A jeśli okaże się, że szkoła publiczna nie jest dla niego, poszukamy innego rozwiązania.

A gdzieś wewnętrznie jestem przekonana, że wszystko się potoczy we właściwym kierunku, że uda się nam uwzględnić potrzeby Starszaka, zapewnić mu dobry poziom nauki, dostatecznie dużo ruchu, jakieś ciekawe zajęcia dodatkowe (o ile tego zechce). I nasz budżet nie zostanie zupełnie zrujnowany.