poniedziałek, 30 grudnia 2019

..... a życie toczy się nadal

Nie pisałam bardzo długo.
Życie realne pochłonęło mnie całkowicie.

W pracy od kilku miesięcy zmiana goni zmianę. Jeszcze nie zdążę ogarnąć dobrze jednego przepisu, już jest nowy. Czasem zupełnie przeciwny do poprzedniego. Gubię się ja, gubią się koleżanki i koledzy po fachu, gubią się pacjenci. Lekarze się nie gubią, wypisują na chybił trafił.
Ale to, choć strasznie wkurzające, jest jeszcze do wytrzymania.
Inne, bardziej prywatne sprawy są znacznie trudniejsze.

Pisałam wcześniej, że u moich Rodziców sprawy zdrowotne bardzo się skomplikowały. A konkretnie w ciągu pół roku mój Tata z osoby chodzącej i w miarę samodzielnej stawał się coraz słabszy. I prawdę rzekłszy żaden lekarz nie wiedział dlaczego.
Od listopada zmniejszyłam sobie wymiar czasu pracy do 0.75 etatu. Chciałam mieć więcej czasu dla Rodziców. Mam też małe dzieci. Coś trzeba było zmniejszyć. A dla mnie praca zawsze była mniej ważna niż Rodzina. Gdzieś podskórnie czułam, że czasu mam bardzo mało. Tata gasł w oczach. I nie myliłam się. 
3 grudnia zadzwoniła moja Mama, że Tata zmarł. Mój świat stanął w miejscu. Dzięki nieocenionej pomocy męża jakoś przebrnęłśmy z Mamą przez formalności i pogrzeb. 
Z drugiej życie wciąż się toczyło. Po tygodniu wróciłam do pracy i jakoś  ogarniałam dom i przygotowania do Świąt. A napisał zaległy sprawdzian, brał udział w Jasełkach, świątecznym kiermaszu i klasowej Wigili. T miał swój kiermasz, świąteczne przedstawienie i warsztaty, a po drodze złapał zapalenie płuc.

Niedługo minie miesiąc od śmierci Taty. Długo i niedługo. Wciąż mam w pamięci Jego głos, Jego twarz jeszcze przed chorobą.
Bardzo się cieszę, że zdążyłam być przy Nim więcej, mieć czas na siedzenie i rozmowę. Cieszę się, że posłuchałam intuicji, która mówiła, że czas nam się kończy.

Cały ten rok nie był łatwy. Bardzo dużo się wydarzyło. Mam sporo do przemyślenia. 
Jest jedną rzecz, którą wiem na pewno. Mamy wpływ tylko na chwilę obecną. Trzeba z niej korzystać bardzo uważnie, bo czasu nie da się cofnąć.



sobota, 23 listopada 2019

Zaległości

Mało mnie ostatnio na blogu.
Życie realne pochłania niemal cały mój czas. Bardzo mało zostaje na aktywność tutaj.
I chyba na razie tak będzie.
Dopiero okolice Świąt Bożego Narodzenia dadzą chwilę oddechu.

niedziela, 13 października 2019

Wolne

Chwila oddechu po intensywnym tygodniu.
Pojechaliśmy w odwiedziny do Dziadków Grabowskich.
Chłopcy się bawią, a ja napiszę kilka słów.

Dwa tygodnie temu, w ostatni weekend września wybraliśmy się znów do Nowogrodu, na Nadnarwiański Szlak Schronów Bojowych.
Tym razem spędziliśmy tam cały dzień, włócząc się po polach i lasach. Uzbrojeni w mapy, latarki i GPS w telefonie.
Udało się nam znaleźć wszystkie 13 schronów.
Jedne były świetnie zachowane, brakowało tylko sprzętu bojowego i mebli.
Z innych zostały pojedyncze kawały betonu i zbrojenia. To pozostałości po wysadzeniu schronów w końcu wojny.
Chłopaki spisali się świetnie, szukając drogi i wypatrując schronów ukrytych w lesie.

Wycieczka zajęła nam cały dzień, chłopcy padli w samochodzie jak muchy. W domu tylko szybka przebiórka w piżamę 😊

Poza schronami mieliśmy okazję odpoczywać w lesie, cieszyć oczy wspaniałymi jesiennymi barwami, oglądać różne rodzaje mchu, pajęczyny rozpięte między łodygami roślin

Tylko jedna rzecz bardzo raziła. W niemal każdym schronie było...... wysypisko potłuczonych butelek i wszelkich innych śmieci. Nie pojmuję takiego zachowania.
I nasuwa mi się smutny wniosek, że człowiek jest najbardziej brudzącym stworzeniem na świecie.

poniedziałek, 23 września 2019

Jesień

Dziś oficjalnie zaczyna się jesień kalendarzowa.
Krótsze dni, za oknem szaro, dzień krótszy...

Za nami pierwszy miesiąc szkoły i zerówki.
Były zebrania, Starszak i Młodszy wybrali zajęcia dodatkowe, od czwartku na SI wraca p. Tomek.

W tym roku czeka nas kilka wyzwań.
Przygotowania do I Komunii, ortografia, samodzielne czytanie lektur (to Starszak).
Nauka czytania i większej samodzielności ( to Młodszy).
Mnie czeka jeszcze współorganizacja opieki nad Tatą.

A na oficjalne zakończenie lata - kolejną wyprawa na poszukiwanie bunkrów. O ile oczywiście pogoda za tydzień będzie dla
nas łaskawa.

czwartek, 5 września 2019

Zaczęło się....

Szkoła, zerówka, zajęcia dodatkowe, zajęcia terapeutyczne, SI, moja praca, praca męża, Rodzice, Teściowie, życie towarzyskie synów, nasze życie towarzyskie.....

Wrzesień przypomina mi puzzle z tysiąca elementów. W końcu wychodzi z nich obraz, całość. Ale na początku, na początku są bezładnie rozrzucone kartoniki i dopiero rodzące się koncepcje, jak to ugryźć, dopasować do siebie nawzajem.

sobota, 31 sierpnia 2019

Majowa rewolucja i czerwcowy ekspress

Czas na zaległości i trochę wspomnień

     Właściwie w maju nic nie zapowiadało aż tak dużej rewolucji.
Owszem, zmieniono godziny otwarcia w mojej pracy, co spowodowało dość mieszane uczucia. Owszem, zgodziłam się być zastępcą kierownika, ale nie oznaczało to nic strasznie trudnego.
Owszem, odeszły od nas kolejne dwie osoby, ale na ich miejsce doszły dwie nowe dziewczyny, bardzo pozbierane i fajne.
Owszem, u moich Rodziców sprawy zaczęły się komplikować, a sytuacja zmieniać w ekspresowym tempie.
Owszem, zamierzała zmienić miejsce pracy, ale dopiero za rok, gdy obaj synowie będą w jednej szkole.
Nic nie zapowiadało tak dużych zmian, już, natychmiast. Wydawało mi się, że po kolei jakoś się wszystko poukłada.

Zaczęło się niewinnie. Ot zwolnienie na dwa dni. Potem okazało się, że kierownika nie będzie długo, bardzo długo. Przyczyna oczywiście radosna, ale......
Zostałam z apteką na głowie. W zasadzie sama, bez uprawnień do większości rzeczy, bez doświadczenia, za to w newralgicznym momencie miesiąca i z kilkoma osobami na urlopie.
Wyglądało to tak, że uczyłam się na bieżąco, dopytywałam się, szukałam informacji. Jednocześnie koordynowałam pracę, stałam za stołem, ogarniałam zaplecze.  Szło mi całkiem nieźle, ale ......
Standardem stały się kłopoty żołądkowe i ból głowy. I zmęczenie, eliminujące mnie z życia domowego.  I jeszcze coś.... Zapominałam o ważnych sprawach, domowych, myliłam terminy i wizyty  swoje i chłopców, urodziny Starszaka organizowałam w biegu.

W końcu powiedziałam dość. I.... złożyłam wypowiedzenie. Przede mną były cztery tygodnie pracy i tydzień wolnego. A potem... Szczerze, nawet nie bardzo się martwiłam, tym co będzie potem.

Ostatni tydzień maja to zielona szkoła Starszaka. Spakował się samodzielnie, jak zawsze w niedzielę. W niedzielę też świętowaliśmy Dzień Matki, nie jakoś hucznie, bo na to nie miałam ani siły, ani czasu.
Starszak wyjechał, Młodszy w przedszkolu, my ogarnialiśmy rzeczywistość.
W niemal ostatniej chwili udało mi się zarezerwować salę zabaw na urodziny Starszaka. I kupić prezent na urodziny koleżanki Starszaka.

Nadszedł czerwiec. W szkole niemal luz. Za to w przedszkolu intensywne przygotowania do zakończenia roku i przedszkola. Trzeba było załatwić strój wilka. Jakoś udało mi się nie zapomnieć.
W dniu zakończenia przedszkola wzięłam dzień wolny. I na spokojnie oglądałam dzieciaki. Zrelaksowana, choć przez jeden dzień...

Po podjęciu decyzji o odejściu z pracy właściwie mogłam wziąć zwolnienie na resztę czasu i odpoczywać. To jednak oznaczałoby zostawienie koleżanki, z kompletnym chaosem na głowie. Nie umiem tak. Może to głupie, ale moje poczucie przyzwoitości i obowiązku mi na to nie pozwoliło. Zdobywałam dyżurantów, pilnowałam terminów, przychodziłam do pracy w dziwacznych terminach. Woziłam klucze do pracy rowerem, w środku nocy. I do końca byłam.

A obok tego byłam na zebraniach, prowadziłam długie rozmowy z Mamą, bo z Tatą było słabo. Przed nami były wakacje. Kolejna sprawa do zaplanowania. W końcu nasze dzieci nie są jeszcze samodzielne na tyle, żeby samotnie siedzieć w domu. To oznaczało zakupy, rozpiskę na lipiec i sierpień.
Poza tym normalne życie, ogarnianie domu. I niekończąca się logistyka.

W końcu nadszedł koniec roku szkolnego. Bez mrugnięcia okiem wzięłam wolny dzień. Byłam na zakończeniu roku, razem spędziliśmy fantastyczny dzień. Była pizza na obiad i lody na deser.
Potem dzień przerwy i ostatni dzień w pracy.
To, że udało mi się załatwić wszystko, zakrawało na cud.

Przede mną były dwa wolne tygodnie. I nowe miejsce pracy. Które w porównaniu z poprzednim okazało się być wakacjami.
Owszem pracy jest sporo.
Owszem znów jeden kierownik odszedł, a drugi będzie dopiero pod koniec września.
Owszem też bardzo polegamy na dyżyrantach.
Ale i tak to wakacje w porównaniu z poprzednim miejscem.




poniedziałek, 5 sierpnia 2019

W domu...

Wczoraj około 15.00 w końcu dojechaliśmy do domu :)))
Bardzo już się nam w samochodzie nudziło.

A dziś chłopaki z Mężem w trybie pilnym wyjechali do Dziadków  Grabowskich.
Niestety u moich Rodziców sprawy się skomplikowały i postanowiliśmy wyjazd przyśpieszyć o tydzień.

A ja próbuję się odnaleźć w warszawskiej rzeczywistości, choć jedną nogą wciąż jestem w cieplutkim Adriatyku :))

wtorek, 30 lipca 2019

Krótka przerwa w plażowaniu

W weekend pogoda sprawiła nam niespodziankę i....... padało niemal całą sobotę i pół niedzieli.

Bardzo nam to nie przeszkadzało.
Chłopcy krążyli pomiędzy dworem, gdzie obserwowali mrówki a swoim pokojem. Na obiad były naleśniki, których przy pięknej pogodzie nie chciałoby mi się smażyć.

W niedzielę po południu wypogodziło się w końcu. Poszliśmy więc na plażę, a tam...... Morze pokazało nam zupełnie nowe oblicze. Były fale, niezbyt duże, ale  wystarczyły dla dzieci. Załamywały się z impetem, zalewając pół plaży, ku ogromnej uciesze dzieciaków. Cała gromada piszcząc i krzycząc wpadała w fale, skakała, turlała się.
Dzieciaki się wybawiły, ja też miałam zabawę.
Niestetyt miałam też przygodę. Fala zniosła mnie na skałę podwodną i jej mieszkaniec poparzył moje kolano. Dziś już nie jest źle, ale wczoraj kolano całe było w bąblach i piekło niemiłosiernie.
Podejrzewam, że miałam spotkanie z jeżowcem. Dobrze, że to byłam ja, a nie któreś z dzieci.

Dziś znowu pogoda typowo chorwacka. Słońce, bezchmurne niebo, spokojne, krystaliczne morze. Znów plażujemy, pływamy z maską, bawimy się w podwodne akrobacje.

piątek, 26 lipca 2019

Ston - najdłuższy w Europie kamienny mur obronny

Po trzech dniach wylegiwania na plaży, kąpania, podglądania ryb, krabów i innych morskich stworzeń padło hasło - jedziemy na wycieczkę. Kierunek Ston, około 25 km od Żuljany.

W planach przejście po murze obronnym, obejrzenie twierdzy, obiad, spacer po miasteczku i rzut oka na solniska.

Pogoda była bardzo łaskawa, wiatr i niewielki upał, i sprzyjała naszym wyczynom.

Na pierwszy ogień poszedł mur obronny. Pierwotnie liczył 5,5 km i jest najdłuższym murem w Europie. Na świecie dłuższy jest tylko Wielki Mur w Chinach. W XIV wieku bronił półwyspu Peljesač przed najazdem wojsk osmańskich i bronił skutecznie. Przespacerowaliśmy się po murze. Schody w górę, potem w dół i znowu w górę. Każdą basztę trzeba było obejrzeć. Na każde dodatkowe schody się wspiąć. Z każdej armaty wycelować we wroga.
Z wysokości murów obronnych obejrzeliśmy solniska - miejsca gdzie się pozyskuje sól z morza. Widok wspaniały. A najciekawsze, że metody pozyskiwania soli są niezmienne od czasów rzymskich.

W końcu, bardzo zmęczeni, wyruszyliśmy na poszukiwanie...... obiadu i dużego łyku chłodnej wody. Obiad okazał się przepyszny. Chłopaki i Mąż zamówili pizzę. Ja skorzystałam z okazji, że jestem nad morzem i zamówiłam sobie zupę rybną i przepyszne risotto z owocami morza. A po obiedzie oczywiście był obowiązkowy deser.

Pokrzepieni ruszyliśmy obejrzeć twierdzę, niegdyś broniącą miasteczka od strony morza. Ogromne, grube mury, baszty, armaty, wszystko solidne. Kiedyś musiała robić wrażenie.

Twierdza była naszym ostatnim punktem w Ston. Wyruszyliśmy w drogę powrotną do Żuljany. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym, skąd  z wysokości podziwialiśmy zatokę, w której się codziennie kąpiemy.

A po południu tradycyjnie kąpiel. Tym razem morze było gładkie jak jezioro, a woda wyjątkowo cieplutko.




Wyprawa druga

          Starszak na obozie, pierwszy raz w życiu, i z pewnością świetnie się tam bawił. My zaś postanowiliśmy wykorzystać drugi wolny weekend  lipca na kolejną wyprawę. Tym razem w trójkę.

               Pomysł wyjazdu wykluł się w środę, kierunek ustalił w czwartek, a piątek zdołałam znaleźć nocleg. Wszystko w ekspresowym tempie, czyli pełen spontan. I tak w weekend pierwszy raz w trójkę wyruszyliśmy ....  w Góry Świętokrzyskie. Postanowiliśmy połączyć zwiedzanie z prawdziwą, górską wycieczką.

               W sobotę na pierwszy ogień poszło Centrum Kulturowo - Archeologiczne w Nowej Słupi. Bardzo ciekawe miejsce. Chaty i inne obiekty można dotykać, wchodzić do środka, i..... podziwiać, bo niektóre rozwiązania są bardzo sprytne, np. taki przedłużony dach nad drzwiami, stanowiący ochronę przed deszczem i śniegiem, wykorzystanie gliny do izolacji termicznej dachu. A przecież to są domy z czasów Cesarstwa Rzymskiego, bodajże z kultury przeworskiej.
Poza oglądaniem, dotykaniem i wymyślaniem, co do czego może służyć, dowiedzieliśmy się jak wyplatać koszyki z wikliny. Bardzo miły pan zademonstrował nam od czego trzeba zacząć, jak przygotować dno koszyka i jak zrobić ścianki. Ciekawe zajęcie, ale wymaga duuuużo pracy i cierpliwości.
                  Po zwiedzaniu szybki obiad i deser pod gołym niebem, z przepięknym widokiem na Góry Świętokrzyskie. A potem weszliśmy w całkiem dobrym tempie na Łysą Górę. Tak na się dobrze szło, że narodził się pomysł kolejnej wycieczki górskiej. Młodszy stanowczo przy tym obstawał. Obejrzeliśmy klasztor, dziedziniec, wypiliśmy po grzańcu w wersji dziecięcej. A potem jeszcze poszliśmy obejrzeć trochę gołoborze, a trochę przepiękną panoramę z Łysej Góry. Poczytaliśmy też o tym, co to są gołoborza i dlaczego te w Górach Świętokrzyskich są tak niezwykłe. Dowiedzieliśmy się też nieco o historii Łysej Góry. A potem bardzo sprawnie zeszliśmy na dół i udaliśmy się do Świętej Katarzyny na nocleg. 
                   
                  Kolejny dzień rozpoczęliśmy smakowitym śniadaniem. Początkowo przyświecało nam słońce, ale później niebo zaciągnęło się szarymi chmurami i zaczął kropić deszcz. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się na wycieczkę. I dobrze zrobiliśmy, bo deszcz przestał padać, niebo się rozchmurzyło, a my obejrzeliśmy Szydłów, śliczne miasteczko otoczone murami obronnymi. Wyglądało jak z bajki. Grube mury, bramy z kratownicami, dookoła fosa, a wewnątrz domy, samochody, sklepy, kościół.

                Ta wyprawa bardzo nam się spodobała. Nabraliśmy ochoty na kolejny wypad w góry.


czwartek, 25 lipca 2019

Chorwacja

Od początku tego tygodnia jesteśmy na zasłużonych wakacjach w Chorwacji.
Znowu w tym samym miejscu, co dwa lata temu, w Żuljanie.
Ta sama kwatera, te same plaże, te same miejsca. Przyjemnie czasem wrócić do miejsc, które już znamy i zobaczyć, co się zmieniło.

A zmieniło się dużo. Miejska plaża ma duże kąpielisko, miejskie boisko zyskało porządną nawierzchnię, powstały nowe kafejki i stoiska.

Niektóre rzeczy się nie zmieniły. Nadal jest nasza ulubiona piekarnia, dwa fajne sklepy, a przede wszystkim trzy ulubione plaże. Teraz dołączyła do nich plaża miejska. Jest najbliżej, więc świetnie się nadaje do popoludniowych wypadów.

Pozdrawiam serdecznie z Chorwacji.
Zdjęcia do wszystkich postów dodam po powrocie do domu :)

czwartek, 27 czerwca 2019

Zmiany.... i pierwszy powiew wakacji

Jak w tytule, u nas same zmiany. Nie odzywałam się bardzo długo. W następnym poście trochę więcej będzie o wydarzeniach maja i czerwca. Dziś o zmianach i króciutkiej wyprawie na początek wakacji.

Najpierw o zmianach.
              A zakończył naukę w klasie drugiej. Z okazji końca roku dla klas 1-3 tradycyjnie trzecie klasy przygotowały przedstawienie. Było kolorowo, muzycznie i .... trochę wzruszająco. Już za rok  na ich miejscu będę oglądać klasę Starszego. Ależ ten czas leci...... Starszy na zakończenie roku elegancki, w białej koszuli. Świadectwo odebrane, szkolni koledzy pożegnani do września, wakacje.... 
               Od września A z trzecią klasą będzie uczył się w głównym budynku szkoły. Będzie okazja do testowania większej samodzielności. Pewnie wiosną rozpocznie samodzielne wędrówki z domu do szkoły lub ze szkoły do domu. Na razie czeka na pierwszy obóz. To też większa samodzielność.

                T  zakończył przygodę z przedszkolem. Było przedstawienie na zakończenie przedszkola, połączone z dniem Mamy i Taty. Jak zwykle ciocie wymyśliły i przygotowały z dzieciakami świetny spektakl. I widać było ,że to już duże dzieciaki. Na pamiątkę dostaliśmy album ze zdjęciami od Morelek po Arbuzy. Teraz wakacje, dyżur przedszkolny, a od września zerówka. Takie pomiędzy przedszkolem a szkołą. Więcej pracy, mniej zabawy swobodnej. Ciekawam, co na to Młodszy....

            A ja... Ja przez półtora miesiąca prowadziłam aptekę, organizowałam pracę w chaosie, załatwiałam pomoc gdy brakowało personelu, obsługiwałam pacjentów w drastycznie okrojonym składzie, odpowiadałam na ważne i mniej ważne maile, załatwiałam sprawy biurowe jak wykwalifikowana sekretarka, dyrygowałam zespołem złożonym często ze zbieraniny dyżurantów. I w mojej subiektywnej ocenie poradziłam sobie bardzo dobrze.
         Ale wszystko ma swoją cenę. Za ten ogrom pracy w pracy zapłaciłam chronicznym zmęczeniem, bólem głowy i żołądka. Zapominaniem o sprawach bardzo ważnych z życia domowego. I doszłam do wniosku, że pora na zmiany. Od  tego  poniedziałku jestem na  urlopie, a od następnego wolność albo nowe miejsce, ale znacznie spokojniejsze. Zobaczymy...
                 Właściwie powinnam się martwić, stresować szukaniem pracy, a ja czuję absolutny spokój. I pewność, że wszystko ułoży się dokładnie tak, jak trzeba.

Tyle o zmianach.
Teraz pora na pierwszy wyjazd z okazji wakacji.
              W piątek po Bożym Ciele około 17.00 wyruszyliśmy na Mazury, do Ogonków. Po czterech godzinach jazdy ( w rytm Chatki Puchatka z audiobooka) dotarliśmy do kwatery, ułożyliśmy plan dnia na sobotę i padliśmy jak muchy.
     
        W sobotę po śniadaniu wyruszyliśmy do Mamerek, czyli Mauerwald - kwatery wojsk niemieckich związanej z najazdem na ZSRR w czasie drugiej wojny światowej. Droga, którą wybraliśmy, była wąska, obsadzona drzewami, wiła się wśród pól, zahaczała o brzeg jeziora lub zagłębiała się w las. Wrażenie niesamowite, zupełnie jakbyśmy się znaleźli w "Drużynie Pierścienia". Tylko zwinąć asfalt i usunąć znaki drogowe. 
https://www.mamerki.com/
              Mamerki to kilka schronów przeciwlotniczych, muzeum z niespodzianką i wieżą widokową. Schrony były niesamowite, świetnie zaplanowane, dobrze zamaskowane. Robiły wrażenie. Przewodnik sporo nam o nich opowiadał. Potem muzeum i niespodzianka - makieta u-boota. Bardzo realistyczna makieta, nawet ping sonaru był.
              Wieża widokowa też została zdobyta. Wspaniały widok i dość niesamowite wrażenia. Wieża jest ażurową, metalową konstrukcją i kołysała się w podmuchach wiatru.
        Po zwiedzaniu postanowiliśmy zjeść obiad, deser i popłynąć na rejs. Obiad okazał się smakowity. Poza tym dopisało nam szczęście. Gdy weszliśmy do tawerny było kilka wolnych stolików. Wybraliśmy stolik z widokiem na jezioro, zamówiliśmy obiad i zabrałam chłopaków na spacer, bo roznosiła ich energia. Gdy wróciliśmy, akurat na zupę, nie było ani jednego wolnego stolika. Więc.... mieliśmy szczęście.
           Po obiedzie popłynęliśmy na rejs, takim małym statkiem, po łabędzim szlaku. Płynęliśmy mniej więcej 1,5 h, po jeziorach i kanałach. Było fantastycznie, trochę wiatru, słońce ale bez upału. Przyjemnie... Po rejsie obowiązkowe lody, mrożona kawa i...... wcale nie lenistwo tylko mecz w piłkę nożną i w siatkówkę. Tradycyjnie zakończony stłuczeniem palca.... przeze mnie :)) A potem kolacja, kąpiel i wielkie chrapanie.

               Niedzielę rozpoczęliśmy śniadaniem i pakowaniem. Potem wybraliśmy się do Węgorzewa, byliśmy na mszy św. w uroczym kościele. A potem, potem pojechaliśmy obejrzeć Kanał Mazurski, taką niedokończoną z różnych względów inwestycję.
https://wegorzewo.pl/atrakcje/atrakcja/726/kanal_mazurski Mimo, że niedokończona, śluza robi wrażenie. Tym większe, że została wybudowana na początku XX wieku. Inne technologie, inne maszyny. I wcale nie wyglądała na zbytnio zniszczoną upływem czasu.
                Po spacerze i zwiedzaniu obiad w miejscu, które zareklamuję z nazwy. To "Góra Wiatrów" w Trygorcie. Bardzo nam przypadła do gustu za ogromne podwórko, z zabawkami dla dzieci. Chłopcy bawili się i nie wisieli na nas. Jedyny minus to trochę długi czas oczekiwania na obsługę. Jedzenie za to bardzo smaczne, warte swojej ceny.
               Ponieważ nieuchronnie zbliżała się pora powrotu do Warszawy, (mąż musiał być w pracy od poniedziałku) na koniec wyjazdu zostawiliśmy sobie plażowanie (wszyscy) i kąpiel w jeziorze (chłopaki, brrrrr). Woda zdecydowanie nie dla mnie, ale oni kapali się, chlapali i budowali coś przez dobrą godzinę. Jakimś cudem nie przypłacili tego katarem. A potem na kolację gofry i...... powrót do domu. Znów przy Chatce Puchatka, czytanej przez p. Janusza Gajosa. Polecam, książka urocza, interpretacja doskonała.

              Od poniedziałku jesteśmy w domu, w różnych konfiguracjach. Ogarniamy różne sprawy, mniej lub bardziej niecierpiące zwłoki. Ale to materiał na kolejny post. I tak wyszedł mi tasiemiec :))
               

sobota, 11 maja 2019

Mija czas...........

Eh, właściwie to reszta marca i kwiecień układają mi się przed oczami, jako zwarty ciąg wydarzeń.

Najpierw problemy zdrowotne Taty.
Do tej pory nie udało się lekarzom dlaczego boli go brzuch. A czasem boli tak,że nie może spać. Eksperymentujemy z lekami, czasem pomagają, czasem nie....
Do tego w weekend majowy miał udar, kolejny. Pierwszy miał jakieś trzy lata temu. Na szczęście Mama szybko zareagowała i obyło się bez konsekwencji. Oczywiście Tata jest słaby, ale w pełni sprawny. Miał szczęście....

Potem problemy zdrowotne Teściowej. Mąż w końcu namówił swoją Mamę do wzięcia się za swoje zdrowie. No i teraz są pielgrzymki po lekarzach, mnóstwo badań.... Najlepsze, że Teściowa mieszka pod Białymstokiem, więc Mąż całą akcję koordynuje z Warszawy telefonicznie, czasem musi pojechać osobiście. 

W pracy armagedon. W ciągu dwóch miesięcy odeszły dwie osoby, a z końcem maja odejdzie trzecia. Co prawda przyszły też dwie nowe, ale nadal brakuje nam czterech, pięciu pracowników, żeby praca była komfortowa. Teraz to wieczne gaszenie pożaru i zażegnywanie kryzysów. Do tego zmieniono nam godziny pracy. Teraz jesteśmy rozciągnięci w czasie, bo musimy wypełnić personelem 16 godzin. Wolę nie pisać jak to wygląda w praktyce, bo szkoda gadać. Powoli przyzwyczajam się do faktu, że pora szukać innego miejsca, zanim praca zrujnuje mi życie rodzinne.
Jedyny plus zmian jest taki, że teraz zostawiam pracę w pracy i nie odbieram żadnych telefonów. W domu, albo po prostu zajmuję się domem, a zawsze jest co robić, albo spędzam czas z Mężem i Chłopcami.

Chłopcy przetrwali jakoś pylenie brzozy choć T wyjątkowo ciężko. Oczy załzawione, przekrwione i spuchnięte, swędzący nos, atopowe zmiany na skórze. Katastrofa i tak przez trzy tygodnie. Odetchnęliśmy wszyscy jak wreszcie się skończyło.

Podczytuję Wasze blogi, ale jakoś nie mam siły na komentarze. Może maj będzie trochę spokojniejszy.

wtorek, 12 marca 2019

Ferie, luty i przedwiośnie

        Na kartce z kalendarza marzec, za oknem przedwiośnie, w przedpokoju ubraniowy chaos. Skoro pogoda nie może się zdecydować na zmianę pory roku, to powspominamy zimę. Luty, jak przystało na najkrótszy miesiąc roku przeleciał z prędkością odrzutowca.  Jak to jest możliwe, że nie udało mi się więcej napisać, nie mam pojęcia. 

      Ale do rzeczy :) W tym roku ferie zimowe wypadły na przełomie stycznia i lutego. Młodszy jeszcze podlega opiece przedszkolnej, więc pierwszy tydzień ferii spędził w przedszkolu. Zdecydowanie dobrze się bawił, w końcu nie ma to jak sprawdzone towarzystwo. Przy okazji zaraził się nie wiadomo czym, być może rumieniem zakaźnym.
    Starszy testował ferie w Matplanecie, po raz pierwszy tworząc gry, poznając podstawy programowania i oczywiście grając w Minecraft. Nie muszę chyba dodawać, że był zachwycony.
        Drugi tydzień ferii to rodzinne narty w Białce Tatrzańskiej. Na wyjazd namówiła nas jesienię mama najlepszego kumpla Starszaka. Poleciła nam dobrą kwaterę, blisko wyciągów narciarskich i z przepysznym jedzeniem.
           No właśnie, narty....
      My z mężem byliśmy na nartach z 11 lat temu, Starszak trzy lata temu zaczął narciarską przygodę. Młodszy do tej pory na nartach nie jeździł wcale. Udało się nam znaleźć instruktorów i....... Ja i mąż odświeżyliśmy nieco nasze umiejętności narciarskie. Mężowi szło zdecydowanie lepiej, ja dopiero pod koniec przestałam walczyć z deskami i poczułam się bardziej swobodnie. Starszak brylował na nartach, za rok będzie pewnie zjeżdżał niebieską trasą z dużą swobodą. Młodszy opanował podstawy i przede wszystkim polubił narty 😊. Narty przeplataliśmy spacerami po okolicy w przepięknej zimowej scenerii. Dzieciaki szalały, a my korzystaliśmy z luzu. Ten tydzień upłynął zdecydowanie zbyt szybko.

         Po powrocie, jak to zwykle bywa po wyjazdach, wciągnął mnie wir prania i sprzątania. Niestety przywleczone z przedszkola nie wiadomo co ciągnęło się za nami jeszcze tydzień po powrocie z gór. Ostatecznie miałam dwa nieplanowane dni wolnego, bo Młodszy wyglądał jak po ataku pcheł i drapał się niemiłosiernie. Dopiero smarowanie go co kilka godzin kremem dla atopowców przyniosło poprawę. Za to miałam mnóstwo czasu, żeby nadrobić zaległości w praniu, także nie ma złego....😉. Od tamtego razu zaliczył trzydniowy katar i cisza. Jakoś się trzyma we względnym zdrowiu. 

       Po feriach przyszedł nowy semestr w szkole i powrót do obowiązków, przeplatany licznymi imprezami urodzinowymi. Starszak wskoczył w tryby pracy szybko, radzi sobie świetnie, sam ogarnia sprawdziany. Tylko czytanie na głos trzeba trochę poćwiczyć, ku niepomiernej rozpaczy syna. Zdrowotnie jakoś się trzyma.

         Oprócz urodzin kolegów i koleżanek Młodszy w lutym skończył 6 lat. Były urodziny rodzinne i z kolegami. Na razie urodziny na sali zabaw rządzą 😊. I całe szczęście, nie widzę możliwości pomieszczenia ulubiony kolegów i koleżanek w naszym mieszkaniu.

          I na koniec przydługiego postu ostatnia nowina. W drugi weekend marca Młodszy zgubił pierwszy ząb.  Mamy w domu kolejnego szczerbatka 😊

sobota, 23 lutego 2019

Urodzinowo

W środę w Młodszy skończył 6 lat. Wygląda na starszego, ponieważ jest wysoki i wygadany.
Ma własne zdanie na każdy temat. I nie zawaha się go wyrazić. Głośno....

Powoli kończymy erę przedszkolaka. Co prawda od września T będzie w zerówce przedszkolnej, ale pewne szkolne elementy się pojawią. 

Patrzę na niego jak rośnie i zmienia się. Pojawiają się nowe pasje, ulubione zabawy, książki, filmy. Nowe tematy do  długich, niekończących się rozmów. 

Sto lat synku !!!

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Nie rób za mnie

W szkole Starszaka czasem pojawia się trochę inna praca domowa. To projekt realizowany przez dwójkę lub trójkę dzieci. Zazwyczaj dotyczy ostatnio omawianej lektury.
Przy okazji trochę innej pracy domowej pojawiają się różne podejścia rodziców do samodzielnego wykonania.
Mój mąż i ja uważamy, że to praca dzieci, więc one ją wykonują. Rodzice są od zapewnienia materiałów (po uprzedzeniu przez dzieci), nadzoru przy wypiekaniu w piekarniku czy użyciu kleju na gorąco, zadbania o nakarmienie potencjalnych gości czy dowóz i odbiór własnego potomstwa. I tyle...
Wychodzimy z założenia, że nasze dziecko poradzi sobie z zaplanowaniem i  wykonaniem takiej pracy domowej.
Nie robimy za niego, bo chcemy, żeby czuł, że sobie poradzi. Że ma i umiejętności, i kompetencje do wykonania projektu.
Nie chcemy  podkopywać jego pewności siebie. Ani odbierać satysfakcji z samodzielnie wykonanej pracy.

Nie rób za mnie.... Nie wyręczaj..... Daj szansę się sprawdzić....

Styczeń

Czas płynie jednocześnie powoli i szybko.
Płynie powoli, gdyż dni szarobure, słońce rzadko wychodzi, a śniegu brak.
Wykorzystaliśmy okazję do pozjeżdżania na nowych sankach i chętnie jeszcze pokorzystamy z zimy. Tylko niech ten śnieg znów się pojawi. Bardzo nam go brakuje.
Dłuży się też czekanie na ferie, zwłaszcza że w ostatnim tygodniu semestru mnożą się sprawdziany, plakaty i prezentacje.

Płynie szybko, szczególnie dla mnie. Minął już prawie cały pierwszy miesiąc roku. Czasem nie wyrabiam na zakrętach, czasem zasypiam punkt 21.00, a czasem nie mogę zasnąć. W domu piętrzy się pranie, hodują się piękne kurzowe koty, a łazienka sama za nic nie chce się sprzątnąć. 
A ja wybieram czytanie niesamowitych książek Joanny Bator, kieliszek wina w towarzystwie męża,  koncert Nightwish w YouTube czy oglądanie meczu snookera. Jakoś tak dopadło mnie zwolnienie tempa.
W końcu zima, a zimą wszystko trochę zwalnia.
Nic to, na feriach z nartami rozruszanie się na pewno.

sobota, 5 stycznia 2019

Łyżwy

Dzis zainaugurowaliśmy sezon łyżwiarski.
Zobaczymy na ile starczy nam zapału. Na razie chłopcy zaliczyli pierwszą jazdę z instruktorem.
Andrzej doskonali technikę, Tadzio przekonał się, że równowaga na łyżwach istnieje naprawdę 😉.
Za tydzień powtórka.

Za mną dwa trudne dni w pracy. Pogrążone w oparach kataru i kompletnego chaosu. Chaosu, który wzbudza we mnie nieodpartą chęć obrócenia się na pięcie i porzucenia na rzecz normalnie wyglądającej apteki.
Na szczęście katar trwa zazwyczaj tydzień, a z decyzją o zmianie poczekam, aż mózg i nos odpoczną.