niedziela, 27 marca 2016

Wielkanocny spokój

Jesteśmy u Dziadków Grabowskich. Byliśmy na wielkanocnej mszy, zjedliśmy wspólne, świąteczne śniadanie, spędziliśmy czas na świeżym powietrzu. I choć co jakiś czas chłopaki podnoszą mi ciśnienie, to ponad tym jest spokój i luz. Nawet humorki i ośli upór Młodszego kiedyś minie.


Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt. Światło zawsze zwycięża ciemność.

czwartek, 24 marca 2016

Wybory.....

Temat nasunął mi się po przeczytaniu postu na temat macierzyństwa u Mamy w Dużym Brązowym Domu.

         Odkąd pamiętam, trudno mi było wyobrazić sobie siebie jako osobę stale przebywającą w domu. Praca, oprócz konieczności zarobienia na swoje utrzymanie, była dla mnie przyjemnością. Z racji zawodu (pracuję w aptece) mam stale kontakt z ludźmi. Choć czasem trafiają się klienci rodem z horroru, sfrustrowani i wściekli na cały świat, to generalnie lubię rozmowy z klientem, doradzanie. Zdarzają się nawet żarty i uśmiech. Okres spędzony na zwolnieniu w pierwszej ciąży był bardzo trudny. Wyboru nie miałam, bo bardzo chciałam ją donosić. W pracy stale byłam przeziębiona (jesień i przedwiośnie to u nas gorący okres). A po urodzeniu Starszaka było jeszcze trudniej. Pierwsze dziecko - nowe, wcale niełatwe doświadczenie, samotność w domu, bo mąż w końcu musiał wrócić do pracy, fatalne samopoczucie i komplikacje poporodowe, trudności w porozumieniu z Mamą.... I sam Starszak, panicznie bojący się głośnych dźwięków, przylepiony do mnie, na bakier ze ssaniem piersi, źle przybierający na wadze..... Dziś wiem, jakie były powody części tych jego zachowań, wtedy byłam przytłoczona. Zero wyjść do ludzi, zero spokojnych spacerów, zero normalnego funkcjonowania w domu. bo jedyny dźwięk jaki Starszak akceptował to dźwięk pralki. I nieustające zdziwienie otoczenia, że sobie nie radzę albo komentarze, że przesadzam. To był koszmarny rok. Na myśl o powrocie do pracy byłam bezgranicznie szczęśliwa. Że wreszcie się ode mnie odklei, że ktoś inny będzie znosił jego zachowanie, że wokół mnie będą dorośli ludzie. Brzmi okropnie, ale czułam ogromną ulgę.
           Po roku pomyśleliśmy z mężem o drugim dziecku. Paradoksalnie chciałam drugiego dziecka. Sama jestem jedynaczką i czasem zazdrościłam innym dzieciom brata lub siostry. W drugiej ciąży, wystaranej i wyczekanej, była powtórka z rozrywki. Znów zwolnienie, znów ciąża zagrożona, znów w domu. Tym razem było mi łatwiej, bo niania Starszaka została z nami. Ja mogłam trochę odpocząć i miałam do kogo otworzyć buzię. I znów pojawiły się komentarze, że przecież skoro jestem w domu, to po co mi niania, że to bardzo wygodne, że to kosztuje....
            Po drugiej ciąży wróciłam do pracy po roku urlopu rodzicielskiego. Po miesiącu okazało się, że w zespole nie ma dla mnie miejsca, bo się nie zgadzam na wszystko, bo rodzina jest dla mnie ważniejsza niż praca. Więc znalazłam nową pracę, w aptece sieciowej, wymagającą dyspozycyjności i czasu. Opieka na Młodszym przypadła naszej nowej niani, opieka nad Starszakiem - nowemu przedszkolu. Po niedługim czasie okazało się, że to przedszkole zupełnie do niego nie pasuje. Znaleźliśmy mu nowe, z mniejszymi grupami, z przyjaznymi ciociami, z przestrzeganiem reguł dobrego wychowania a nie zasad rodem z dżungli. I przede wszystkim z ciocią, która rozumiała, że A ciężko wchodzi w grupę, więc trzeba mu czasem z tym pomóc. Która nie zostawiła go samemu sobie. Po dwóch miesiącach Starszy rozkwitł, a my poczuliśmy ulgę.
             Z drugiej pracy zrezygnowałam po 8 miesiącach. To było 8 miesięcy miotania się pomiędzy domem a pracą, 8 miesięcy prób pogodzenia tego, czego pogodzić się nie da. Decyzję podjęłam, gdy po raz kolejny Starszak zachorował na zapalenie oskrzeli, a ja nie mogłam wziąć zwolnienia. Postanowiłam, że nie chcę dalej miotać się jak dzikie zwierzę w klatce. Miałam dość tego, że sprawami moich dzieci zajmuje się niania (cudowna osoba, do tej pory czasem korzystamy z jej pomocy). To ja chciałam się nimi zajmować. Zwolniłam się z pracy. Zajęłam się Starszakiem i Młodszym. Zaczęłam doglądać ich spraw. I oczywiście po raz nie wiem który tłumaczyć wielu, dlaczego wybrałam, tak a nie inaczej. Ale czułam się na swoim miejscu. To był czas na bycie w domu, zajmowanie się dziećmi, czas domowy.
              Po prawie rocznej przerwie zawodowej wróciłam do pracy. Pół etatu w niewielkiej, trochę sennej aptece prywatnej. Kokosów tam nie zarobię, ale znowu robię to, co lubię. Praca przez 4 godziny dziennie daje oddech od spraw domowych, a jednocześnie nie rujnuje życia rodzinnego. Oczywiście znów odpowiadam na litanię pytań dlaczego.... dlaczego muszę sama doglądać rehabilitacji, dlaczego tylko pół etatu, dlaczego nie mogę żonglować zmianami z dnia na dzień. Teraz już pytania i komentarze mniej mnie irytują. Może to zasługa terapii, a może po prostu wiem, ze jestem na właściwej drodze, że dokonałam dobrego wyboru. I wreszcie, że nie muszę się wszystkim dookoła tłumaczyć. To moje życie.

Wyszedł mi post - gigant, bardzo osobisty. Może jednak pozwoli, choć trochę zrozumieć, dlaczego mam alergię na ocenianie wyborów osób, o których wiemy niewiele. Mnie te oceny kiedyś bardzo bolały. Teraz bardziej drażnią, niż bolą, ale wciąż uważam takie zachowanie, za brak taktu i szacunku dla drugiego człowieka.

środa, 23 marca 2016

Udało się nam.... czyli sukces rehabilitacyjny

Wczoraj robiliśmy kontrolne pomiary i obserwacje rączek u naszej cioci Beatki. I.... okazało się, że nasze wspólne wysiłki zostały nagrodzone. Jest, widoczna w pomiarach i obrysie, poprawa wyprostu palców środkowych w obu rączkach. Nasza praca nie poszła na marne. Bardzo, bardzo się z tego cieszę!!!!!!!!!!!!

sobota, 5 marca 2016

Test uwagi słuchowej za nami


W czwartek byliśmy ze Starszakiem na teście uwagi słuchowej. Tak jak przewidywałam, wynik jest bardzo daleki od normy, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na wiek. Wyszła potężna nadwrażliwość słuchowa. Nie ułatwia ona życia A i pogłębia nadwrażliwość dotykową, która po 2 latach terapii trochę zmalała. 
Po omówieniu wyników z terapeutką najpierw poczułam ulgę. Wreszcie ktoś rozumiał o czym mówię i nie patrzył na mnie jak na matkę-wariatkę, która znowu coś wymyśla. 
Potem była złość, że dopiero teraz znalazłam odpowiednią osobę i poczucie winy, że czekaliśmy tak długo. Oczywiście obiektywnie patrząc poczucie winy jest głupie, bo przecież przyczyn problemów ze słuchem A szukamy uparcie od prawie trzech lat. Najpierw próbowaliśmy się dowiedzieć, czemu Starszak tak panicznie boi się głośnych i wibrujących dźwięków, potem szukaliśmy przyczyn przekręcania wyrazów. I stale słyszeliśmy, że wszystko jest OK, że coś nam się wydaje.
A na koniec, gdy wracałam z pracy do domu, pomyślałam sobie, jakie to szczęście, że udało się nam dotrzeć do sedna teraz, zanim A zaczął szkołę. Że mamy czas, żeby potrenować uwagę słuchową, że jak wszystko dobrze pójdzie, to A na starcie będzie miał równe szanse jak koledzy i koleżanki. I przestałam myśleć co by było gdyby..... Bo szkoda czasu na gdybanie. Nie mogę cofnąć czasu. Mogę za to zrobić wszystko, co w mojej i Męża mocy, żeby pomóc Starszemu, zmniejszyć nadwrażliwość słuchową i dotykową. Żeby wyrównać jego szanse i zwiększyć jego życiowy komfort.
Przy okazji wyszły też jakieś sprzeczności w ostatnich diagnozach SI, ale tym zajmiemy się później. Na razie po Świętach Wielkanocnych zaczynamy trening uwagi słuchowej Metodą Tomatisa. Będzie to wymagało nielichej logistyki, bo i ja, i Mąż pracujemy, więc bez pomocy Babci i Dziadka się nie obejdzie. Wybrałam terminy przedpołudniowe, żeby Starszy był wypoczęty i nie przeładowany bodźcami. Niestety znowu będzie miał dłuższą przerwę w przedszkolu, bo coś czuję, że po pierwszych sesjach trudno mu będzie skupić się na zajęciach i będzie musiał odpocząć w domu. Zresztą zobaczymy.

Poza tym od wtorku pracuję. I nawet mi się podoba. Ale o tym później, bo pora już zająć się młodzieżą.

Wróciłam, bo chwilowo panowie zajęli się sobą. Czas na raport w sprawie powrotu do pracy. Zaczęłam we wtorek. Pracuję 4 godziny dziennie ale na zmiany. Cóż, taki los farmaceuty. Nie narzekam, bo zmiany mam od 10.00 do 14.00 albo od 15.00 do 19.00. Rano sama odwożę chłopaków do przedszkola, wieczorem zdążam na czytanie bajek. Poza tym mam wolne poniedziałkowe i środowe popołudnie, bo wtedy T ma rehabilitację.
Po pierwszym tygodniu mam same pozytywne wrażenia. Nie zapomniałam przez rok tyle, ile się obawiałam. Program znam i poruszam się w nim swobodnie. Przepisy znam, na bieżąco sprawdzam zmiany. Nowych preparatów oczywiście przybyło, ale na szczęście oglądam reklamy, których w TV jest mnóstwo:)) Obsługa klientów nadal sprawia mi przyjemność. Musze się tylko podszkolić w niektórych markach kosmetyków, bo mamy ich mnóstwo. O wiele więcej niż w poprzednim miejscu. Pensja jest OK. Koleżanki i koledzy wydają się w porządku, szef też. Wreszcie mogę porozmawiać z kimś dorosłym na "niedzieciowe" tematy. Więc.... Jestem zadowolona, nawet bardzo. I o dziwo z domowymi sprawami też sobie radzę.