czwartek, 24 marca 2016

Wybory.....

Temat nasunął mi się po przeczytaniu postu na temat macierzyństwa u Mamy w Dużym Brązowym Domu.

         Odkąd pamiętam, trudno mi było wyobrazić sobie siebie jako osobę stale przebywającą w domu. Praca, oprócz konieczności zarobienia na swoje utrzymanie, była dla mnie przyjemnością. Z racji zawodu (pracuję w aptece) mam stale kontakt z ludźmi. Choć czasem trafiają się klienci rodem z horroru, sfrustrowani i wściekli na cały świat, to generalnie lubię rozmowy z klientem, doradzanie. Zdarzają się nawet żarty i uśmiech. Okres spędzony na zwolnieniu w pierwszej ciąży był bardzo trudny. Wyboru nie miałam, bo bardzo chciałam ją donosić. W pracy stale byłam przeziębiona (jesień i przedwiośnie to u nas gorący okres). A po urodzeniu Starszaka było jeszcze trudniej. Pierwsze dziecko - nowe, wcale niełatwe doświadczenie, samotność w domu, bo mąż w końcu musiał wrócić do pracy, fatalne samopoczucie i komplikacje poporodowe, trudności w porozumieniu z Mamą.... I sam Starszak, panicznie bojący się głośnych dźwięków, przylepiony do mnie, na bakier ze ssaniem piersi, źle przybierający na wadze..... Dziś wiem, jakie były powody części tych jego zachowań, wtedy byłam przytłoczona. Zero wyjść do ludzi, zero spokojnych spacerów, zero normalnego funkcjonowania w domu. bo jedyny dźwięk jaki Starszak akceptował to dźwięk pralki. I nieustające zdziwienie otoczenia, że sobie nie radzę albo komentarze, że przesadzam. To był koszmarny rok. Na myśl o powrocie do pracy byłam bezgranicznie szczęśliwa. Że wreszcie się ode mnie odklei, że ktoś inny będzie znosił jego zachowanie, że wokół mnie będą dorośli ludzie. Brzmi okropnie, ale czułam ogromną ulgę.
           Po roku pomyśleliśmy z mężem o drugim dziecku. Paradoksalnie chciałam drugiego dziecka. Sama jestem jedynaczką i czasem zazdrościłam innym dzieciom brata lub siostry. W drugiej ciąży, wystaranej i wyczekanej, była powtórka z rozrywki. Znów zwolnienie, znów ciąża zagrożona, znów w domu. Tym razem było mi łatwiej, bo niania Starszaka została z nami. Ja mogłam trochę odpocząć i miałam do kogo otworzyć buzię. I znów pojawiły się komentarze, że przecież skoro jestem w domu, to po co mi niania, że to bardzo wygodne, że to kosztuje....
            Po drugiej ciąży wróciłam do pracy po roku urlopu rodzicielskiego. Po miesiącu okazało się, że w zespole nie ma dla mnie miejsca, bo się nie zgadzam na wszystko, bo rodzina jest dla mnie ważniejsza niż praca. Więc znalazłam nową pracę, w aptece sieciowej, wymagającą dyspozycyjności i czasu. Opieka na Młodszym przypadła naszej nowej niani, opieka nad Starszakiem - nowemu przedszkolu. Po niedługim czasie okazało się, że to przedszkole zupełnie do niego nie pasuje. Znaleźliśmy mu nowe, z mniejszymi grupami, z przyjaznymi ciociami, z przestrzeganiem reguł dobrego wychowania a nie zasad rodem z dżungli. I przede wszystkim z ciocią, która rozumiała, że A ciężko wchodzi w grupę, więc trzeba mu czasem z tym pomóc. Która nie zostawiła go samemu sobie. Po dwóch miesiącach Starszy rozkwitł, a my poczuliśmy ulgę.
             Z drugiej pracy zrezygnowałam po 8 miesiącach. To było 8 miesięcy miotania się pomiędzy domem a pracą, 8 miesięcy prób pogodzenia tego, czego pogodzić się nie da. Decyzję podjęłam, gdy po raz kolejny Starszak zachorował na zapalenie oskrzeli, a ja nie mogłam wziąć zwolnienia. Postanowiłam, że nie chcę dalej miotać się jak dzikie zwierzę w klatce. Miałam dość tego, że sprawami moich dzieci zajmuje się niania (cudowna osoba, do tej pory czasem korzystamy z jej pomocy). To ja chciałam się nimi zajmować. Zwolniłam się z pracy. Zajęłam się Starszakiem i Młodszym. Zaczęłam doglądać ich spraw. I oczywiście po raz nie wiem który tłumaczyć wielu, dlaczego wybrałam, tak a nie inaczej. Ale czułam się na swoim miejscu. To był czas na bycie w domu, zajmowanie się dziećmi, czas domowy.
              Po prawie rocznej przerwie zawodowej wróciłam do pracy. Pół etatu w niewielkiej, trochę sennej aptece prywatnej. Kokosów tam nie zarobię, ale znowu robię to, co lubię. Praca przez 4 godziny dziennie daje oddech od spraw domowych, a jednocześnie nie rujnuje życia rodzinnego. Oczywiście znów odpowiadam na litanię pytań dlaczego.... dlaczego muszę sama doglądać rehabilitacji, dlaczego tylko pół etatu, dlaczego nie mogę żonglować zmianami z dnia na dzień. Teraz już pytania i komentarze mniej mnie irytują. Może to zasługa terapii, a może po prostu wiem, ze jestem na właściwej drodze, że dokonałam dobrego wyboru. I wreszcie, że nie muszę się wszystkim dookoła tłumaczyć. To moje życie.

Wyszedł mi post - gigant, bardzo osobisty. Może jednak pozwoli, choć trochę zrozumieć, dlaczego mam alergię na ocenianie wyborów osób, o których wiemy niewiele. Mnie te oceny kiedyś bardzo bolały. Teraz bardziej drażnią, niż bolą, ale wciąż uważam takie zachowanie, za brak taktu i szacunku dla drugiego człowieka.

4 komentarze:

  1. jak ja dobrze znam ten dylemat... :(
    zrezygnowałam z pracy... nie zawsze mi z tym dobrze ale NIE MIAŁAM innego wyjścia. Dla zdrowia psychicznego nie pytam innych o zdanie na ten temat a zdania wypowiadane bez pytania zwyczajnie olewam. Każdy wie najlepiej jak sobie z włąsnym życiem radzić.
    Znalazłaś doskonałe rozwiązanie - najważniejsze że Tobie i Twojej rodzinie jest dobrze :)
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, znalazłam rozwiązanie, które teraz jest dla Nas najlepsze. I tyle... Jak się komuś mój wybór nie podoba, trudno.

      Usuń
  2. Otóż to, każdy ma wybór i prawo do niego a innym nic do tego, choć wiem że w rzeczywistości to takie proste nie jest.
    Najważniejsze że udało Ci się zrobić tak, jak jest w danej chwili najlepiej.
    Wesołych Świąt Visenko :)

    PS: wiesz że w dwóch aptekach nie słyszeli o tych lekach. Gdzie ja mieszkam..

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję. Dla Was też Wesołych Świąt!!!

    OdpowiedzUsuń