niedziela, 21 listopada 2021

Życie z covidem w tle

Żyjemy.... jakoś.

Starszy w środę zakończył izolację domową. Pochorował kilka dni, głównie na niebywale gęsty katar. W poniedziałek wraca do szkoły.

Ja przez dwa dni miałam zatkany nos, całkowitą utratę węchu, potężny ból głowy i wielki światłowstręt. Teraz zostało mi trochę kataru i skłonność do szybkiego męczenia się. Niby wszystko jest w porządku, ale muszę częściej odpoczywać i drzemię w dzień (a to nietypowe). Robię tylko to, co muszę. Reszta czeka na powrót sił.

Mąż leży od środy z bardzo powiększonymi węzłami chłonnymi i koszmarnym bólem gardła. Do wczoraj był na diecie półpłynnej. Dziś powoli próbował jeść inne rzeczy. Dużo śpi i odpoczywa. Najgorzej z nas przechodzi covid.

Młodszy nie ma jak dotąd żadnych objawów. Nudzi się trochę, bo w szkole ostatnio był 26.10, a kwarantannę ma co najmniej do 3.12. Na razie edukacja domowa z Mamą się kłania.

Mam nadzieję, że po tak "rozrywkowym" listopadzie grudzień będzie spokojniejszy.

 

wtorek, 9 listopada 2021

Dopadło i nas

W końcu padło i na nas.

Starszak zachorował na Covid-19. 
W sobotę otrzymaliśmy ze szkoły informację o kwarantannie syna w związku z kontaktem z osobą zakażoną na zajęciach z piłki nożnej.
Wczoraj pojawił się ból brzucha, ból głowy i niewielka gorączka. Udało się nam załatwić zlecenie na test i późnym wieczorem otrzymaliśmy wynik pozytywny.
Wczoraj A ledwo łaził i pokładał się. Dzień spędził głównie w łóżku.
Dziś na lekcje on-line nie ma jeszcze siły, ale na spory z bratem już tak.
Z objawów mamy kaszel i osłabiony apetyt.

W związku z infekcją mieliśmy trochę zamieszania z przekładaniem wizyt lekarskich, wypełnianiem formularzy z Sanepidu i informowaniem szkoły i wychowawcy A.
Ciekawi mnie czy Młodszy też złapie prawem domina, czy już ma tylko się nie ujawnia, czy się wykpi.  Dla niego ta infekcja byłaby w najgorszym momencie. Właśnie skończył antybiotyk na stan zapalny zatok. Mieliśmy nadzieję, że trochę odsapnie od zarazków do 15.11 a tu zarazki go dopadły we własnym domu ;)

Marzył mi się spokojny, długi weekend we własnym domu, to go mam :)) Trzeba uważać czego sobie życzymy, bo życzenia się spełniają. Czasem w trochę ekstremalnej formie ;) 

piątek, 29 października 2021

Jak się dzieje, to się dzieje wszystko na raz

 A dzieje się u nas 

Od początku października T walczy z zatkanym nosem. Nos oglądali fachowcy (alergolog, laryngolog), stwierdzili obrzęk, całkiem duży i........... tyle. Robimy toaletę nosa, psikamy różnymi specyfikami, inhalujemy i......... po mniej więcej 10 dniach względnego spokoju powtórka z rozrywki. Z wtorku na środę T zagorączkował, w środę był trochę niemrawy, w czwartek w zasadzie zdrowe dziecko. I....... znowu odwiedziliśmy laryngologa. Obejrzał, wysłuchał co mieliśmy do powiedzenia i.......... dla odmianą wysłał nas na tomografię komputerową głowy. A na zdjęciu, na zdjęciu wyszły przyczyny nosowej katastrofy. Całkowicie zamknięte ujścia zatok przynosowych. U T sprawa zatok już raz wyszła. Ma bardzo wąskie ujścia z zatok, dodatkowo obrzęk (alergia???, opornie wychodzące górne dwójki???, obrzęk naczynioruchowy??? albo wszystko na raz) i to co zalegało w zatokach spowodowało stan zapalny. Nie wyleczony porządnie powraca jak bumerang. Efekt wizyty to 10 dni na antybiotyku, dwa tygodnie intensywnego psikania do nosa sterydu, basen wstrzymany na 4 tygodnie i 2 tygodnie pauzy od szkoły. W trakcie leczenia antybiotykiem go nie puszczę, zaraz po skończeniu antybiotykoterapii też nie. Mam nadzieję, że podjęte działania rozwiążą w końcu nasz problem. Dobrze, że trafiliśmy na dociekliwego lekarza.
Poza perypetiami nosowymi T znakomicie odnalazł się w szkole. Widać, że bawi się z kolegami coraz dłużej i intensywniej. Dlatego tak długa nieobecność w szkole była nam mocno nie na rękę. Dziś rano okazało się, że rozłąka z klasą będzie tylko częściowa. Od poniedziałku nasza klasa jest na zdalnym nauczaniu. Nauczyciel ze świetlicy ma pozytywny wynik testu na Covid. Takim to sposobem w przyszłym tygodniu T będzie miał lekcje z panią i z klasą, a nie tylko ze mną. 

Starszak dla odmiany przeszedł lekki katar sprawnie i szybko. Tylko masa zużytych chusteczek, kilka specyfików do nosa i trochę inhalacji. Za to w szkole pełno sprawdzianów, kartkówek i projektów. Starszy ma dość, choć dzięki dobremu planowaniu unikamy jak narazie nauki w weekendy. Niemniej jednak A ma powoli dość nauki. Dobrze, że najbliższy weekend spędzimy poza domem, będzie mógł trochę odetchnąć. I zregenerować głowę. 

A co poza tym... Byłam dziś umówiona z Mamą, że pojedziemy razem na cmentarz do Taty. Zeszłam do garażu, próbuję wyjechać i coś mi nie idzie. Myślałam, że zaciął mi się hamulec ręczny. Ale nie, wszystkie kontrolki zgaszone. Potem zorientowałam się, że samochód jakoś tak krzywo stoi. Okazało się, że prawe tylne koło to kapeć. Ściągnęłam do garażu Męża, zadzwoniłam do Mamy, że będę później i zabraliśmy się do wymiany koła. Miejsce parkingowe mamy ciasne, koło do wymiany tuż przy ścianie, więc musieliśmy wyjechać bardziej na środek. Oczywiście wtedy właśnie wszyscy wkoło musieli pilnie wyjechać lub parkować, więc trochę potrwało, zanim udało się nam zmienić koło na dojazdówkę. Mąż wrócił do pracy zdalnej, a ja odwiozłam koło do serwisu opon, zostawiłam tam razem z samochodem i pojechałam do Mamy. 

Na cmentarz dotarłyśmy taksówką, co okazało się w końcu bardzo wygodne, bo na parkingu nie dało się wcisnąć szpilki. Obeszłyśmy spokojnie wszystkie nasze groby, posprzątałyśmy, postawiłyśmy nowe kwiaty i zapaliłyśmy znicze. Pogoda była cudowna, a sam cmentarz wyglądał przepięknie. Alejki pokryte dywanem kolorowych liści, słońce przeświecające przez gałęzie, groby z zapalonymi zniczami. Mama była już mocno zmęczona, więc do domu wróciłyśmy także taksówką. Odwiozłam Mamę i pojechałam odebrać samochód, zatankować go, ogarnąć pozostałe koła. 

Potem szybko po książki do szkoły i do biblioteki. Potem do domu ogarnąć podwieczorek i inne rzeczy. Mieliśmy dziś jechać do Dziadków Grabowskich, ale nie daliśmy rady. Uznaliśmy, że mamy dość atrakcji w tym tygodniu. Wyjedziemy jutro rano i mam szczerą nadzieję, że odpoczniemy tam w spokoju. 



poniedziałek, 4 października 2021

Pierwszy weekend października

     W pierwszy weekend października wybraliśmy się na wycieczkę. Wycieczkę dwudniową, z noclegiem, tak jak to sobie wymarzył Młodszy. Wybór padł na Kazimierz Dolny i Dęblin, a konkretnie na wąwozy lessowe w okolicach Kazimierza i na Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie. Nocleg mieliśmy pomiędzy tymi miastami - w Puławach. Nie nastawialiśmy się jakoś mocno na piękną pogodę, bo jest jesienią różnie z tym bywa.

           Z Warszawy wyjechaliśmy mając nad sobą bardzo pochmurne niebo. Ale im bardziej zbliżaliśmy się do Puław, tym bardziej chmury się rozsuwały, niebo między nimi zaczęło błękitnieć, a nawet pojawiły się słoneczne przebłyski. A gdy dojechaliśmy do Kazimierza, rozchmurzyło się na dobre. Zaparkowaliśmy samochód, zjedliśmy drugie śniadanie na bulwarze nad Wisłą i w piękną, słoneczną pogodę ruszyliśmy eksplorować pierwszy wąwóz- Norowy Dół. 

      Gdy zniknęły ostatnie zabudowania i zagłębiliśmy się w las, poczułam się jak w Górach Świętokrzyskich albo w Pieninach. Z obu stron ściany wąwozu porośnięte drzewami. Na środku maleńki strumyk, żłobiący w miękkim gruncie kaniony, wąwozy i zatoczki. Ziemia pokryta dywanem różnokolorowych liści. A wszystko rozświetlone południowym, jesiennym, miękkim światłem. Nie umiem tego ani opisać, ani uchwycić na zdjęciach. Czułam się tak, jakbym była w środku filmu lub fotografii. Niesamowite uczucie, potęgowane jeszcze przez fakt, że byliśmy tam właściwie sami. Wspaniale było tak iść, przeskakiwać przez mikroskopijny strumyk, szurać w liściach i przechodzić nad lub pod zwalonymi drzewami.
 





Zdjęcia nie oddają nawet w połowie kolorów i światła





 
To zdjęcie wygląda jak w Pieninach a nie na Lubelszczyźnie :)

           Drugi wąwóz - Korzeniowy Dół zrobił na mnie jeszcze bardziej niesamowite wrażenie. Szliśmy niezbyt szerokim przejściem pomiędzy dwiema ścianami z lessu. Na górze rosły drzewa i krzewy, lecz my widzieliśmy przede wszystkim ich korzenie, poskręcane jak jakieś macki, które czekają by złapać nieostrożnego podróżnego lub chociaż podstawić się mu pod nogi. Wrażenie niebywałe. Zupełnie jak w Starym Lasie u Tolkiena. Niestety w tym wąwozie ludzi było mnóstwo, ale z drugiej strony gdybyśmy szli tam sami byłoby chyba trochę zbyt niesamowicie.



A poniżej padalec na żywo



            Mieliśmy w planach przejście jeszcze przez dwa wąwozy, ale brzuszki chłopaków zastrajkowały i trzeba było pilnie uzupełnić poziom energii. Na obiedzie wylądowaliśmy w libańskiej restauracji Kaslik. Z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić. Jedzenie bardzo smaczne. Nawet wybredne podniebienie Starszego znalazło coś dla siebie. Czosnkowe frytki doczekały się miana "najlepszych frytek na świecie". Młodszemu i mnie posmakował przepyszny sos czosnkowy do mięsa, o konsystencji bardziej lekkiego twarożku niż sosu. Na deser lody, pyszne i słodkie. 

                   A na rynku...... Na rynku trafiliśmy na dwie atrakcje. Całe stado baniek mydlanych, dużych i maleńkich. Śmiechom pogoniom i podskokom nie było końca. 
Drugą atrakcją były trzy puchate szczeniaki malamuta. Wyglądały jak ruchome, pluszowe zabawki. Do przytulania i głaskania bez przerwy. Cudne były!!!



Bańkę łap albo uciekaj :)



               Po bardzo intensywnym dniu nasze zasoby energii były zdecydowanie na wyczerpaniu, więc postanowiliśmy pojechać prosto do hotelu. W hotelu spotkaliśmy się z Mężem, którego obowiązki służbowe zatrzymały przez całą sobotę w domu i do Puław dojechał pociągiem. Potem już tylko kolacja (niezawodny rosół), kąpiel, kolejny fragment nowej książki o Dzikim Zachodzie i spaaaaaaaaaaaaać.

          Na niedzielę zostawiliśmy sobie drugą atrakcję weekendu - Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie. Muzeum ma dopiero 10 lat i jest idealnym miejscem dla małych i dużych pasjonatów samolotów, powietrznych bitew, historii i technologii. My zwiedzaliśmy je z przewodnikiem. I po raz kolejny był to strzał w dziesiątkę. Sami z pewnością nie dowiedzielibyśmy się, dlaczego na naszywce pewnego pułku lotniczego jest kosa, czapka krakuska i barwy rodem z flagi Stanów Zjednoczonych.





            Pan uraczył nas ogromną dawką wiedzy, ciekawostek, wyjaśniał działanie fotela- katapulty i innych czasem bardzo dziwnych rzeczy związanych z samolotami. Dowiedzieliśmy się jak wyglądał mundur pilota myśliwca, a jak załogi bombowca i dlaczego tak bardzo się od siebie różniły. Poznaliśmy skład zestawu ratunkowego lotnika (np. jest w nim coś, co przypomina latawiec).


Ten pomarańczowy zestaw to dinga (tratwa ratunkowa) z dryfkotwą i rodzajem latawca (unosił antenę i był dodatkowym napędem)


             Poznaliśmy też zastosowanie samolotów w archeologii lotniczej a także gołębi pocztowych w wywiadzie lotniczym podczas I wojny światowej. W budynku muzeum i na zewnątrz spędziliśmy przeszło dwie godziny nawet tego nie zauważając. To była fascynująca przygoda. Z pewnością wrócimy tam znowu.

niedziela, 26 września 2021

Wrzesień i jego pogodowe szaleństwo

Muszę przyznać, że wrzesień mocno mnie zaskoczył.
Pierwsza połowa była słoneczna i dość ciepła. Spacerowaliśmy w krótkim rękawie. Bluzy i kurtki wisiały w przedpokoju raczej na wszelki wypadek. 

Początek września uczciliśmy wycieczką rowerową do Konstancina. 
Było fantastycznie. Jeszcze zielono, choć to zupełnie inny odcień zieleni niż latem. Gdzieniegdzie pierwsze, nieśmiałe kolorowe liście. Słońce przesiane przez gałęzie drzew, miękkie, delikatne światło. 

Potem nadciągnęła jesień deszczowa, chłodna i mokra. 
W taką nieprzyjazna pogodę obchodziliśmy rocznicę I Komunii Starszaka. Cieszyłam się w duchu, że choć nie pada i że mamy granatowy sweter. Inaczej Starszy zamieniłby się w lodowy sopel. 

Na szczęście pogoda w końcu przypomniała sobie, że jest coś takiego, jak złota jesień i za oknem coraz bardziej kolorowo. 
Wczoraj pojechaliśmy do Lasu Młocińskiego. Przez dwie godziny łaziliśmy sobie, oddychaliśmy zapachem sosen i słuchaliśmy ciszy.....  i naszych synów oczywiście. Bardzo lubię ten las. Jest w nim cisza, mało ludzi i duży teren do zabawy. 
A dziś w krótkim rękawie wygrzewałam się na ławce, a chłopaki grali w piłkę. 

I czy ten wrzesień nie jest zupełnie szalony??? 



czwartek, 26 sierpnia 2021

Chorwacja

Jedenaście dni nad ciepłym Adriatykiem. 
Jedenaście dni wygrzewania się w upale. 

Miejsce naszego pobytu to małe ale bardzo ładne miasteczko. Takie z domami z jasnego kamienia i brązowymi lub zielonymi okiennicami. Z wąską uliczką łączącą pocztę, boisko i port. Z mnóstwem kwitnących drzew i krzewów. Z dwoma sklepami, kilkoma straganami i jedną, znakomitą piekarnią.

Jak wyglądał nasz zwykły dzień?
Niemal codziennie rano maszerowałam do naszej ulubionej piekarni po pieczywo na śniadanie i przekąskę. Po śniadaniu wybieraliśmy na którą plażę dziś idziemy, pakowaliśmy manatki i szliśmy, każdy objuczony jak wielbłąd :))
Na plaży jak to na plaży, wskakiwaliśmy w buty, braliśmy maski i do wody. Woda po krótkiej chwili robiła się cieplutka, więc pływaliśmy i nurkowaliśmy do zmęczenia. Odpoczywaliśmy wylegując się na brzegu lub na dmuchanym krokodylu.
Woda była cudownie przejrzysta, swobodnie widać było dno nawet do 10 metrów. Podglądaliśmy ryby, kraby w muszlach i jakieś niemal przeźroczyste skorupiaki. Chłopcy pobijali rekordy w nurkowaniu i sprawdzaniu głębokości.
Gdy pływanie w końcu się nudziło, szliśmy na skałki i płycizny przy brzegu. Tam podziwialiśmy muszle - wydłużone spirale lub niemal okrągłe- zamieszkane przez jakieś morskie stworzenia, jeżowce i maleńkie chyba krewetki.
Około południa wracaliśmy do domu na obiad - prostu i szybki makaron z sosem, mięsem lub warzywami albo coś innego łatwego w przygotowaniu.
Po obiedzie sjesta a potem znowu plaża i pływanie albo granie w piłkę.
Słowem lenistwo.

Wyjazd był fantastyczny.
Oczywiście przygód również nam nie brakowało. 
Przygód  zdrowotnych, ponieważ Mąż złapał zapalenie ucha, Starszy miał problemy żołądkowe po winogronach, Młodszego upodobały sobie osy, a mnie pod koniec zabolał ząb. 
I przygód podróżowych, gdyż przez wypadek zamknięto główną drogę do granicy chorwacko-słoweńskiej a objazd pełen ciasnych agrafek to w górę to w dół dostarczył nam emocji nie lada. Choć potem okazało się, że mieliśmy duży fart, bo na przejściu granicznym z którego korzystaliśmy nie było kolejki.


Zdjęć jakoś mam mało, głównie razem pływaliśmy. Jak w końcu ogarnę aparat - wstawię choć trochę. 
Mam nadzieję na powtórkę za rok



sobota, 31 lipca 2021

Wyjeżdżamy !!!!

Tydzień temu chłopcy wrócili z obozu.
Wybawieni, zadowoleni, trochę stęsknieni za rodzicami. Zostaliśmy wyściskani za wszystkie czasy :))
Młodszy dzwonił niemal codziennie (opiekunowie dają taką możliwość). Opowiadał o atrakcjach i zajęciach. O tęsknocie nie było nic.
Starszy nie zadzwonił ani razu. 

Przez tydzień chłopcy odpoczywali, bawili się w domu, grali w piłkę, byliśmy na rowerach.
A dziś wielkie pakowanie, ogarnianie domu i wyruszamy. Przed nami 1700 km i ciepły Adriatyk, maleńkie plaże, spokojne zatoczki, mnóstwo ryb i innych zwierząt do podglądania. 
Takie leniwe wakacje. Leniwe, bo choć intensywnie się bawimy, pływamy czy gramy w piłkę, to głowa wypoczywa.

Wrócę za dwa tygodnie.


czwartek, 8 lipca 2021

Młodszy wrócił

Młodszy wrócił!!! 
Stęskniony za Rodzicami i Bratem, z raną przez całą kostkę ("Ty naprawisz moją nóżkę mamusiu, Ty wszystko umiesz":)) ), dumny jak paw i bardzo zadowolony. 
Od trenera usłyszałam, że Młody był bardzo dzielny i bardzo samodzielny. Świetnie sobie poradził. 
Jesteśmy dumni, bo pracował cały rok na tę samodzielność. I mu się udało. 


niedziela, 4 lipca 2021

Wakacje

Wakacje, wyczekane, wytęsknione..... No dobra w tym roku może trochę mniej wyczekane, w końcu niektórzy chodzili do szkoły tylko trzy miesiące na dziesięć ;)

Nasze wakacje zaczęły się trochę nietypowo, bo już tydzień wcześniej. Przynajmniej dla Młodszego. Zatkało go, dosłownie. Takiego zaostrzenia alergii się nie spodziewaliśmy. Nos zatkany, obrzęk widoczny dla mnie gołym okiem, pocieranie oczu, suchy, napadowy kaszel, słowem same "przyjemności". A tu w sobotę wyjazd na obóz. Pierwszy w życiu samodzielny wyjazd stanął pod znakiem zapytania! 

Na szczęście my już zaprawieni w bojach z alergią jesteśmy. Wyciągnęliśmy nasz stary, dobry inhalator, włączyliśmy wszystkie dostępne leki z wziewnymi (o których już zapomnieliśmy) włącznie, toaleta nosa do znudzenia, obfite pojenie, łaskotanie (świetnie uaktywnia odksztuszanie - sprawdzony patent dla tych, którzy nie umieją lub boją się oklepać dziecko). Efekt - w piątek Młodszy na zakończeniu roku pojawił się w zupełnie dobrej formie, potwierdzonej wcześniejszą kontrolą lekarską. Można było swobodnie świętować zakończenie klasy pierwszej i promocję do klasy drugiej.

Świętowanie było niespieszne i obfite. Lody z Mamą (to Młodszy) i kolegami (to Starszy), wspólny pyszny obiad i oczywiście deser (bez deseru świętowanie się nie liczy;) ). Mąż wziął sobie wolny dzień, więc uniknęłam nerwowego biegania z jednego zakończenia roku na drugie. Było spokojnie i bez pośpiechu. 
Po obiedzie zabraliśmy się za pakowanie. Wszak następnego dnia Młodszy wyjeżdżał na obóz. 
Na szczęście mamy pewną wprawę w pakowaniu. Lubimy dłuższe i krótsze wyjazdy. Dość często jeździmy do Dziadków Grabowskich. Ale ten wyjazd różnił się tym, że Młody będzie sam. A skoro będzie sobie musiał radzić sam, uznaliśmy, że trzeba wybrać taki system, który mu to ułatwi. Wybraliśmy system - zestaw na każdy dzień. Taki komplet zawiera bieliznę skarpetki, spodenki i t-shirt. Do tego dodatkowy zestaw awaryjny oraz kilka par długich spodni, bluzy, kurtka na deszcz i inne niezbędne rzeczy. Młodszy spakował się właściwie sam. Oczywiście korzystał z listy i z moich podpowiedzi, ale sam wybierał rzeczy i sam układał je w walizce.
A w sobotę, w sobotę wyruszył na swój pierwszy obóz z entuzjazmem i radością. Od soboty podglądamy go na facebooku i widzimy, że świetnie się bawi. Ma kolegów, próbuje różnych aktywności, daje radę z samodzielnością.

Czy tęsknię? Pewnie, że tak. Nasz domowy trajkotek wyjechał. Nie ma komu tworzyć fantastycznych opowieści na poczekaniu. Nikt nie śpiewa i nie robi żarcików. 
Starszy też tęskni. Bo nie ma z kim się bawić. Na szczęście ostatni tydzień spędził na piłkarskich półkoloniach, więc się nie nudził. A i na tęsknotę czasu nie było wiele. Wracał z zajęć wypompowany choć szczęśliwy. Ale już niedługo, już we wtorek Młodszy wraca. Wróci normalny hałas i zamieszanie.

Przy okazji wyjazdu Młodszego na pierwszy samodzielny obóz spotkałam się z dużym zaskoczeniem, że go na ten obóz puszczam. Co z kolei bardzo zaskoczyło mnie. 
Tak serio to właściwie dlaczego miałabym powiedzieć nie?
Bo za mały? A od kiedy to wiek jest głównym kryterium wyjazdu na obóz? W końcu Młodszy chodzi do szkoły podstawowej, nie jest przedszkolakiem.
Bo się boję? Hm... Wcale się nie bałam. Owszem, zastanawiałam się jak Młodszy sobie poradzi całkiem sam - znał tylko dwóch opiekunów, z dzieci nie znał nikogo. Ale nawet, gdybym się bała, to byłby mój strach, nie jego. 
Bo a co jeśli coś się stanie? Coś może stać się też we własnym domu lub u Dziadków (już jedne wakacje u Dziadków zakończyliśmy operacją wyrostka). Nie ma reguły.
Oczywiście bardzo ułatwił mi decyzję o wysłaniu Młodszego na obóz fakt, że znam obu trenerów i że budzą oni moje zaufanie. Pewnie gdyby jechał z zupełnie obcymi opiekunami, byłoby trudniej.
A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że to Młodszy na obóz nalegał. Wcale go specjalnie nie zachęcaliśmy. Jak już się zdecydował dopilnowaliśmy tylko formalności, pomogliśmy w spakowaniu i stale utwierdzaliśmy go w przekonaniu, że jest gotowy na samodzielny wyjazd. Rozmawialiśmy o tęsknocie za domem i o tym, że my też będziemy tęsknić. Jesteśmy dumni z Młodszego. Pisklak wyfrunął z gniazda na pierwszy samodzielny lot. Krótki i z powrotem do domu ale samodzielny :))

wtorek, 22 czerwca 2021

Czerwiec

Czerwiec upływa mi w takim tempie, że zanim się obejrzę i coś napiszę to będzie lipiec:))
Od czego by tu zacząć? 

       Może od 1 czerwca, bo właśnie w Dzień Dziecka szkoła Młodszego wreszcie zorganizowała ślubowanie klas pierwszych i pasowanie na ucznia. Młodszy dumny pomaszerował do szkoły ubrany na galowo. Wrócił z tarczą szkolną i z dyplomem pasowania na ucznia. A po uroczystości całą klasą świętowali Dzień Dziecka, były lody i inne przyjemności.
           Szkoła Starszego uczciła Dzień Dziecka wycieczką do parku linowego. Takiego wypasionego, z kilkoma wariantami tras. Starszak wrócił dumny, szczęśliwy i zmęczony straszliwie. Dwa razy przeszedł najtrudniejszą trasę.

        Następnego wyjechaliśmy wieczorem na długi weekend do Teściów. Przed nami były cztery wolne dni do zagospodarowania. Przez cztery dni czas spędzaliśmy głównie na dworze.
     W piątek wybraliśmy się na wycieczkę do Narwiańskiego Parku Narodowego, gdzie przyjemnie spędziliśmy czas chodząc kładkami po olbrzymim rozlewisku rzeki Narwi. Przeprawialiśmy się na tratwach przeciąganych linami, oglądaliśmy miejsce po starym zamku (został po nim pagórek wśród rozlewiska, porośnięty kępą drzew) i podsłuchiwaliśmy ptaki. A potem raczyliśmy się pysznym obiadem w bardzo miłej restauracji z olbrzymim ogródkiem i atrakcjami dla dzieci.
       W sobotę wyskoczyliśmy na pyszne lody do Białegostoku. Tzn. miały być tylko lody, ale była też mrożona czekolada i fajny plac zabaw.
      W czwartek i w niedzielę oglądaliśmy mecz piłki nożnej na żywo. Fajne emocje, kibice całkiem kulturalni, choć bez piwa się nie obyło. Głośno dopingowali swoją drużynę bez żadnych docinków na temat przeciwnika.

       Kolejny tydzień przeleciał w zawrotnym tempie.
       Udało się nam mimo falstartu dopasować aparat ortodontyczny dla Młodszego. Poprzednio wyciski jakoś chyba się nie udały, bo aparat nijak nie chciał pasować do szczęki Młodego
      Odwiedziliśmy też z Młodszym alergologa, który niestety nie miał dla nas docelowego rozwiązania na dość gwałtowne zaostrzenia alergii. Kłopot polega na tym, że mamy tylko objawy w czasie pylenia brzozy i traw. Z testów skórnych i z krwi nic nie wychodzi. A to na razie zamyka nam drogę do odczulania. Irytujące, ale nic chwilowo na to nie poradzimy. Szukamy rozwiązania.
      W międzyczasie była szkoła, zajęcia dodatkowe, basen, przygotowania do zielonej szkoły Starszego. Takie normalne, zwykłe życie. 
      
     Druga połowa czerwca od dawna przypomina u nas bieg przez płotki. Ostatnie oceny, zielona szkoła, atrakcje w szkole Młodszego, urodziny Starszaka (i imprezy urodzinowe dla rodziny i dla kolegów), nasza rocznica ślubu, zakończenie roku szkolnego w dwóch szkołach. Aaaa no i obóz Młodszego tuż po zakończeniu roku. 
      Starszak wyjechał na zieloną szkołę i wrócił zadowolony, choć wymęczony setnie.
   Młodszy w szkole codziennie miał jakieś atrakcje. Między innymi przedstawiał przed klasą doświadczenie o magnesach, robił doświadczenia z akademii czyściocha, miał ostatnie jak się okazało zajęcia basenowe.
       Świętowanie rocznicy ślubu przełożyliśmy na lipiec. Gdy chłopcy będą się dobrze bawić na obozie, my wyskoczymy sobie na jakąś kolację albo bilard, albo na jedno i na drugie ;)
       W weekend świętowaliśmy kolejne urodziny Starszego. Mamy na pokładzie nastolatka. Sto lat synku!!!! Bądź nadal odważny, ciekawy świata i dobry!!! Mam nadzieję, że na nastoletni bunt jeszcze chwilę poczekamy:))
        A żeby się nam nie nudziło, od piątku Młodszy ma takie zaostrzenie alergii, że ho,ho. W niedziele ledwo dychał przez zatkany nos i kasłał. Poszliśmy na ostry dyżur. Przemiła pani doktor osłuchała syna i cóż, wygląda na to, że alergia nie daje nam żyć znowu. Więc od dwóch dni inhalacje, wziewy, toaleta nosa, oklepywanie i widać światełko w tunelu. Szkoda, że Młodszego omijają atrakcje ostatniego dnia szkoły, ale obóz jest zdecydowanie ważniejszy. Jutro kontrola i oby wypadła pomyślnie!!!


poniedziałek, 14 czerwca 2021

Małe majowe wakacje

         W ostatnim tygodniu maja przez trzy dni ósme klasy zdawały egzamin. Pozostali uczniowie mieli w tym czasie wolne. Po krótkim namyśle postanowiłam zrobić chłopcom niespodziankę. Wyjechaliśmy w trójkę na małe wakacje. Mieliśmy spędzić trzy dni w Górach Świętokrzyskich. 

          Dlaczego Góry Świętokrzyskie?
  • Po pierwsze od nas to około 2 godzin jazdy samochodem. Znośna odległość przy tak krótkim wyjeździe.
  • Po drugie są dostępne nawet dla osób o słabszej kondycji. Czyli dla mnie, bo moje dzieciaki są o wiele bardziej aktywne fizycznie niż ja. 
  • Po trzecie oprócz zdobywania szczytów są tam inne atrakcje. Np. Muzeum Minerałów i Skamieniałości w Świętej Katarzynie czy Osada Średniowieczna w Hucie Szklanej. A odległości między atrakcjami są malutkie.
  • Po czwarte mieliśmy upatrzoną miejscówkę na nocleg. Dwa lata temu spędziliśmy weekend w Ośrodku "Jodełka" w Świętej Katarzynie. Bardzo przyjemne miejsce. Pokoje w porządku, duży teren zielony dla dzieci z huśtawką i trampoliną i pyszne śniadania w cenie noclegu. 
             I tak we wtorek rano wyruszyliśmy z Warszawy w strugach deszczu. Z nadzieją że tam gdzie jedziemy będzie suszej ;))
          Na pierwszy ogień upatrzyliśmy sobie Muzeum Hutnictwa w Nowej Słupii. Niestety muzeum było w remoncie. Z jednej strony szkoda, z drugiej strony projekt zmian w muzeum wyglądał na tyle zachęcająco, że z pewnością kiedyś tam wrócimy. 
           Zjedliśmy zatem drugie śniadanie i ruszyliśmy zdobyć Łysą Górę. Pogoda była kapryśna. Raz wychodziło słońce, raz siąpiła mżawka. Szlak, który prowadził przez las, był mokry i błotnisty, ale to nas nie odstraszyło. Po mniej więcej 30-40 minutach marszu pod górę wyszliśmy na długą polanę z pięknym widokiem na klasztor i kościół Świętego Krzyża. 


Klasztor na Łysej Górze

           Pokręciliśmy się chwilę po budynkach klasztoru. Klasztor i kościół są teraz w remoncie. Wypiliśmy coś ciepłego, pogawędziliśmy sobie ze sprzedawcami o słabej pogodzie, a potem poszliśmy kawałek dalej podziwiać gołoborze i fragmenty kręgów kultowy jeszcze z czasów przedchrześcijańskich. 
                Kręgi zaciekawiły nas odrobinę, bo tak naprawdę nie do końca wiadomo, do czego dokładnie służyły. Wiemy, że prawdopodobnie były miejscami kultu religijnego i oddawano tam cześć trzem bogom: Świstowi, Poświstowi i Pogodzie. 
           Duże wrażenie zrobiło na nas gołoborze ciągnące się przez kilkanaście metrów wysokości zbocza. Takie gołoborza są bardziej powszechne w zimniejszym klimacie. U nas to taki "wyjątek". Starszak za rok rozpocznie w szkole geografię, więc wycieczka przy okazji odpoczynku, była też trochę edukacyjna. 



        Podziwialiśmy gołoborze, poedukowaliśmy się trochę z tablic informacyjnych, aż w końcu głód przypomniał nam, że pora na obiad. Zeszliśmy z powrotem do Nowej Słupii, zjedliśmy obiad u podnóża Łysej Góry, a potem pojechaliśmy do naszej miejscówki noclegowej w Świętej Katarzynie. Zameldowaliśmy się, rozpakowaliśmy samochód i lunęło jak z cebra. Po krótkim odpoczynku podjechaliśmy do małej restauracji na kolację. Potem szybko do domu i padliśmy po dniu pełnym wrażeń. 

         Następnego dnia obudziliśmy się w znakomitych humorach, bo za oknem na błękitnym niebie było tylko kilka obłoczków. Tego dnia postanowiliśmy zdobyć Łysicę - najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich. 
       Wyprawa zajęła nam całe przedpołudnie. W sumie nie jest to wymagający szlak, ale też nie śpieszyliśmy wcale. Dobrze było iść w ciszy i spokoju, kontemplując zieleń liści i igieł, kolory kwiatów, odgłosy ptaków(jeden wydawał dźwięk przypominający trochę gwizdek czajnika), różne owady, kamienie o najdziwniejszych kształtach. Dobrze jest odpocząć od miasta, zwłaszcza po tak długiej przerwie. Zazwyczaj robimy kilka takich wypraw wiosną i jesienią. Tym razem pandemia pokrzyżowała nam plany. 
           Po powrocie z gór musieliśmy się przebrać, ponieważ prezentowaliśmy się trochę błotniście a tak w restauracji pokazać się nie wypadało. Chłopaki przez całą drogę na obiad dostawali "małpiego rozumu". Za to w restauracji zachowywali się wzorowo. Najwyraźniej szalone podskoki i głupie miny wyczerpały się z chwilą, gdy na stół wjechał rosołek a potem pyszne kotlety z frytkami i surówką. Nie na darmo mówi się, że Polak głodny to Polak zły (albo z głupawką). 
     Po obfitym obiadku i odpoczynku na ławce-huśtawce odwiedziliśmy Muzeum Minerałów i Skamieniałości. Bardzo nam przypadło do gustu to miejsce. Całe mnóstwo najróżniejszych kamieni,  szlachetnych i nie. Eksponaty pięknie opisane, z miejscem pochodzenia, czasem z całą historią. Tam po raz pierwszy zobaczyłam szafir w kolorze żółtym czy pomarańczowym. Do tej pory byłam przekonana, że ten kamień jest tylko ciemnoniebieski a tu niespodzianka. Tam poznaliśmy nasz rodzimy krzemień pasiasty, przepiękny kamień o unikatowych wzorach i układach pasków. Nie ma dwóch identycznych kamieni, są niesamowite. 
         Dowiedzieliśmy się też, jak szlifuje się kamienie, bo można było poprosić o pokaz szlifowania. Bardzo indywidualny pokaz - było nas troje. Pan pokazał nam jak szlifuje się kamienie przezroczyste, w jaki sposób wydobywa się z nich ich piękno poprzez odbicie i rozszczepienie światła. Posłuchaliśmy szlifierki (była zaskakująco cicha). Dowiedzieliśmy się również, że praca z najdroższymi kamieniami to praca ręczna. To umiejętności i doświadczenie szlifierza pozwalają tak dobrać kąt szlifowania, żeby uzyskać najlepszy rezultat przy najmniejszej utracie kamienia.
      Obejrzeliśmy również szlifowanie kamieni nieprzezroczystych w taki sposób aby odbijały światło. Dzięki szlifowi wzory i kolory stają się bardziej wyraźne.

        Po muzeum było znów coś dla ciała - czyli lody. I to jakie lody!!! Największe lody jakie dotąd jadłam (poza Bornholmem) za bardzo umiarkowaną cenę. Gałka o wadze około 100 g kosztowała 4,5 zł. Kawa mrożona z lodami i innymi dodatkami to prawie 400 g za około 18 zł. Cena bardzo atrakcyjna a lody i kawa przepyszna.
         Taki ogrom cukru i energii chłopcy wykorzystali na trampolinie skacząc i bawiąc się niemal dwie dwie godziny na świeżym powietrzu, wśród wiosennej zieleni drzew, krzewów i trawy. Później kolacja i ..... wprowadzałam Młodszego w tajniki bilarda, bo chłopcy wypatrzyli na dole stół do bilarda. Grało się świetnie. Młodszy jest pojętnym uczniem, Starszy też sobie radzi całkiem, całkiem jak na drugie potkanie z bilardem. Wygrałam z nimi :)) I oczywiście zażądali rewanżu;)
I tu mała dygresja. W naszym ośrodku był pokój z bilardem i planszówkami do korzystania przez gości. Byliśmy tam dwa razy i za każdym razem panował tam kompletny chaos. Gry rozrzucone, puzzle  rozsypane, bile w łuzach. Czy tylko ja uważam, że po skończonej zabawie wypada po sobie posprzątać???

        Ostatni dzień miniwakacji zaczęliśmy spokojnym, późnym śniadaniem i.... partyjką bilarda. Tym razem to chłopcy ograli mnie :((( 
     Po bilardzie pakowanie i krótka wycieczka do Bodzentyna. Obejrzeliśmy ruiny zamku zbudowanego w XIV wieku. Z daleka niestety bo grożą zawaleniem. Szkoda bo to kawałek historii.





     Obok zamku był świetny plac zabaw. Spędziliśmy tam sporo czasu. Huśtawki mają moc przyciągania:))
 
       Potem obiad w ulubionej restauracji w Świętej Katarzynie, małe zakupy i udaliśmy się do Średniowiecznej Osady w Hucie Szklanej.            
             
Bardzo polecam to miejsce. 
  • Po pierwsze fajnie zrekonstruowana osada z czasów wczesnego średniowiecza. 
  • Po drugie to miejsce gdzie można dotykać eksponatów - dla dzieci fantastyczna przygoda. 
  • Po trzecie osoby oprowadzające znakomicie i ciekawie opowiadają o różnych zajęciach i umiejętnościach, które były ważne dla osady. Dowiedzieliśmy się mnóstwa rzeczy.
             Jest też możliwość zamówienia gry terenowej. My skorzystaliśmy z tej możliwości i dawno nie widziałam chłopców tak zadowolonych. Biegali po całej osadzie i pilnie szukali wskazówek i części amuletu. Rozszyfrowywali wskazówki by wiedzieć do której chaty pójść. Znakomicie się bawiliśmy. 


Chata tkaczki


Chata zielarki


Chata garncarza


Piec do wytopu żelaza przed kuźnią


              To był ostatni dzień naszych majowych wakacji. 
Do domu wróciliśmy wypoczęci i bardzo zadowoleni, że przed nami jeden dzień obowiązków a potem weekend. 
              A przy okazji samodzielnego wyjazdu ze sporą ilością jeżdżenia przetestowałam uchwyt na telefon do samochodu. Uchwyt sprawdził się znakomicie. Mogłam swobodnie prowadzić samochód i sprawdzać nawigację, a chłopaki mogli spokojnie słuchać audiobooka.

piątek, 7 maja 2021

Mokry maj

 Za oknem potop. Kałuże w rozmiarach jeziora, strumyczki wody na chodnikach, parasole, kalosze.... Maj odrabia braki w ilości deszczu.

Z jednej strony marzy mi się słońce i nieco cieplejsza pogoda. Zwłaszcza wiatr daje mi się mocno we znaki i okna wciąż nie umyte. Boję się, że mnie zwieje :))
Z drugiej strony wszystko rośnie, zieleni się, kwitnie... Deszcz napędza roślinność. Wiosna w całej swojej krasie.

Wczoraj w ramach WF-u zamiast tkwić przed ekranem pojechałam ze Starszakiem na wycieczkę rowerową. Najpierw ścieżką rowerową w stronę Kabat (wiatr dał się nam mocno we znaki) a potem przez las. Wybraliśmy nową trasę, ciekawi dokąd ona nas zaprowadzi. Była szalona jazda na przełaj przez błoto i kałuże. Pod niskimi gałęziami i po szerokiej łące. Na koniec trochę pobłądziliśmy, ale co tam, wycieczka bez przygód się nie liczy. 
Dawno się tak dobrze nie bawiłam na rowerze. I dawno mój rower i ubranie nie były tak ubłocone - jak po wyścigu przełajowym. Co prawda przyciągaliśmy spojrzenia, zwłaszcza ja. Ale kto powiedział, że dorośli nie mogą mieć zabawy z jazdy przez błoto, kałuże, na przełaj przez las.
W końcu  życie mamy jedno.....

niedziela, 25 kwietnia 2021

Samo życie

Jakoś tak nie mogłam się zebrać do pisania. 
Trochę się u nas działo przez te dwa tygodnie od Świąt.

Najpierw zimowa pogoda skutecznie zatrzymała nas w domu. Niby wychodziliśmy na spacer, ale najczęściej pogoda skutecznie przeganiała nas to śniegiem, to deszczem. Albo wszystkim na raz.
Ale w końcu nadeszły dni, gdy można było zrzucić kurtki i szaleć na rowerze czy grać w piłkę i chłonąć promienie słoneczne. 
Nadrobiłam też trochę zaległości domowo-balkonowe. Byliśmy z Młodszym w sklepie ogrodniczym po pelargonie, dzielnie pomagał je sadzić.
Niestety od czwartku pogoda znów zdecydowanie niewiosenna, choć przez okno wydaje się inaczej.

Mieliśmy też trochę zamieszania z "wirtualną" szkołą. 
Starszakowi zapał do nauki osłabł na rzecz buszowania w internecie. Także w czasie lekcji. Odbyliśmy kilka rozmów, mocno przeorganizowaliśmy jego miejsce pracy i zobaczymy, jak to zadziała. Starszy powoli przestaje wierzyć w swój powrót do szkoły "na żywo". Dobrze, że choć pogoda pozwala na wyjście z kolegami na rower czy piłkę.

W związku z reorganizacją domową Młodszy zyskał spokojniejszą miejscówkę, bez rozpraszaczy za plecami. Lepiej i szybciej pracuje.
I cieszy się bardzo, że od poniedziałku na tydzień wraca do szkoły "na żywo" 

Mąż przez cały kwiecień zalicza wizyty u dentysty i ma ich już serdecznie dość. (Wcale mu się nie dziwię). Ale widać już światełko w tunelu.

Mnie przypada rola ogarnięcia rzeczywistości domowej. Szeroko pojęte prowadzenie domu, "wirtualna szkoła", zamykanie kolejnych spraw urzędowych (niektóre jeszcze z ubiegłego roku).
Najbardziej chyba przeszkadza mi brak możliwości pobycia samej ze sobą. Na spacer za zimno, w domu ktoś stale jest i najczęściej czegoś chce, potrzebuje, o coś prosi. 
Dziś wymigałam się od rowerowej wycieczki i odpoczywam w ciszy domu. 
Cudowne uczucie.
Tęsknię za normalnością, przewidywalnością, możliwością zaplanowania czegoś dalej niż tydzień na przód.
  

poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Wielkanoc

 Czas jest taki, że trudno życzyć radości i pokoju. 

Ale mimo wszystko życzę Wam radości ze Zmartwychwstania dla Tych, co wierzą. Radości z każdej dobrej chwili w życiu dla Tych, którzy są od Boga dalej. Pokoju, bo po największej burzy wychodzi słońce, a po najciemniejszej nocy wstaje dzień. I siły, bo prawdziwą siłę mamy gdzieś głęboko w sobie. Czasem nawet nie wiemy, jak wiele potrafimy unieść. 

środa, 31 marca 2021

A jednak wiosna

 A jednak już wiosna!!!

W poniedziałek rowerowa wyprawa w deszczu. Świetna zabawa, bo deszcz jakoś mocno nie padał, zato było całkiem ciepło.

Dziś przepiękny, słoneczny dzień.
Pojechałam z Młodszym na cmentarz. Najpierw do Taty na Bródno, potem do Dziadka na Powązki. 
Pogoda cudna, tłumów nie było.
Mieliśmy czas na spokojne przejście od grobu do grobu, na wyjaśnienia i długie rozmowy.

A potem szybki obiad i wyskoczyliśmy na rower. I na dość odległy od nas plac zabaw. Było super. Młodszy spotkał kolegę z przedszkola. Biegali, wspinali się i świetnie się bawili.
Starszy szalał na rowerze.
A ja trochę plotkowałam z mamą kolegi, a trochę odpoczywałam chwytając słońce.

Wiosna....




piątek, 19 marca 2021

Wiosna ???

Za oknem wolno wirują śniegowe płatki. Spadają po jednym, tak jakby tańczyły. 
Na trawniku cieniutka warstewka śniegowa. Jak gdyby ktoś posypał świat cukrem pudrem. 






Tydzień temu świat wyglądał tak:



A z drugiej strony są dni, zwłaszcza gdy słońce świeci, że w powietrzu czuć zapach mokrej ziemi. Wiatr dziś zimny, bywa miękki i delikatny. Więc jednak to już wiosna...

Dziś mój ostatni spokojny dzień w domu. Tylko jedno dziecko na zdalnym nauczaniu. Drugie ostatni dzień w szkole. Od poniedziałku znowu jedynym spokojnym miejscem będzie kuchnia. I tak przez trzy tygodnie..... albo dłużej......

Więc wiosna bardzo nam się przyda. 
Do spacerów, przewietrzania głów, odpoczynku dla oczu i zachowania optymizmu. Że wszystko w końcu się skończy. Że znów będziemy żyć w miarę zwyczajnie. 




poniedziałek, 8 marca 2021

piątek, 19 lutego 2021

Zima....

 Od początku lutego z małymi przerwami trwa zima. Taka jak lubię. Ze śniegiem, który przykrywa świat białą kołdrą. Z mrozem, dzięki któremu wszystko się skrzy i cieszy oczy. Ze słońcem, które grzeje naprawdę, a nie tylko blado prześwieca przez gałęzie.

Uwielbiam śnieg. Taki pod nogami, do szurania , robienia aniołków czy orzełków. Taki na drzewach i krzakach, gdy wszystko wygląda zupełnie inaczej. Taki na górce do szalonych zjazdów na sankach i na spodniach.

Taką właśnie zimę lubię.





poniedziałek, 8 lutego 2021

Luty

Oto jak wygląda dziś nasz balkon. Słowem wyjaśnienia podwórko z czterech stron otoczone domami - taka studnia. 




środa, 3 lutego 2021

Styczeń

    Pierwszy miesiąc nowego roku śmignął w olimpijskim tempie.
Fakt faktem, że działo się sporo, więc czas płynął tworząc małe zawirowania na wspólne zajęcia.

  Początek stycznia to ferie zimowe. Tak jak już wcześniej pisałam pół ferii zabawialiśmy się bez śniegu. Głównie w domu, bo pogoda była raczej słaba. Były wspólne gry planszowe, wielkie bitwy i wyścigi.
Odwiedziliśmy również moją Mamę - narobiliśmy hałasu, chaosu i trochę bałaganu rzecz jasna.

    Największe atrakcje pierwszego tygodnia to:
1. Uzupełnienie naszej szopki o figurki Trzech Króli - Młodszy oczekiwał tego z niecierpliwością
2. Szalony spacer w deszczu i skakanie po kałużach
3. Wizyta chłopaków u kolegi Starszaka (dziwnie się poczułam, gdy w domu nie było żadnego dziecka przez cztery godziny)
4. Rodzinne oglądanie filmów, na kanapie, z popcornem i przyciemnionym światłem.

   A potem, potem spadł śnieg, a Młodszy dostał epickiego kataru. Na szczęście katar w spacerach po śniegu i saneczkowaniu nie przeszkadzał. Skończyło się na inhalacjach przez tydzień. W drugim tygodniu ferii śnieg rządził niepodzielnie.

   Od 18 stycznia (czy jak w przypadku Młodszego od 19 stycznia) młodsze klasy wróciły do szkoły. Młodszy bardzo zadowolony. Są koledzy a nawet koleżanki do wspólnych zabaw, są atrakcje w postaci nowych roślin do pielęgnacji. Nawet lekcje jakoś się łatwiej wytrzymuje w szkole niż zdalnie.
  Starszy niestety nadal uczy się zdalnie. I choć lekcje ogarnia sam, widzę jak bardzo brakuje mu kolegów do zabaw i wygłupów. Aby trochę tę tęsknotę zmniejszyć w kolejny styczniowy weekend po rozpoczęciu szkoły był u nas jego kolega. Bawili się świetnie, ale zauważyłam pewną zmianę w ich zabawach. Kiedyś szaleli po całym domu, biegali, krzyczeli, a teraz na topie są gry planszowe albo karciane strategiczne. Chyba przechodzimy na kolejny etap, bo Młodszy również ostatnio wyciąga mnie do gier i zabaw planszowych. 

   Po feriach znów to śnieg był największą atrakcją. I kiedy tylko był czas chodziliśmy na sanki. A gdy śniegu było za mało urządzaliśmy bitwy śniegowe na naszym patio. Tam śnieg leży bez przerwy od pierwszego opadu. Podwórko studnia do którego nie dociera słońce czasem się przydaje.

    Poza śniegiem bardzo intensywnie czytaliśmy i czytamy. 
   Młodszy przygody Tappiego dłuższe i krótsze oraz operacje Biura Detektywistycznego nr 2. Obie pozycje czyta samodzielnie lub z nami czy z bratem. I obie mogę polecić na wiek 6, 7 i wyżej.
  Starszak operacje Biura Detektywistycznego nr 2 i cykl Baśniobór. Ten ostatni bardzo mu się spodobał, myślę że przeczyta również Smoczą Straż. To już lektura raczej na lat 10 i więcej.
    Czytamy również przed snem. Kończymy powoli cykl narnijski (został nam już tylko ostatni tom). Podróżujemy również po Dzikim Zachodzie z traperem Karolem Gordonem i jego przyjacielem lekarzem Janem czytając książki Wiesława Wernica.  
   Ja teraz czytam sobie Naukę Świata Dysku Prachetta. Są cztery części, tak jak wszystkie książki Prachetta są znakomite. Przeplatam ją sobie kryminałami Chmielarza.
     Mąż za to zachęcony przeze mnie pierwszymi tomami Świata Dysku - "Kolorem magii" i "Blaskiem fantastycznym" też wsiąkł w Prachetta. 

      Styczeń był również czasem załatwiania spraw zdrowotnych. Tych niezbyt przyjemnych jak wizyta u dermatologa i wymrażanie kurzajek albo wizyta u okulisty i te "paskudne, szczypiące krople" - cytat Starszaka i tych bardziej przyjemnych jak kontrola u ortodonty, gdzie wszystko jet na dobrej drodze do sukcesu. 

    Ostatni weekend stycznia mieliśmy wypełniony zajęciami. Sobotni poranek poza obowiązkowym sprzątaniem (trochę tym razem odpuściliśmy) Młodszy miał dodatkowy trening judo. Pognał jak na skrzydłach. Potem szybki obiad i ..... robiliśmy wspólnie domowe czekoladki. Wyszły przepyszne. Zdjęć nie mam, bo w niedzielę znikły do ostatniego czekoladowego okruszka. Później dzieciaki wybyły z mężem na sanki a ja zyskałam godzinę spokoju. Po powrocie z sanek czekoladki, podwieczorek i kakao bardzo im smakowało. Po południu Starszy uczył się do sprawdzianu z matmy z Tatą a my czytaliśmy i bawiliśmy się z Młodszym.
     
   A na koniec oto co robiliśmy w słoneczny poranek ostatniej niedzieli stycznia.

Zjeżdżaliśmy wszyscy troje. Dawno się tak świetnie nie bawiłam. Potem wspólna nauka przyrody ze Starszakiem i Msza św. Po południu obiad, deser (gdzie znikły ostatnie czekoladki), gry komputerowe.

   A wieczorem, oto co robiliśmy wieczorem:



Wybraliśmy się do Królewskich Ogrodów Światła. Pierwszy raz w przepięknej zimowej scenerii. Było naprawdę bajkowo.


Załapaliśmy się na świetlno-muzyczny pokaz w ogrodach pałacowych, chłopcy jeździli na świetlnej karuzeli. Świetnie się bawiliśmy.

czwartek, 21 stycznia 2021

Ferie i po feriach

Zebrałam się w końcu do napisania czegokolwiek.

Ferie spędziliśmy sobie całkiem spokojnie we własnym domu. Po tygodniowym pobycie u Dziadków Grabowskich nie było wcale tak łatwo wrócić do domowej rzeczywistości. 
Góra prania, góra prasowania, zakupy i ogarnianie domu. Przy okazji odkryłam, że po wyprowadzeniu stołu do pokoju (świątecznie) moja kuchnia to idealne miejsce do suszenia prania. 
Ja zajmowałam się domem, mąż w pracy zdalnej, dzieci bawiły się trochę samopas, trochę ze mną.
Kiedy w końcu spadł śnieg oczywiście eksplorowaliśmy go baaaaardzo intensywnie.
Może jeszcze dziś uda się nam wyskoczyć na sanki. Kto wie, czy to nie będzie ostatni raz w tym roku???