niedziela, 29 grudnia 2013

(Nie)fartowny weekend

Niektórzy mawiają, że "piątek to weekendu początek". Jeżeli tak by to liczyć, to początek przedświątecznego weekendu miałam wyjątkowo niefartowny. Porysowałam cały bok swojego samochodu podczas wjeżdżania na podziemny parking naszej Luxmedowej przychodni pediatrycznej. Nie znoszę tego parkingu! Jest ciasny, fatalnie podzielony grubaśnymi filarami i ma koszmarny wjazd. Bardzo ciasny zakręt na końcu stromego zjazdu, a na środku bramka opłat, zresztą od przeszło pół roku nieczynna. Wiedziałam, że w końcu kiedyś zaczepię o filar przy wjeździe, bo mija się go na centymetry. I stało się... Jak zwykle byliśmy spóźnieni (sprawne wyjście z będącym na NIE trzylatkiem i niemowlakiem nigdy jeszcze mi się nie udało), musieliśmy zmienić trasę z powodu korka, Starszak nadawał na tylny siedzeniu jak najęty..... Ależ byłam wściekła!!!! Na siebie oczywiście!!! Po pierwsze bardzo lubię nasz samochód, po drugie pierwszy raz mi się zdarzyła taaaaaka szkoda parkingowa.!!!! No i dzień przed Wigilią nie jest idealnym momentem na wycenę naprawy samochodu.

Ale potem, potem było już tylko lepiej, świątecznie, spokojnie, szarlotkowo i piernikowo. Upiekliśmy ze Starszakiem 4 duże pojemniki pierników. To był mój piernikowy debiut i zaliczę go zdecydowanie do udanych, bo ostał się tylko jeden pojemnik. W ogóle ten czas od Wigilii do dziś był naprawdę cudowny. Mieliśmy go i dla rodziny i dla siebie tyle, ile trzeba. Był czas na spotkania z rodziną, na zabawy prezentami, na piernikowe obżarstwo, na spacery i na wszystko to, na co mieliśmy ochotę. Po raz kolejny odkryłam jak cudowne mamy dzieci, jak dobrze jest bawić się z nimi bez patrzenia na zegarek i bez pośpiechu. 

A wczoraj miałam próbkę "domowego przedszkola". Przyjechała do nas moja siostra cioteczna z mężem i swoją trójeczką. Razem z moimi chłopakami miałyśmy w jednym pokoju piątkę dzieci w wieku od 3 miesięcy do 5 lat. To było bardzo pouczające doświadczenie. Uświadomiłam sobie jakie pokłady cierpliwości trzeba mieć, aby ogarnąć takie stadko i nie oszaleć. Nie jestem pewna, czy ja mam tyle cierpliwości. A poza tym pogadałyśmy sobie o różnych kobiecych i mamowych sprawach. To mi się bardzo przydało. Dobrze było porozmawiać, kto jest w podobnej sytuacji życiowej, wymienić doświadczenia, popatrzeć na inne podejście do dzieci. Ta wizyta zadziałała na mnie odświeżająco.

piątek, 6 grudnia 2013

Żyję....

Nie było mnie ponad miesiąc. Listopad w zasadzie przejeździłam.... Miesiąc rozpoczęliśmy katarem obu synków, a zakończyliśmy spokojnymi imieninami Starszego. Pomiędzy było bardzo wiele kilometrów przejechanych i przechodzonych...
Jakiś czas temu zdecydowaliśmy się na przenosiny do Warszawy. W związku z tym dość długo szukaliśmy mieszkania, które by nam odpowiadało. Znaleźliśmy je trochę przypadkiem, zdecydowaliśmy się kupić i zaczęło się.... Mnóstwo spraw urzędowych do załatwienia, czasem musieliśmy być oboje, ale gdy wystarczyła jedna osoba, to jeździłam sama. Z Młodszym oczywiście do towarzystwa. I po raz kolejny przekonałam się jak cudownie niekłopotliwe mam dziecko. Młodszy dzielnie asystował nam przy podpisywaniu umowy kredytowej, umowy u notariusza, dwukrotnie odwiedził sąd w sprawie zmian w księgach wieczystych, obejrzał urząd skarbowy i oddział banku (chyba z osiem razy już tam byłam). Owszem, miał swoje potrzeby do zaspokojenia: brzuszek musiał być pełny a pieluszka pusta :)). Poza tym Młodszy czarował wszystkich uśmiechem, zaczepiał spojrzeniem i ułatwiał mamie załatwianie spraw. Śmiałam się, że łagodzi obyczaje, bo wszyscy byli mili, pomocni i uprzejmi. Chyba nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego traktowania, zwłaszcza w urzędach. Postronni ludzie też byli bardzo mili. To dzięki ich uprzejmości nie walczyłam z ciężkimi drzwiami, nie musiałam sama wnosić po schodach wózka i dopytywać się o wszystko. Doświadczyłam mnóstwo życzliwości i za to jestem tym wszystkim ludziom bardzo wdzięczna. Znacznie ułatwili mi życie.
W listopadzie weekend ze Świętem Niepodległości spędziliśmy u Dziadków z Grabówki(O tym będzie osobny post). Ominęły nas zatem "atrakcje" warszawskie. Przeżyliśmy za to chwile grozy, gdy nasz Starszak potknął się w ciemności i walnął nosem w schody. Jak zobaczyłam krew płynącą mu po twarzy to zamarłam. Na szczęście okazało się, że ma tylko niewielką ale za to głęboką ranę na nosie. Musieliśmy pojechać na dyżur chirurgiczny na szycie nosa. Oczywiście dyżur był na drugim końcu Warszawy. I tu moje wielkie uznanie dla Męża, który dzielnie uspokajał Starszego śpiewając mu ulubioną kolędę i jednocześnie prowadził mnie przez uliczki Saskiej Kępy do szpitala na Niekłańskiej. Po dziesięciu dniach zdjęliśmy szwy i została tylko maleńka blizna. mam nadzieję, że zniknie z czasem.
Pod koniec miesiąca miałam już tak dość jeżdżenia, że na pytanie Męża, co robimy po Bożym Narodzeniu, odpowiedziałam, że marzę o posiedzeniu w domu, po prostu.