piątek, 6 grudnia 2013

Żyję....

Nie było mnie ponad miesiąc. Listopad w zasadzie przejeździłam.... Miesiąc rozpoczęliśmy katarem obu synków, a zakończyliśmy spokojnymi imieninami Starszego. Pomiędzy było bardzo wiele kilometrów przejechanych i przechodzonych...
Jakiś czas temu zdecydowaliśmy się na przenosiny do Warszawy. W związku z tym dość długo szukaliśmy mieszkania, które by nam odpowiadało. Znaleźliśmy je trochę przypadkiem, zdecydowaliśmy się kupić i zaczęło się.... Mnóstwo spraw urzędowych do załatwienia, czasem musieliśmy być oboje, ale gdy wystarczyła jedna osoba, to jeździłam sama. Z Młodszym oczywiście do towarzystwa. I po raz kolejny przekonałam się jak cudownie niekłopotliwe mam dziecko. Młodszy dzielnie asystował nam przy podpisywaniu umowy kredytowej, umowy u notariusza, dwukrotnie odwiedził sąd w sprawie zmian w księgach wieczystych, obejrzał urząd skarbowy i oddział banku (chyba z osiem razy już tam byłam). Owszem, miał swoje potrzeby do zaspokojenia: brzuszek musiał być pełny a pieluszka pusta :)). Poza tym Młodszy czarował wszystkich uśmiechem, zaczepiał spojrzeniem i ułatwiał mamie załatwianie spraw. Śmiałam się, że łagodzi obyczaje, bo wszyscy byli mili, pomocni i uprzejmi. Chyba nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego traktowania, zwłaszcza w urzędach. Postronni ludzie też byli bardzo mili. To dzięki ich uprzejmości nie walczyłam z ciężkimi drzwiami, nie musiałam sama wnosić po schodach wózka i dopytywać się o wszystko. Doświadczyłam mnóstwo życzliwości i za to jestem tym wszystkim ludziom bardzo wdzięczna. Znacznie ułatwili mi życie.
W listopadzie weekend ze Świętem Niepodległości spędziliśmy u Dziadków z Grabówki(O tym będzie osobny post). Ominęły nas zatem "atrakcje" warszawskie. Przeżyliśmy za to chwile grozy, gdy nasz Starszak potknął się w ciemności i walnął nosem w schody. Jak zobaczyłam krew płynącą mu po twarzy to zamarłam. Na szczęście okazało się, że ma tylko niewielką ale za to głęboką ranę na nosie. Musieliśmy pojechać na dyżur chirurgiczny na szycie nosa. Oczywiście dyżur był na drugim końcu Warszawy. I tu moje wielkie uznanie dla Męża, który dzielnie uspokajał Starszego śpiewając mu ulubioną kolędę i jednocześnie prowadził mnie przez uliczki Saskiej Kępy do szpitala na Niekłańskiej. Po dziesięciu dniach zdjęliśmy szwy i została tylko maleńka blizna. mam nadzieję, że zniknie z czasem.
Pod koniec miesiąca miałam już tak dość jeżdżenia, że na pytanie Męża, co robimy po Bożym Narodzeniu, odpowiedziałam, że marzę o posiedzeniu w domu, po prostu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz