poniedziałek, 27 maja 2013

Sukces

A właściwie dwa sukcesy. Po pierwsze mój ukochany mlodszy w sobotę pozwolił zamotac się w chuście bez protestów i płaczu i spędził w niej 1 godzinę.  Po drugie przez cały weekend na luzie traktowalismy Starszego i obyło się bez awantur i płaczu.  A my rodzice spędziliśmy cudowny weekend z naszymi synkami. A wszystko przez Koralową Mamę,  która na swoim blogu pisała o Księdze Rodzicielstwa Bliskości.  Przegladalam ją dopiero,  ale postanowiłam zastosować się do stwierdzenia,  że to ja jestem ekspertem od moich dzieci.  A dzięki Małgosi z Manufaktury Radości wierzę, że jeśli przyjmie się to co przynosi dzień na luzie i z radością,  to dzień będzie dobry.  Nasze dwa dni właśnie takie były.

wtorek, 21 maja 2013

Jest ciężko

Dawno nie czułam się tak źle.  Od kilku dni chodzę jak nakręcona zabawka.  Boję się co będzie,  gdy sprężyna pęknie.  Nie mogę tak dalej funkcjonować.  Krzycze na Starszaka o byle co. Krzycze na Młodszego,  na męża.  Albo rycze, bo coś mi nie wychodzi. Najchętniej ucieklabym z domu i nie wracała.   A przecież kocham moją rodzinę. Z niczym się nie wyrabiam.  A mam pomoc do dzieci i do sprzątania.  I ciągle czuję się winna, że za mało czasu spędzam z Andrzejkiem,  że poświęcam mu za mało uwagi. Ćwiczenia logopedyczne leżą,  ćwiczenia ortopedyczne leżą.  Co prawda,  jeśli ja o nich nie pamiętam, to mąż ich nie zrobi,  bo zapomina, bo za późno jest w domu. Chyba próbuję być mamą idealną, a wychodzi mama sfrustrowana i na najlepszej drodze do depresji.

sobota, 18 maja 2013

Udało się

W czwartek jedziemy z Tadziem na konsultację do chirurga.  Może nareszcie będziemy mieli diagnozę i jakiś plan.
Udało się, bo koleżanka koleżanki dowiedziała sie o naszym problemie i dała nam namiar na poleconego lekarza. W czwartek trzymajcie kciuki za nas! !!

A dziś spędziliśmy wspaniale czas na placu zabaw.  Andrzejek  nauczył się wspinać po trudnej linowej drabince na ulubioną zjeżdżalnie.  Wychodziło mu znakomicie. Coraz lepiej też radzi sobie na rowerku.  Oj rośnie nam sportowiec akrobata. Cieszę się,  że lubi spędzać czas na powietrzu.

środa, 15 maja 2013

Jestem wściekła

Tak, jestem wściekła. Choć tak naprawdę to powinnam napisać, że jestem naiwna. Bo oczekiwałam, że ktoś umie dobrze wykonać swoją pracę!!!! Ale po kolei. Nasz młodszy synek urodził się z palcozrostem obu rączek. Polecono nam udać się do szpitala w Otwocku. Oczywiście trzeba się najpierw zapisać do przychodni specjalistycznej. No to zapisałam tam Tadzia, w lutym. Na wolny termin czekaliśmy prawie 3 miesiące. Wcześniej się nie dało - wiadomo polskie realia. Przy zapisie podałam schorzenie dziecka. Dziś był umówiony termin wizyty. I co? Okazało się, ze straciliśmy cały dzisiejszy dzień - bite 5 godzin z trzymiesięcznym synkiem na rękach w miejscu gdzie nawet nie ma go jak przewinąć - tylko po to, żeby się dowiedzieć, że tam się tego nie leczy. Potrzebny jest specjalista od plastyki dłoni. A przecież przy zapisie podałam schorzenie!!!!!! I przez jakąś "bardzo kompetentną" panią w rejestracji straciliśmy trzy miesiące. Do tej pory sami znaleźlibyśmy kogoś, kto się tym zajmuje i może już bylibyśmy po diagnozie. A tak jesteśmy znowu na początku!!!Młody leży już na brzuchu, sprawnie podpiera się na rękach, próbuje łapać zabawki. W zrośniętych palcach ma przykurcze, to mu trochę utrudnia aktywność, ale się nie daje. A ja jestem wściekła. Do tego, że wszystko trzeba znaleźć samemu w internecie już przywykłam. Ale do tego, że ktoś nie wie tego, co jest jego obowiązkiem już nie. Gdybym ja pracowała w taki sposób, to szybko straciłabym pracę. Ale na państwowej posadzie nikt się tym nie przejmuje. I tak nikt nikogo nie pociągnie do odpowiedzialności. Mamy nauczkę. W naszym kraju wszystko trzeba załatwić samemu, pytać dwieście razy i mieć "tupet jak taran" jak mawia p. Cejrowski. Inaczej można mieć tylko w plecy.

piątek, 3 maja 2013

Lekki szok

Oczom nie wierzę.  Mój dwu miesięczny syn próbuje złapać zyrafe zabawkę i okropnie się złości,  że mu to nie wychodzi.  On ma tylko dwa miesiace.

Domowy szpital

Dziś będzie krótko. Andrzej chory, Tadzio chory, mąż chory. Prawdziwy szpital w domu. Na szczęście Andrzejkowi katar już przechodzi. I sukces dmucha w chusteczkę. Rany, wreszcie widoki na koniec wyciągania glutów Fridą przynajmniej u starszaka. Cudownie!!!. Niestety młodszy też podłapał katar. Choć znosi tę niedogodność ze stoickim spokojem, to sypia znacznie gorzej. Nawet na spacerze. Ale widać chyba już koniec choroby, bo nosie coraz mniej słychać. A mąż, cóż rozłożył się na całego. Dobrze, że dziś ma urlop. Wydobrzeje w domu i do poniedziałku powinien być już w formie.
Przygotowania do chrzcin Tadzia dobiegają końca. Zostało jeszcze dogranie kilku drobiazgów przez maila, ostateczne załatwienie sprawy w kancelarii parafialnej. I "najważniejsza rzecz" upiększenie mamy tzn. jakaś nowa bluzka lub może dwie, fryzjer i parę niezbędnych kosmetyków.
Jedyne co mnie trochę przeraża, to wizja spędzenia większości maja w samochodzie. Nagromadziło się nam mnóstwo wizyt lekarskich, głównie z Tadziem, ale są też Andrzejka i moja zaległa wizyta u endokrynologa. najwyższy czas na nią, bo niezupełnie dobrze się czuję. Do tego postanowiłam chodzić na fitness, a w mojej miejscowości wszędzie trzeba samochodem, bo autobus akurat tam kursuje co półtorej godziny. Maj upłynie więc pod znakiem samochodu.