sobota, 30 stycznia 2016

Lepiej być nie może, a może jednak .....

Ze szpitala wyszliśmy zgodnie z planem w środę. Ku naszej ogromnej radości. Bo jednak nie ma jak w domu!!! 

Zabieg przeszedł bez komplikacji, wymiotów po narkozie. Jedyną troską i pilną potrzebą Młodszego było ........... zjedzenie "kanapki z masełkiem i wędlinką", najlepiej teraz, zaraz, natychmiast! Niestety trzeba było trochę odczekać, więc mieliśmy na stanie bardzo rozżalonego synka, który przecież jest baaaaaardzo, baaaaaardzo głodny i jest mu przykro i źle. Na szczęście jedzenie w końcu dostał, zjadł i dobry humor wrócił. Poza niewielkim stanem podgorączkowym nie pojawiło się nic. Nawet nie skarżył się na ból, spokojnie przespał noc. 

A teraz .....  Teraz największy nasz problem to zalecony "oszczędzający tryb życia" co najmniej do 8 lutego. Cały tydzień bez biegania, skakania, wspinania, przepychanek z bratem, szaleństw z mamą i tatą. Nawet chodzić mamy jak najmniej, bo szwy na nóżce, po przeszczepie skóry muszą się trochę podgoić. To dla nas prawdziwe wyzwanie. Tak, jak kiedyś pisałaś Iwosiu, jak wytłumaczyć aktywnemu chłopczykowi, który się dobrze czuje, że ma się jak najmniej poruszać. Jak zorganizować dzień, zabawy, atrakcje, żeby nie oglądał stale bajek. Dobrze, że przed nami tylko tydzień. U Was trwało to o wiele dłużej - duży szacunek dla Ciebie za cierpliwość, bo wiem, że łatwo nie było.

Starszak też stanowi wyzwanie, bo brak mamy i brata przez trzy dni i zwiększenie naszej uwagi na utrzymanie T w "trybie stacjonarnym" trzeba odreagować. Stąd zwiększona ilość fochów, jęków i ściągania naszej uwagi na siebie. Ale to minie, trzeba tylko cierpliwie przeczekać i dać dużo siebie. Na szczęście Starszy chodzi do przedszkola, więc się nie nudzi. Jak do tej pory nie złapał nawet kataru. Jak zwykle ma mnóstwo pomysłów, co raz więcej rysunków przynosi do domu - rozkręcił się z rysowaniem bardzo. Tematyka samochodowo - podróżnicza, albo tory i wyścigówki, albo mapy.

A żeby i mnie się nie nudziło, popsuła się mi trochę prawa ręka. Mogę nią dość dobrze poruszać, ale jakiekolwiek obciążenie, nawet utrzymanie jej w górze, czy rozmowa przez telefon są okupione bólem. O wkładaniu i wyjmowaniu Młodszego z samochodu, czy noszeniu go na rękach nie mówiąc. Teraz więc moja kolej na rehabilitację, inaczej będzie słabo. Co prawda mniej precyzyjne czynności umiem wykonywać lewą ręką, ale po pierwsze niełatwo się przestawić, po drugie kompensowanie braku możliwości używania jednej ręki drugą skończy się przeciążeniem lewej. A wtedy będzie "klops i nie działa", jak mawia Starszy. 

Poza tymi drobnymi niedogodnościami nasze życie powoli wraca na utarte tory. Przedszkole A, rehabilitacja T i moja, ogarnianie domu .... Czeka mnie co prawda trochę spotkań, wizyt lekarskich, ale jestem dobrej myśli. 

A na koniec opis sytuacji, która miała miejsce w szpitalu. Pisałam poprzednio, że w nowej lokalizacji warunki pobytu bardzo się poprawiły. I dla pacjentów - dzieci, i dla nas - opiekunów. Są przyzwoite łazienki, magazyn na bagaż, kurtki, buty, duży pokój socjalny. I przede wszystkim o wiele większe sale. A łazienka dla nas - opiekunów maluchów jest tuż obok sal naszych dzieci. Są też leżanki i pościel dla rodziców. Jeszcze nie dla wszystkich, ale stopniowo będzie więcej. No i ten brak leżanek był powodem do ogromnej frustracji dla Rodziców małej dziewczynki - niemowlaczka, leżącej z nami na sali. Malutka przyjechała na diagnostykę szpitalną. 
Frustracja tych Rodziców była tak wielka, że nawet nie zauważyli jak bardzo wpływa ona na Małą - nie mogła się spokojnie przyssać do piersi. Przysłoniła im, to że personel starał się być pomocny, ułatwić nam - opiekunom życie, choć trzeba się czasem o coś dopytać. Że szpital to nie hotel i od łóżek dla wszystkich rodziców ważniejsze jest wyposażenie medyczne, bo padł w rozmowie nawet argument, że skoro nie mają całego wyposażenia, nie powinni się otwierać. I, że wszystko da się jakoś poukładać, trzeba tylko trochę dobrej woli. Znalazły się poduszki dla Mamy, mogła nakarmić Malutką w najdogodniejszej dla nich pozycji.
Wiem, że pobyt z dzieckiem w szpitalu to ogromny stres. Wiem, że czasem trudno zachować spokój i wszystko nas wkurza. Wiem, że naszej opiece medycznej daleko do ideału. Wiem, że jak samemu się nie dopyta, nie dopatrzy, nie sprawdzi, to czasem personelowi umykają różne rzeczy, często bardzo ważne. Ale też wiem, że skupienie na takich sprawach może przysłonić najważniejszy cel - pobyt w szpitalu ma pomóc dziecku wyzdrowieć lub przynajmniej poprawić stan na tyle, żeby mogło wrócić do domu. I, moim zdaniem, na to powinniśmy skierować całą naszą uwagę i na tym skupić całą naszą energię.
A co do warunków, to rodzic, który ma za sobą pobyt w szpitalu w poprzedniej lokalizacji, na Litewskiej, doceni z pewnością zmiany w nowej placówce.

wtorek, 26 stycznia 2016

Szpitalnie

Od wczoraj jesteśmy w szpitalu na planowej korekcie lewej rączki. Jesteśmy w nowej placówce na Żwirki i Wigury. W porównaniu z poprzednimi tu warunki są prawie królewskie. Duże sale, pokój socjalny, magazyn na rzeczy. Ale nie to jest najważniejsze. Ważne, że personel jest znajomy i tak samo fajny jak na Litewskiej. I że zostaniemy tu najdalej do jutra.


Młodszy napędził mi stracha, bo dziś rano się rozkaszlał. Poprosiłam o konsultację pediatry. Okazało się, że to tylko zaostrzenie alergii, więc zabieg się odbył planowo.
Teraz czekam na odbiór synka z sali pooperacyjnej.
I marzę, aby już więcej tu nie wracać. Pobyt w szpitalu, zwłaszcza dziecięcym jest bardzo mocnym przeżyciem. I dla Młodego, i dla nas - rodziców i brata.

czwartek, 14 stycznia 2016

Moje skarby

Od początku roku tematów na posty trochę już uzbierało. Ale dziś chciałabym napisać na bardzo dla mnie ważny temat.

Tak będzie o dzieciach, o Młodszym i o Starszaku. O dwóch tornadach fruwających po naszym domu i bałaganiących nieludzko. O dwóch małych wrzaskunach, zdolnych zagłuszyć nawet start odrzutowca.

Starszak to natura melancholijno-choleryczna. Gdy emocje zaczynają w nim kipieć, wybucha wspinając się na wysokie tonacje i produkuje tyle decybeli, że już nie raz rozważałam kupno stoperów do uszu. Trudno się z nim rozmawia, dopóki się nie zaakceptuje jego osobowości. Do tego uporem jako żywo przypomina mnie osobiście (jestem koszmarnym uparciuchem). Od urodzenia był do mnie przylepiony. Trudno go było zostawić gdziekolwiek. Jeśli dodać do tego fakt, że panicznie bał się głośnych dźwięków i gwałtownych ruchów, nie znosił delikatnego dotyku, bo czuł wtedy łaskotki i bardzo długo oswajał każdą nową sytuację, wpasowywał się w cechy typowe dla dziecka o dużych potrzebach (tzw. high need baby). Łatwo z nim nie było. I nie jest nadal, choć już bardzo dużo wypracowaliśmy wspólnie. Nadal są dni, że trudno odgadnąć, skąd u licha znów foch lub łzy.
Jest też druga strona medalu. Starszak jest bardzo zwinny, szybki, nie ma drabinki, drzewa, ścianki, na które by nie wszedł. Znakomicie jeździ na rowerze. Jazdę na nartach opanował w kilka dni. Sam nauczył się pływać i, choć styl ma daleki od klasycznego, w wodzie i pod wodą radzi sobie świetnie. Bardzo dobrze radzi sobie z klockami Lego, bez problemu układa zestawy przeznaczone dla 7, 8-latków, a ma 5 lat. Jego wyobraźnia to kopalnia historyjek, pomysłów, akcji i bohaterów. Potrafi wymyślać różne zabawy, nie potrzebuje do tego naszej (dorosłych) pomocy. Ma znakomitą pamięć. Czasem nawet bywa to męczące, bo dobrze pamięta, że wczoraj to "mówiłaś mamo że..." Trzeba przy min bardzo uważnie dobierać tematy rozmów. Znakomicie naśladuje gesty i sposób poruszania. I uwielbia być przytulany, choć gdy kogoś obejmie, czasem trudno oddychać. Jest za to niezwykle delikatny i opiekuńczy w stosunku do niemowląt i maluszków.

Młodszy to twardo stąpający po ziemi chłopczyk, który nie tylko dobrze wie, czego chce, ale stara się to osiągnąć sam. Jest bardzo stanowczy w wyrażaniu własnego zdania i obronie własnych granic. Jego NIEEEEEEEEEEEE słychać chyba w całej dzielnicy. Uporem nie ustępuje bratu, do tego czasem wprowadza rękoczyny. Ostatnio pobija rekordy w długości ubierania i jedzenia posiłków. Nie boi się nowych sytuacji, obcych ludzi, nowych wyzwań. Upilnowanie go z uszanowaniem jego woli graniczy z cudem.
Ale jest też cudownym przytulakiem. Uwielbia się tulić, dawać buziaki, jest w tym nienasycony. Do każdego się uśmiecha. Świat dla niego jest wspaniałym placem zabaw, pełnym niespodzianek i wyzwań. Mimo nie całkiem sprawnych rączek jest bardzo samodzielny, wszystkiego chce spróbować, lubi nowości w jedzeniu. Bardzo szybko oswaja nowe otoczenie i wchodzi w grupę nieznanych mu dzieci. Uwielbia naśladować brata i bardzo tęskni, gdy Starszak jest w przedszkolu. Bardzo lubi czytać książeczki. Stale coś nam opowiada, śpiewa piosenki, recytuje wierszyki. Jest zawsze pogodny i uśmiechnięty.

Dwa światy, dwie zupełnie inne osobowości. Ogień i woda, noc i dzień. A jednak ciężko im wytrzymać bez siebie. Tęsknią za wspólną zabawą, przytulaniem, przekrzykiwaniem się, tupaniem, obrażaniem się na siebie i kłótniami.

A ja.... Ja siedzę sobie w łazience i marudzę, bo zalali podłogę zupełnie, jak co dzień. Milion razy wyłażą z łóżka zanim zasną. Wysłuchuję miliona kłótni: o bajkę, zabawkę, książkę, moje kolana.... I gdy na to patrzę, jestem bezgranicznie szczęśliwa, że ich mamy. Że życie moje i męża ma dzięki nim wszystkie kolory tęczy. Ich narodziny to najwspanialsze co mogło się nam przytrafić. I mimo różnych przeszkód oni stanowią ogromnie ważną część naszego życia.

środa, 6 stycznia 2016

Wkraczamy w Nowy Rok

W Nowy 2016 Rok wkroczyliśmy z przytupem i..... oczywiście z glutem. 
Na razie Starszy kończy trwający od soboty katar, Młodszy natomiast właśnie ma pierwsze objawy.... Ech standardowo po powrocie od Dziadków Grabowskich mamy katar na pokładzie. 
Mnie też się dostało, a jakże, Starszy hojnie się dzieli zarazkami. Na szczęście tym razem to tylko katar, zwykła wirusówka, sprawnie spływa z nosa, zero gorączki, zero kaszlu, energia jak zwykle, apetyt też. U nas wszystkich. Tym razem nie mam wrażenia, że przeżycie z aktywną dwójką w domu, bo mróz jak diabli i z cieknącym z nosa katarem, to wyczyn na miarę zdobycia Mount Everest. 

Ale oprócz kataru mamy też inne atrakcje.
Po pierwsze nowego członka rodziny. Moja siostra cioteczna, którą bardzo lubię i z którą jesteśmy dość blisko, urodziła w poniedziałek córeczkę. To ich czwarty brzdąc. Obiektywnie rzecz ujmując, wpakowali się w niezłą kabałę. Czwórka dzieci, najstarsze w pierwszej klasie szkoły podstawowej, z kasą bywa różnie, mieszkają dość daleko od rodziny... Ale kiedy dziś rozmawiałam z siostrą przez telefon, słyszałam w jej głosie radość i..... spokój, pewność, że wszystko jest i będzie w porządku. Więc i ja bardzo się cieszę.
Po drugie najbliższe dwa tygodnie to czas wielu ważnych spraw, wyborów... 
Musimy zdecydować, co dalej z nauką Starszaka, czy poślemy go do pierwszej klasy, gdzie pójdzie do szkoły, jakie formalności są przed nami. Zastanawiam się też nad konsultacją psychologa i terapeuty SI.
W poniedziałek czeka nas ważne badanie Młodszego, które pozwoli mam nadzieję ocenić stan jego prawej rączki i pomoże podjąć dalsze kroki w rehabilitacji. Być może też rozważymy inne kroki, w dalszej przyszłości. A w środę konsultujemy się u drugiego chirurga, też specjalisty od chirurgii ręki. Po ostatnim zamieszaniu z operacją, gojeniem i przeoczeniem kilku ważnych spraw, czuję, że moje zaufanie zostało nadszarpnięte i potrzebuję drugiej opinii.
Mnie też czeka kilka badań, które mogą wyjaśnić moje kłopoty ze zdrowiem. Może dowiem się, skąd u mnie takie napady głodu, zwłaszcza wieczorem, Muszę też podjąć decyzję w sprawie terapii.
Chciałabym też zorganizować sobie jakieś zajęcia językowe, żeby całkiem nie zdziczeć w domu z jednej strony i podszkolić angielski w mowie z drugiej.

A teraz spać, bo jutro czeka mnie dzień pełen wrażeń.