poniedziałek, 24 grudnia 2018

Święta

Najlepsze życzenia świąteczne.
Oby ten czas był pełen miłości, czasu spędzonego z najbliższymi i radości.
Nawet jeśli nie wszystko poszło zgodnie z przedświątecznym planem.
Bo i tak najważniejsze jest to, co mamy w naszym sercu

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Wspomnienia jesienne

Skoro wszyscy wspominają, powspominam i ja. Co prawda jesień a nie lato, ale piękną, pełną słońca i kolorów.

Nadnarwiański Szlak Schronów Bojowych i Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie były naszym celem spontanicznej wycieczki w połowie października.
W pewną bardzo słoneczną sobotę Mąż rzucił hasło, że szkoda pięknej pogody i w ekspresowym tempie zorganizowaliśmy wycieczkę na Podlasie. W niedzielę około 8.00 rano wyruszyliśmy do Nowogrodu. To nieduże miasto, położone nad Narwią.

Na pierwszy ogień poszedł skansen, przepięknie położony na zboczu stromej skarpy nadrzecznej. Z góry rozciąga się wspaniały widok na koryto Narwi i Pisy. W kolorach jesieni wyglądały tak....




Zjedliśmy drugie śniadanie na trawie i ruszyliśmy oglądać chaty, zabudowania gospodarcze, spichlerze, wiatrak, młyn i piękną, starą, drewnianą łódź. Łódź to najstarszy zabytek skansenu, ma około 1000 lat. Pozostałe budynki to XVI wiek i później.
Do niektórych chat można było wejść. Bardzo nas to zainteresowało, bo nieczęsto można zobaczyć oryginalne sprzęty czy meble.
Obejrzeliśmy sobie izby mieszkalne i gospodarcze, umeblowanie, różne sprzęty domowe, a nawet zabawki.
Sprawdziliśmy jak wygląda w środku młyn wodny, gdzie wsypywano ziarno, gdzie pojawiała się mąka i otręby.
Widzieliśmy warsztat olejarski z wytłaczarnią oleju (głównie lnianego).
Obejrzeliśmy też wnętrze kuźni: piec, miech, kowadło, różne wyroby kowala.
Wiemy też dlaczego spichlerze stawiano na tzw. grzybkach, czyli drewnianych słupkach, szerszych u góry niż u dołu.







Od razu zastrzegam, że autorów zdjęć była czwórka :))

Po intensywnym zwiedzaniu przyszedł czas na obiad. Ale zanim wybraliśmy się na pizzę, dotarliśmy do pierwszego schronu, położonego tuż nad Narwią. Schron był świetnie zachowany, niezniszczony. Położony w strategicznym miejscu, tuż przy moście. Niestety można było oglądać go tylko z zewnątrz. Schronu ze wzgórza pilnuje pomnik-czołg. 





A po obiedzie i obowiązkowych lodach ruszyliśmy na poszukiwanie pozostałych schronów. Jest ich 11, w różnym stopniu zniszczonych. Najbardziej zniszczone są te, które broniły Narwi.
Łatwo nie było, gdyż mapy nie mieliśmy. Ratował nas Internet i własna intuicja. Żałowaliśmy bardzo, że nie mamy latarek, bo wewnątrz schronów było ciemno i czyhały różne niespodzianki np, dziury, wystające pręty zbrojenia, rury.
W sumie znaleźliśmy siedem schronów, w tym dwa niezniszczone, do których można było wejść. Ósmy widzieliśmy z daleka,  ale zabrakło już czasu, by podejść bliżej.

Oprócz schronów podziwialiśmy jesienne kolory. Nie wiem, czy zdjęcia oddadzą w pełni kolory i światło, ale........





czwartek, 8 listopada 2018

Niedzielna włóczęga

Przedostatnia sobota października szczelnie wypełniona była zajęciami. Za to w niedzielę, po mszy świętej dla dzieci postanowiliśmy skorzystać z ciepłej i słonecznej pogody.
Najpierw, dla siły wzmocnienia wylądowaliśmy we włoskiej restauracji na Saskiej Kępie. Po bardzo smakowitym obiedzie i deserze rzecz jasna, ruszyliśmy na powolny, niedzielny, jesienny spacer do Parku Skaryszewskiego.
Park Skaryszewski jest niezwykłym miejscem. Gdy pójdzie się alejką w głąb parku, można zapomnieć o tym, że to środek Warszawy. Dokoła drzewa, krzewy, trawniki, alejki, tajne przejścia między krzewami, woda. Gdzieś w oddali  tylko słychać słaby szum samochodów, autobusów i tramwajów. 
Ten park to idealne miejsce do zabawy dla dwóch bardzo ruchliwych chłopaków. A także wypróbowane miejsce na przetrwanie upalnego lata w mieście. Wspaniałe kolory oczywiście do kompletu. Zresztą sami zobaczcie.....










Taki spacer bardzo mi był potrzebny po długim, intensywnym tygodniu.

sobota, 3 listopada 2018

Listopad

Za oknem szarawo.
Przymglone, lekko rozmyte, kolory żółci, czerwieni, brązu.
Wszystko zasłonięte mgiełką deszczu czy mżawki.
Listopad - podobno najbardziej depresyjny i melancholijny miesiąc roku.
Dla mnie z jednej strony trudny do zniesienia brak słońca, zwolnienie tempa, mnóstwo pracy w pracy.
Z drugiej znak by zwolnić, uporządkować przestrzeń wokół siebie, pobyć w domu.
By z wiosną znów rozpocząć intensywne życie, zwiedzać okolicę bliższą i dalszą, grać w piłkę i badmintona, robić pikniki i rajdy rowerowe, spotykać znajomych na świeżym powietrzu.
Potrzebne jest nowe. Pomysł, który rodzi się powoli, w ukryciu, jak ziarno obumierające pod kołderką ziemi, by wiosną zmienić się w nową roślinę.

sobota, 13 października 2018

Jesienne światło

Październik to już prawdziwa jesień.
Choć za oknem słońce a temperatury letnie, jest coś, co należy tylko do jesieni. To kolory nieba i światło.
Niebo ma właściwy tylko dla tej pory roku błękit. Jasny, lekko przydymiony. Taki.... jesienny.
Światło miękkie, przefiltrowane, trochę melancholijne. Daleko mu do letniej intensywności i jaskrawości.
Światło ulubione, delikatne, łaskawe dla oczu pracujących z ekranem komputera, w sztucznym blasku halogenowych żarówek, często grubo po zmroku.
Teraz wolę delikatne punktowe kinkiety, lampki nad kuchennym blatem czy w okapie.
Teraz wolę ciepłe światło świec. Miękkie, łagodne dla oczu.
Jesień......

sobota, 15 września 2018

Wrześniowe początki

Początki są trudne. Trzeba się przyzwyczaić do panujących zasad, na nowo wejść w plan dnia, trochę  z okazji wakacji poluzowany. 

Plan poranny mamy wspólny. Potem Starszy ma swoje zajęcia szkolne i dodatkowe, Młodszy ma swoje zajęcia przedszkolne i dodatkowe. Oprócz tego wspólne zajęcia SI - tym razem udało się je skupić w jednym dniu. Ja mam miesięczny grafik  pracy na zmiany, Mąż ma względnie stałe godziny pracy. Opracowujemy logistykę z tygodnia na tydzień. Próby są bardziej lub mniej udane, ale powoli układa nam się schemat kto kogo kiedy odbiera lub zaprowadza. Wieczorem znów wspólny plan. Tylko ja się wyłamuję z niego, gdy drugą zmianę kończę o 22.00.

Młodszy z ochotą powrócił do przedszkola. Nudził się niemiłosiernie w domu (jednak moja kreatywność ma granice) i tęsknił do kolegów. Największy problem to, że do końca października nie może ćwiczyć ani chodzić na basen. Jakoś ogarniamy temat, choć T głośno i stanowczo się buntuje. Zdążył też złapać pierwszy katar. 

Starszy powoli wdraża się w szkołę. Były już narzekania, spina z kolegą i fochy. Były też sukcesy i nowe, ciekawe rzeczy na lekcjach. Czyta lepiej, pisze całkiem sprawnie. Bardzo dobrze liczy. Oczywiście największa miłość to piłka nożna. 

W pracy męża po staremu, w miarę spokojnie. Pojawiła się nowa opcja pracy w domu, czasem się przyda. Np. gdy w przedszkolu przedstawienie jest o 15.30 lub gdy wizyta u ortodonty jest o 8.50.

W mojej pracy już sezon przeziębieniowy się rozpoczął. Kolejki są coraz większe. Część ludzi złapała już jesienne wirusy. Do tego znowu ubyło nam personelu. Znów potykamy się o kufry z towarem nierozłożonym na półkach. Znowu poszukujemy różnych rzeczy w miejscach zupełnie przypadkowych. I oczywiście jesteśmy do tyłu z pracą.  

Początki są też przyjemne.

Pierwszy weekend września był bardzo spokojny. T świeżo po zdjęciu szwów wymagał spokoju.

Drugi weekend września to niedzielna wycieczka piaseczyńsko-grójecką kolejką wąskotorową. Zaplanowaliśmy sobie wycieczkę trochę w ciemno, bo pogoda wahała się między deszczem a przebłyskami słońca. Ostatecznie było super. Temat na osobny post.

Trzeci weekend okazał się bardzo pracowity. 
Klasa Starszaka zorganizowała rajd rowerowy z ogniskiem i pieczeniem kiełbasek. Przejechaliśmy rowerami od Dolinki Służewieckiej do polanki ogniskowej w Lesie Kabackim. Trasa przyjemna, tempo rozsądne. Potem przygotowanie drewna, poszukiwanie patyków do kiełbasek, rozpalanie ogniska, pieczenie kiełbasek. Nawet deszcz nam nie przeszkodził w dobrej zabawie.

W przedszkolu Młodszego odbył się piknik rodzinny. Temat przewodni - "Piotruś Pan". Były zadania i poszukiwanie skarbu. Z opowiadania T wnioskuję, że bawił się świetnie. Deszcz też im nie przeszkodził.

Po przygodowym poranku szybki obiad ( niezawodne spagetti), deser i ....... kolejna przygoda. Pojechaliśmy do starego domu. Trzeba było skosić trawę, uporządkować rynny i ogarnąć śmieci do wystawienia. I przede wszystkim zebrać winogrona. Małe, ciemne i słodkie jak miód. Chłopaki bawili się w Star Wars, łazili po drzewach a nawet kosili trawę. My sprawnie ogarnęliśmy podwórko. I spędziliśmy przyjemne popołudnie na świeżym powietrzu. 

A jutro, jutro czeka nas leniwa niedziela z obiadem u Dziadków Warszawskich.    


poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Aaaaaa kiedy koniec

Mieliśmy dziś wychodzić do domu. Niestety jak zwykle coś się musiało sfilcować. Dziś mieliśmy badania. Okazało się, że wynik jest trochę zawyżony. I powstał dylemat: wyjść czy zostać.
Z jednej strony marzę o powrocie do domu, naszego warszawskiego domu. Czuję się tu jak w klatce. I coraz bardziej tęsknię za Andrzejkiem.
Z drugiej strony perspektywa szukania lekarza, który to ogarnie w razie pogorszenia, doustnego antybiotyku, biegunki, wymiotów..... Jakoś wcale mnie  to nie pociąga.
Zostajemy więc. Mam nadzieję, że tylko do jutra. 
Trzymajcie kciuki za nasze wyjście wkrótce!

piątek, 24 sierpnia 2018

Sierpień

Sierpień to przede wszystkim wakacje u Dziadków Grabowskich. Czyli: czas spędzany na podwórku, późne wstawanie i smakołyki robione przez Babcię.

Tym razem w zabawach podwórkowych prym wiodą lekkoatletyka i piłka nożna. 
Piłka to miłość dawna, dobrze ugruntowana. A skąd ta lekkoatletyka? Inspiracją były mistrzostwa Europy. Podwórko zatem oglądało zawody w skoku w dal, rzucie oszczepem i biegach na czas.

W weekend był wypad na basen. Byliśmy tam niemal sami. Starszak przepłynął całą długość basenu. Młodszy pływał intensywnie bez rękawków.
Od początku przyjazdu do Dziadków chłopcy dużo rysują. Rozsmakowali się w tworzeniu bitew morskich i lądowych. Ich rysunki są coraz bardziej szczegółowe, kolorowe. A opisy to całe historie. Obaj tworzą światy, postacie, coś zupełnie swojego.

Na koniec sierpnia mieliśmy plany, ale trochę się pokomplikowało i dopiero w poniedziałek dowiem się co dalej.

czwartek, 23 sierpnia 2018

Ostatnie dni wakacji

Mieliśmy trochę inne plany na ostatni weekend wakacji. Miał być weekend w Toruniu, festiwal światła i inne atrakcje. Ale jak to przy dzieciach bywa, plany musiały ulec zmianie.
Córka znajomych jest chora, na antybiotykiu. My zaliczamy szpital. Młodszy miał zapalenie wyrostka robaczkowego. Więc wczoraj w trybie pilnym jechaliśmy do Białegostoku. Na szczęście Ciocia i Babcia zareagowały szybko i wczoraj w nocy T miał zabieg.
Dziś czuje się zdecydowanie lepiej, choć odsypia stres i ból. A ja najchętniej poszłabym spać razem nim

sobota, 11 sierpnia 2018

Lipcowe lenistwo

Lipiec właściwie dzielił się na oczekiwanie na urlop i sam urlop.

Oczekiwanie przeplatane przedszkolnym dyżurem Młodszego i letnimi półkoloniami Starszego.
W tym roku przedszkolaki miały projekt Łąka. Były prace plastyczne, wycieczki i spotkania z ciekawymi ludźmi. Oprócz tego szaleństwo z kolegami i koleżankami. Dominowała piłka nożna, w końcu były mistrzostwa świata. Emocje ogromne, mecze rozgrywane z pasją i zaangażowaniem.

Starszy testował nową formę spędzania czasu w lato. Na wyjazd jakoś nie mógł się zdecydować. Za to półkolonie z piłką nożną okazały się strzałem w dziesiątkę. Niezbyt daleko od domu. Po drodze do pracy Męża. Dużo piłki, ale też inne aktywności ruchowe, nowi koledzy.

Aż wreszcie nadszedł......, wyczekiwany........, wytęskniony...... wyjazd do Turcji.
Mogę go opisać właściwie w kilku słowach.
Błogie lenistwo, pływanie w basenie, szaleństwo podwodne (oswajanie masek i fajek), zwariowane zjeżdżalnie, przepyszne jedzenie, ciepło i pełen luz. Pierwszego dnia opracowaliśmy plan dnia i później trzymaliśmy się go.  Bardzo potrzebowałam właśnie takiego wypoczynku. Już po powrocie do Polski zauważyłam, jak bardzo zwolniłam. A jednocześnie potrafię zrobić więcej niż przed urlopem.

Po powrocie przez tydzień dziećmi opiekowała się moja mama. A ja w pracy czułam się, jakbym spadła z księżyca. 
Teraz, po dwóch tygodniach, jakoś się odnalazłam. Ale to niebywałe, jak bardzo można zostawić za sobą sprawy służbowe i tak po prostu wypoczywać.



czwartek, 19 lipca 2018

Czerwcowe wspomnienia

Czerwiec minął bardzo szybko.
Właściwie powinnam napisać, że pędził jak ekspres lub TGV.

Oto kilka stacji czerwcowych:

Stacja Dzień Dziecka 
Obaj chłopcy mieli niespodzianki w środę.
A klasowy spacer zakończony lodami.
T atrakcje w przedszkolu.
Domowy zaczął się od leniwego śniadania i lodów. A zakończył bajkami czytanymi przez tatę.

Stacja Zielona Szkoła 
Przygotowania rozpoczęliśmy listą spisaną własnoręcznie przez A. Potem pakowanie, według listy, też samodzielnie. Aż wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień wyjazdu.
Z opowieści syna i zdjęć zrobionych przez nauczycieli wynikało, że świetnie się bawił, tęsknił tylko trochę i przywiózł niemal wszystkie ubrania spowrotem. Niech żyje samodzielność.

Stacja Odwiedziny u kumpla
Piłka nożna, trampolina i naleśniki. Tak w skrócie można by opisać to spotkanie.

Stacja Dzień Rodziny w Mandarynkach
Przedstawienie jak zwykle kolorowe, rozśpiewane i wzruszające. Potem prezent, czyli..... Konfitura Uczuć, przygotowana własnoręcznie przez Młodszego.

Stacja Urodziny Starszaka
Pierwsze z kolegami i koleżankami z nowej klasy. Wszyscy wyszli wybawieni. Jubilat bardzo zadowolony.
Drugie rodzinne, z Babciami, Dziadkami i chrzesną. Smakowite, spokojne i przyjemne.

Stacja Zakończenie roku szkolnego.
Starszak oficjalnie jest już drugoklasistą. Pierwsze świadectwo, dyplom i książka na pamiątkę.

Stacja Nasza Rocznica Ślubu 
Kolejna, z kinem i kolacją. 

A pomiędzy stacjami: praca, przedszkole, szkoła, dom, zajęcia pozaszkolne, rodzina, mąż, znajomi, przyjaciele.... Barwny ciąg zdarzeń, które złożyły się na czerwiec. 

Bo lipiec to już zupełnie inna historia.....



środa, 4 lipca 2018

Weekend w Krakowie

Tak wiem, że mam okropne zaległości.
Nadrabianie czas zacząć.
Dziś nasz krakowski weekend.

Pomysł na wycieczkę do Krakowa pojawił się w okolicach Świąt Wielkanocnych. Miasto ma kilka ciekawych i pięknych miejsc. I można się do niego wybrać pociągiem!!! Same zalety :))

Zarezerwowaliśmy nocleg (tu przyznaję duży plus aplikacji Booking.com), kupiliśmy bilety na pociąg i zaczęliśmy układać listę rzeczy wartych zobaczenia z dwoma niecierpliwymi delikwentami. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie Wawelu z przewodnikiem, obejrzenie wystawy pod Rynkiem Głównym i Bazyliki Mariackiej. Reszta czasu miała być spędzona dowolnie.

Wyjechaliśmy w piątek 11.05. Prosto z pracy rowerem do szkoły po Andrzeja, potem rowerem do przedszkola po Tadzia i rowerem z powrotem do domu. Szybki podwieczorek, rozdzielenie bagaży i na dworzec. Po drodze w metrze wyhaczyliśmy męża. Na peronie byliśmy niemal równo z godziną odjazdu, ale (na szczęście dla nas) pociąg miał opóźnienie. Chłopcy nacieszyli się faktem podróży pociągiem i po tak intensywnym popołudniu padli jak muchy, my zresztą też. Na miejsce dojechaliśmy około północy, odebraliśmy klucze od mieszkania, szybki prysznic i do łóżka. Następnego dnia czekały przecież nie lada atrakcje!

Sobotę rozpoczęliśmy tradycyjnie śniadaniem mistrzów czyli..... miską ciemnych płatków z mlekiem. Pokrzepieni wyruszyliśmy na Wawel, spacerkiem, przy okazji oglądając miasto. Bardzo lubię taką powolną wędrówkę, z przystankami, opowieściami o mijanych miejscach. Dotarliśmy na czas, zjedliśmy małe co nieco, znaleźliśmy naszego przewodnika i..... zaczęła się przygoda.

Zdecydowaliśmy się na wycieczkę z przewodnikiem po jednej wystawie - skarbcu i zbrojowni. Wycieczka trwała około dwóch godzin. Dowiedzieliśmy się mnóstwa ciekawych rzeczy. Np. gdzie są polskie insygnia królewskie. Jak wygląda zbroja rycerska do walki, a jak turniejowa. Czym różni się oszczep do polowania od oszczepu do walki? Po co kusza ma taką dziwną rączkę? Obejrzeliśmy najróżniejsze naczynia używane podczas uczt, dowiedzieliśmy się o zwyczajach, jakie panowały na dworze królewskim. Andrzej utrzymał duże zainteresowanie do końca, Tadzik pod koniec już trochę się nudził. Dwie godziny okazały się na razie w porządku.

Pożegnaliśmy naszą przewodniczkę i po krótkiej przerwie na lancz wyruszyliśmy do Katedry Wawelskiej. Obejrzeliśmy wnętrze, trochę podsłuchując innych przewodników. Potem obowiązkowo wdrapaliśmy się na wieżę - do dzwonu Zygmunta. Przy okazji mieliśmy możliwość zobaczyć jak wygląda umocowanie dzwonu, żeby nie spadł, ale mógł  dzwonić.
Potem wycieczka po historii naszych królów i innych ważnych Polaków czyli zwiedzanie Krypt.
I oczywiście punkt obowiązkowy, czyli Smocza Jama. W końcu Wawel bez smoka się nie liczy :))

Po wyczerpującym przedpołudniu nadeszła pora na obiad. Za nic nie mogę sobie przypomnieć nazwy miejsca w którym jedliśmy, ale było smacznie i szybko. Po obiedzie lody i lenistwo na Plantach. Było nam błogo i leniwie.

Ostatnim punktem sobotniej szwędaczki po Krakowie była wystawa pod Sukiennicami i Rynkiem Głównym.
Całej nie obejrzeliśmy, zmogło nas zmęczenie, ale co nieco zapamiętaliśmy. Np., pierwsza osada, drewniana, powstała w tym miejscu na długo zanim założono miasto Kraków na prawach magdeburskich. Osadę założono wokół dwóch murowanych kościołów. Spłonęła po którymś najeździe, prawdopodobnie Tatarów.

Sobotę zakończyliśmy kolacją w naszej kwaterze. Potem kąpiel i spanko.

Niedzielę spędziliśmy trochę luźniej. Jak porządni turyści w Krakowie poszliśmy posłuchać hejnału i podejrzeć hejnalistę :)) Wcześniej byliśmy na Mszy świętej w Bazylice Mariackiej.  Nadal ogromne wrażenie robią na mnie przepięknie pomalowane ściany i sklepienie. Gotyk wcale nie musi być szaroceglasty. Ta świątynia jest tego żywym przykładem.
 Po krótkim odpoczynku wybraliśmy się na objazdówkę melexem po Starówce i Kazimierzu.







Wycieczka objazdowa zachęciła nas do zaplanowania kolejnego wypadu, tym razem na krakowski Kazimierz.
Przed powrotem do domu zjedliśmy jeszcze obiad w uroczej pizzerii. Właściciel podszedł z humorem do fochów chłopaków (byli bardzo głodni i zmęczeni). Dzięki temu pobyt w Krakowie zakończyliśmy ostatecznie smakowicie i na wesoło.
Potem, w pociągu panowie nudzili się taaaaak bardzo, że szczerze brakowało ich tylko na półkach bagażowych i na suficie. Ale jakoś przetrwaliśmy i to.

Jakie wrażenia po????
1. Zwiedzanie z przewodnikiem w naszym przypadku to strzał w dziesiątkę. Może być intensywnie, ale dość krótko.
2. Czas wolny jest obowiązkowy. Po wyhasaniu na Plantach czy na Wzgórzu Wawelskim zwiedzanie było możliwe, Chłopcy zainteresowani, uwaga skupiona.
3. Dobre jedzenie to podstawa. Jak mawiał mój dziadek "Kiedy w brzuchu pusto, to w głowie groch z kapustą."
4. Czasem trzeba coś odpuścić, pójść na żywioł. W końcu wyjazd ma być przyjemnością a nie obowiązkiem.

czwartek, 31 maja 2018

Majowy weekend

Wycieczka do Krakowa musi jeszcze chwilę poczekać.
Dziś będzie o naszym ostatnim, majowym weekendzie.
Miał wyglądać trochę inaczej. Pogoda jednak zrobiła swoje. Musieliśmy, niestety, zrezygnować z rajdu rowerowego w sobotę, bo nad Ursynowem przetaczała się burza za burzą. Ale mała zmiana planów ostatecznie zepsuła nam humoru.
Pograliśmy w planszówki i w rajdówkę na konsoli.
Andrzej stworzył ostateczną listę rzeczy potrzebnych na wyjazd. Trochę z nich trzeba było dokupić, więc wybraliśmy się na zakupy.
A na koniec wierni kibice w liczbie trzech oglądali mecz Real Madryt - Liverpool. Spać poszli późno, a dzięki temu, w niedzielę wstaliśmy po 8.00

Niedziela powitała nas słoneczną, piękną pogodą. Wykorzystaliśmy ją w pełni.
Po mszy świętej dla przedszkolaków wyruszyliśmy na lody, potem chłopaki poszli eksplorować park i włazić na drzewa. Ja natomiast rozkoszowałam się spokojnym siedzeniem na ławce i słońcem. Kiedy poczuliśmy ochotę na obiad, wróciliśmy do domu.
Po obiedzie i deserze (rzecz jasna), przygotowaliśmy wszystko na następny dzień, a potem wybraliśmy się rowerami do parku linowego. To nasz pierwszy raz w tym sezonie, więc Andrzej wybrał średnią trasę. Radził sobie z nią zupełnie swobodnie. Powoli przymierza się do górnej, najtrudniejszej - kto wie może już następnym razem, choć odległość od ziemi (naprawdę spora) trochę go niepokoi.
Tadzio tym razem uważnie posłuchał wskazówek przy szkoleniu. Sam obsługiwał karabińczyki, bez problemu przeszedł całą trasę - najprostszą. Też powoli dojrzewa do większego wyzwania - średniej trasy.
Potem ruszyliśmy na plac zabaw. Tam spotkaliśmy dwóch kolegów z poprzedniej szkoły Andrzeja oraz koleżankę Tadzia.
Andrzej z kolegami szaleli na rowerach. Tadzio najpierw zjeżdżał z olbrzymiej zjeżdżalni, potem dołączył do kolegów z rowerowej paczki. Do domu obaj wrócili tak brudni, że najpierw zarządziłam kąpiel, a dopiero potem kolację :))

Dzieciaki upuszczały energię szalejąc na rowerach, a my, rodzice, trochę porozmawialiśmy. Między innymi o szkole, wakacjach i pomysłach na weekend. Temat szkolny jednak zdecydowanie dominował. I to, co usłyszałam od pozostałych, potwierdziło tylko, że nasza decyzja o zmianie szkoły A nie była pochopna.
Zresztą, gdy porównuję umiejętności Andrzejka przed zmianą i teraz, to widzę ogromną różnicę. W kwestii edukacji ruszył jak burza. Radzi sobie dobrze z liczeniem, czytaniem, pisaniem i angielskim. Coraz lepiej ogarnia sprawy szkolne (prace domowe, strój sportowy, rower). Nawet jeśli coś zostawi w szkole, zwykle wie gdzie. Naprawdę zrobił przez cztery miesiące ogromne postępy. Zaprzyjaźnił się bliżej z dwoma kolegami, a nawet jest obiektem sympatii że strony jednej koleżanki:)
Wyspokojniał, częściej pamięta o potrzebach innych, a swoje wyraża wprost.

Teraz przed nami bardzo intensywny czerwiec. Jutro Dzień Dziecka, potem Zielona Szkoła Andrzeja, wizyta Wojtka u nas, zakończenie roku i Dzień Rodziny w przedszkolu, urodziny Andrzeja, nasza rocznica ślubu i zakończenie roku szkolnego. Istne szaleństwo :)




niedziela, 6 maja 2018

Maj.....

Blog leży sobie odłogiem.

Realne życie jest tak absorbujące, że trudno mi teraz znaleźć wolną chwilę na pisanie.
Poza tym, wróciłam do intensywnego czytania książek, także pogrążam się w kryminałach i  światach fantastycznych.
Niezmiennie czytam Wasze opowieści.

Majówka minęła spokojnie, choć nie bez ekstra zawirowań (noc z gorączką i perspektywa dyżuru w pracy następnego dnia). Ale to drobiazg. I jaki świetny humor miałam popołudniu.

Dzieciaki majówkę spędziły u Dziadków Grabowskich. Mąż do 2.05 był ze mną w Warszawie, trochę więc korzystaliśmy z wolności. 
W poniedziałek byliśmy na kolacji w koreańskiej restauracji na Ursynowie - nie polecam. Zupełnie pozbawione wyraźnego smaku danie główne. Zupa i pierożki na przystawkę smakowały dobrze, ale to trochę za mało.
We wtorek wybraliśmy się do kina na "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri". Dla mnie świetny, obyczajowy film, momentami mocny, momentami z absurdalnym humorem. Bardzo "cohenowski" choć reżyserowany przez inną osobę niż bracia Cohen.
Od środy mąż był z dzieciakami, a ja....... wyspałam się za wszystkie czasy - nie pamiętam kiedy ostatnio spałam do 10.00. Prawdziwe wakacje, przetykane dyżurami w pracy.

Wrócili wczoraj późnym wieczorem. Dziś na dzień dobry miałam przytulanki ze stęsknionymi chłopakami - bardzo mi tego brakowało.
A dzień spędziliśmy na spontanicznym pikniku w Lesie Kabackim - bardzo przyjemnie. Dobry koniec majówki.


poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Kwiecień - plecień

Poniedziałek Wielkanocny na Podlasiu wygląda tak



Rozumiem, że zgodnie z przysłowiem, trochę zimy, trochę lata. 
Zobaczymy, kiedy lato przybędzie 😉

Wielkanoc tym razem świętujemy u Dziadków Grabowskich. Odpoczywamy, bawimy się, rozmawiamy, łagodzimy kłótnie, zajadamy smakołyki.
Pogoda prawdziwie zimowa. Dobrze, że zabraliśmy ciepłe kurtki i zimowe buty.
W Wielką Sobotę udało się nam wyjść na spacer zakończony na placu zabaw.
Wczoraj lało jak z cebra cały dzień.
A dziś, dziś zobaczymy. Jeśli wiatr głowy nie będzie urywał, trochę się  przejdziemy.  

Wczoraj, zainspirowana przez Starszaka, zainaugurowałam szukanie czekoladowych jajek przez chłopaków.
Starszak uczył się na angielskim o tradycjach wielkanocnych w innych krajach. I poprosił o przeniesienie takiej tradycji do naszego domu. Zabawa była domową, bo lało.  Łowy się udały, słodycze zostały odnalezione i częściowo skonsumowane.

Z okazji Świąt Wielkanocnych życzę Wam dobrego, rodzinnego czasu.

środa, 21 marca 2018

Zupełnie niewiosenny marzec :))

Sporo czasu upłynęło od mojego ostatniego wpisu.

Sporo się też działo.

Przez cały luty i połowę marca jeździliśmy z Młodszym na rehabilitację z NFZ. Bardzo to było męczące. Najpierw Starszak do szkoły, potem Młodszy i ja do centrum Warszawy. Po 45 minutach z powrotem na Ursynów do przedszkola. Potem szybko ogarnąć dom, jakieś zakupy i do pracy na 8 godzin. Dla Młodszego było to duże obciążenie. Do tego prawdziwa epidemia w przedszkolu i..... po dwóch tygodniach kasłania i smarkania mamy zapalenie płuc. Wyjątkowo podstępne, bo objawiające się tylko pokasływaniem. Tydzień temu w poniedziałek pojawiła się niemal czterdziestostopniowa gorączka i po RTG diagnoza była nieubłagana. 10 dni na antybiotyku + dwie kontrole + ciągnący się kaszel i katar.  Na szczęście humor i apetyt wróciły po trzech dobach antybiotyku. Młodszy kipi energią. Niestety do przedszkola wróci dopiero po Wielkanocy.

Do połowy marca miałam niemal stale na drugą zmianę do pracy, ku wielkiej irytacji Starszaka. Stale odbierany późno przez Męża. Stale w porannym pośpiechu. Do tego jeszcze nie oswojona szkoła i zaczęło się..... Narzekanie, marudzenie, fochy, płacz i wybuchy złości. 
W końcu w ostatnią niedzielę wieczorem Starszego też dopadła czterdziestostopniowa gorączka. Od poniedziałku jestem na zwolnieniu, bo chora dwójka dzieci w domu to dla mojej Mamy już trochę za dużo. Po dwóch dniach dogorywania w łóżku z gorączką dziś Starszemu wróciła energia. Tylko apetyt jeszcze nie dopisuje.

Od poniedziałku, a w zasadzie od niedzieli, staram się odespać bardzo intensywne półtora miesiąca. Od niedzieli mnie też boli gardło i mam nadzieję, że do piątku wyzdrowieję, bo już w piątek będę w pracy. A właśnie trwa ścisły sezon chorobowy i pracy mam mnóstwo. Na szczęście w końcu, po niemal pięciu miesiącach, poczułam się w pracy u siebie. Dogaduję się z ludźmi, ogarniam pacjentów i umiem rozwiązać większość problemów.

Są też plusy bycia na zwolnieniu. Wysypiamy się, bawimy, eksperymentujemy z gotowaniem, czytamy bajki. Od jutra nawet zaczniemy nadrabiać zaległości szkolne. Odpoczywamy....

Przed nami znowu bardzo intensywny czas. Jutro Młodszy zaczyna diagnozę Integracji Sensorycznej. Może rozjaśni nam ona trochę braki w koncentracji, pewną nieporadność przy jedzeniu, kłopoty z koordynacją. W sobotę dokończymy diagnozę Młodszego i przeprowadzimy rediagnozę Starszego. I zobaczymy, co dalej. Być może do terapii ręki i rehabilitacji ortopedycznej dojdzie SI. 
Trochę sobie tego nie wyobrażam.....  Ale o tym myśleć będę później. W końcu martwienie się jeszcze nikomu nie pomogło. 

sobota, 24 lutego 2018

Duuuuuży......

We wtorek Młodszy skończył 5 lat.
Niepostrzeżenie z małego przedszkolaka wyrósł duży chłopczyk.
Ma własne zdanie, swoje zainteresowania i pasje. Swój świat który częściowo zahacza o świat Starszego, a częściowo jest zupełnie inny.
Mam w domu dwóch dużych synków

Sto lat Młodszaku!!!

poniedziałek, 5 lutego 2018

Pierwszy tydzień za nami

Za nami pierwszy tydzień po feriach.

Andrzej debiutował w nowej szkole. Adaptacja przebiega nam w miarę spokojnie. 
Oczywiście są fochy i foszki, trudno się przestawić na nowych kolegów. 
To są trudności.

 A plusy....
Andrzej sam pamięta o pracach domowych. Ponieważ świetlica jest w innym budynku, musi zabrać ze sobą odpowiednie książki. Sam pamiętał o kupnie dużego zeszytu do angielskiego i specjalnego zeszytu do muzyki. I samodzielnie dokonał takiego zakupu w sklepie. Sam wchodzi do szatni, a tam przejmuje dzieci nauczyciel. Słowem, stał się o wiele bardziej samodzielny i pozbierany.
Mamy też za sobą pierwszą imprezę urodzinową w nowej klasie. Starszak był bardzo zadowolony z zabawy. Za tydzień kolejne urodziny. A w piątek bal karnawałowy. I muszę wykombinować stój Kylo Rena :) 

Tadzio wrócił do przedszkola. Za nami intensywny tydzień. Rozpoczęliśmy rehabilitację w ośrodku dziennym. To oznacza jeżdżenie tam i z powrotem.
Dziś byli z wycieczką w Teatrze Niewielkim. 
Przed nami urodziny koleżanki, bal karnawałowy i urodziny Tadzika. I oczywiście na poniedziałek muszę wykombinować drugi strój Kylo Rena :))

A ja jakoś przedzieram się przez codzienność w pracy. 
Staram się ogarnąć budżet. 
Powoli popycham sprawę starego domu, ostatnią sobotę spędziłam na szorowaniu. Kolejna taka za dwa tygodnie. 
Zwolniłam tempo - dziś szczególnie mocno. Zapowiedź padającego śniegu bardzo skutecznie mnie spowolniła.

Także pierwszy tydzień za nami. Zobaczymy co przyniosą kolejne.

niedziela, 28 stycznia 2018

Ferie zimowe

Tegoroczne ferie były saneczkowe i dość śnieżne, choć wcale się tak nie zapowiadało się tak na samym początku.

Początek był wielce niezachęcający
Andrzej z mega kaszlem i resztkami kataru, które ciągnęły się już od Bożego Narodzenia i w końcu ustały w poprzednią sobotę. 
Tadzik z 39 stopniową gorączką, która trzymała go od piątku przed feriami równo przez tydzień. 
W końcu jednak infekcje poszły precz. 

Za to spadł........ długo wyczekiwany śnieg. A potem chwycił niewielki mróz. 
Od poprzedniej soboty do poranka środowego cieszyliśmy się możliwością nieskrępowanego niczym (no może tylko pustym brzuchem) saneczkowania na ulubionej górce. Z saneczkowej przyjemności korzystałam też ja - w końcu nawet odnalazłam w czeluściach schowka spodnie nieprzemakalne dla siebie. Przez pięć dni Tadzik uczył się samodzielnie sterować saneczkami. Andrzej kombinował ze sterowaniem na siedząco i na śledzia oraz trenował ślizgi i drifty. Razem ścigaliśmy się, kto dalej zjedzie i nie trafi w drzewo :))

W środę pojechaliśmy do Dziadków Warszawskich, żeby świętować spóźnione Dni Babci i Dziadka.

W czwartek za to wybraliśmy się na wieczorny spacer po Krakowskim Przedmieściu i Starówce. Podziwialiśmy pięknie udekorowane lampkami latarnie i świetlne instalacje. A przy okazji rozmawialiśmy trochę o historii Warszawy i........ o dobrych manierach przy stole. Bo nasz spacer zakończyliśmy smakołykami w kawiarni niedaleko placu Zamkowego. W tej kawiarni bywaliśmy z mężem w czasach "przeddzieciowych". Trochę zatęskniłam za takim wypadem tylko we dwoje....

A w piątek postanowiłam zrobić sobie dzień domowy. Chłopcy, mimo że śnieg kochają bardzo, stale narzekali na brak czasu na zabawę domową. Więc mieli na to cały dzień.

Jutro poniedziałek. Koniec ferii - Andrzej idzie do nowej szkoły, Tadzio wraca do przedszkola. Ja znów do pracy, choć potwornie mi się nie chce. Niestety finanse są nieubłagane, z jedną pensją na razie nie damy rady.
Od jutra więc będziemy testować nowe rozwiązania logistyczne i planowanie czasu dziennego i tygodniowego. Sama jestem ciekawa, jak nam się to uda


niedziela, 21 stycznia 2018

Nowy rok, nowy miesiąc.....

Nowy rok, nowy miesiąc..... Ciekawe czy oznacza to również nowy początek?
Poprzednie kilka miesięcy dało mi solidnie w kość. Dużo się działo, bardzo dużo.

W październiku zmieniłam pracę. Nowe miejsce, cały etat, mnóstwo pacjentów (apteka całodobowa), dużo recept do sprawdzenia, rzeczy do zapamiętania. Do tego spory magazyn i brak ludzi do pracy. 
Po trzech miesiącach mam nadal wrażenie jazdy kolejką górską i to bez hamulców. Jestem pewna, że to nie jest dla mnie praca na stałe. Na razie nie wiem, jak długo tam zostanę.

Niemal w tym samym czasie zostałam wciągnięta w bardzo nieprzyjemny konflikt rodzinny. Szczegółów opisywać nie chcę, ale kosztowało mnie to bardzo dużo energii, stresów i czasu. Zachowanie niektórych ludzi nie mieści się na mojej skali dopuszczalnego zachowania. No nie mieści się i już. 
Sprawa rozwiązała się w sposób naturalny, sama. I pociągnęła za sobą kolejne obciążenie. Zmarła bardzo bliska mi osoba. Od pogrzebu minęło już trochę, a ja wciąż się z tym nie uporałam. I nie wiem, ile czasu mi to zajmie.

Do tego wszystkiego od początku roku szkolnego w klasie Starszaka zaczęły się dziać rzeczy dla mnie niedopuszczalne. Pojawiła się przemoc, bicie, kopanie i wrzask jednego z nowych dzieci. O problemie dowiedziałam się przypadkowo, od mamy kolegi A. Starszak niewiele mówił, ale w jego zachowaniu pojawiły się zmiany, które zaczęły nas niepokoić. Zgłosiliśmy, Rodzice kilkorga uczniów, sprawę do wychowawczyni, pedagoga, dyrekcji i........ I w zasadzie do końca semestru niewiele się zmieniło. Sprawa została zamieciona pod dywan, winą za zaistniałą sytuację obciążono całą klasę. Nasze prośby, żeby sytuację ocenił doświadczony psycholog z zewnątrz, potraktowano jako próbę usunięcia problematycznego dziecka. Żeby było ciekawiej, ostatecznie od drugiego semestru tego dziecka już nie będzie w klasie.
Ale cała sprawa, a zwłaszcza zupełnie niezrozumiała dla nas reakcja grona pedagogicznego, które nie tylko niewiele zrobiło, ale przez dwa miesiące zdawało się w ogóle niczego nie dostrzegać, ostatecznie podważyła nasze zaufanie do szkoły. Wcześniej już zdarzały się rzeczy, które sugerowały, że dyrekcja nie ma porządnego planu na szkołę. Jest wizja, wykonania brak. Do tego bardzo zawiodłam się na wychowawczyni, kompletnie zdominowanej przez dyrekcję. To nie była ta sama osoba, co w zeszłym roku.
Podjęliśmy więc decyzję o zmianie szkoły. Ale to nie taka prosta sprawa. Szkoła rejonowa ma fatalne opinie (i częściowo je podzielamy). W szkołach  społecznych czy prywatnych był już komplet uczniów. Tuż po Nowym Roku udało się nam przejść rekrutację do niezłej szkoły społecznej. Po feriach A idzie do nowej szkoły, a my będziemy przeżywać chaos logistyczny. Pojęcia nie mam, jak damy sobie radę przez półtora roku, a może dłużej.

Nie ominęły nas też atrakcje w postaci katarów, kaszlów, gorączki, wymiotów, zaniku głosu itp. O tym nie będę pisać, bo po pierwsze temat znany wszystkim mamom, po drugie jakoś się wykaraskaliśmy i od soboty korzystamy ze śniegowej uciechy. Andrzejek ćwiczy saneczkowanie "na śledzia", Tadzik uczy się sterować sankami sam. A ja korzystam do woli i z jazdy saneczkowej, i z relaksu na świeżym powietrzu.

A mój nastrój dobrze obrazuje ten utwór




Marto, dziękuję za kluczyk :))