piątek, 21 grudnia 2012

Boże Narodzenie

Dziś ubraliśmy choinkę. Mimo, że TAAAKA DUUUŻA, to własnoręcznie wykonanych ozdób wystarczyło. Wygląda naprawdę wspaniale. Jutro wyjeżdżamy do dziadków. Więc już dziś wszystkim czytelnikom boga życzymy CIEPŁYCH, RADOSNYCH I RODZINNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Narzekanie

Dziś sobie ponarzekam. Nie było mnie ponad miesiąc, bo albo A. chory, albo mąż chory, albo ja leżąca. I tak w kółko. Imieniny Bączka minęły prawie spokojnie. Prawie, bo tylko część gości przyjechała. Reszta miała pilne sprawy. I może nie zirytowałoby mnie to zbyt mocno, gdyby nie to, że musieliśmy sami zadzwonić, żeby się dowiedzieć, że jednak nie przyjadą. No do licha, oni chyba też mają telefon. A potem tekst, "to może uda nam się w następny weekend". Ja na to, że to może spotkamy się już w święta, bo został tylko jeden weekend. I się zaczęło: A dlaczego przyjeżdżacie dopiero w sobotę popołudniu? A dlaczego zostaniecie tylko do wtorku? A nie możecie dłużej? Itp. A ja chcę się spotkać też z moimi rodzicami z okazji Świąt, a nie po Świętach. A poza tym to jestem w ósmym miesiącu ciąży i dość często po prostu chce mi się poleżeć w spokoju, nie odpowiadać na litanię pytań, nie słuchać rad na temat wychowania mojego synka, nie słuchać narzekań i jęków. I perspektywa 3-godzinnej podróży samochodem (przy dobry wiatrach) jakoś mnie nie kręci. Tyle o rodzince.
Wczoraj byłam na wigilii "pracowej". Miło było się spotkać z koleżankami i kolegami. Ale musiała być "wisienka na torcie" czyli komentarz mojej szefowej:" Co zdrowa dziewczyna robi na zwolnieniu w ciąży? Nie nudzi się pani w domu?" Na to odpowiedziałam, że chętnie "wypożyczę" jej mojego 2,5 letniego synka, to może sama się "ponudzi" w domu. Wylądowałam na zwolnieniu wcześniej niż planowałam z powodu komplikacji ciążowych, a nie dlatego, że nie chciało mi się chodzić do pracy. Wcale nie lekkiej, bo stanie przez 7 godzin, kichanie i kasłanie pacjentów i przerwa na jedzenie z wielką łaską. Nie znoszę tych komentarzy i dlatego w pracy bywam tylko raz w miesiącu - oddać zwolnienie.
No to sobie ponarzekałam, a teraz idę gotować obiad i budzić Bączucha.

sobota, 10 listopada 2012

Fajny dzień

Jak ja lubię takie dni! Wstaliśmy tradycyjnie - o 6.00 rano nasz budzik wparował do łoża. Po krótkim przytulanku ruszyłam zrobić Bączuchowi mleko, a reszcie śniadanie. A po śniadaniu zamarzył mi się skok pod kołdrę. Oczywiście po 5 min. spokoju tata dostał polecenie wypłoszenia mamy "gilgotaniem", a synek dzielnie mu pomagał. A po kitłaszonku jakoś wszystkie zaplanowane rzeczy udało się zrobić. Były i zakupy, i porządki (mamy w domu zapalonego fana mopa), i obiadek udało się zrobić pyszny. Wyszaleliśmy się na podwórku łapiąc słoneczne promienie. Graliśmy w piłkę i ujeżdżaliśmy traktor (koniecznie z przyczepą). A. jeszcze nie dosięga nóżkami do pedałów, więc trzeba go pchać, a przyczepa trochę przeszkadza. Niestety jest niezbędna, bo w czasie jazdy "będziemy zbielać tlawę dla klowy"????? Nie wiedziałam, że mamy krowę :)). Podwórkowe szaleństwo miało dużą zaletę. Młody dość sprawnie padł na drzemkę. A ja zaraz po nim. Na szczęście, miałam swoją godzinkę snu. Od kilku tygodni brzuszek daje mi się we znaki. W nocy mam kilka pobudek, więc drzemka w dzień jest niezbędna. Po obiedzie wchłoniętym przez A. w dobrym tempie propozycja spaceru została przyjęta z entuzjazmem. Skończyło się na ponownym ujeżdżaniu traktora w czym dzielnie pomagał Młodemu tata. A potem do kąpieli spędziliśmy bardzo przyjemnie czas. Nawet tata miał szansę na drzemkę. Udało mi się dziś zrobić wszystko, co zamierzałam. Bez spinania, nerwów, z pełnym skupieniem na właśnie wykonywanej czynności. Zabawy z synkiem dostarczyły jak zwykle mnóstwa przyjemności. I jakimś cudem nie zabrakło mi ani cierpliwości, ani pomysłów. Jak ja lubię takie dni

środa, 7 listopada 2012

Jesienne nastroje

Młody znowu chory! Na szczęście to tylko katar, jakaś infekcja wirusowa, nic strasznego. Roznosi go energia, więc jutro jedziemy na salę zabaw, żeby "wypuścił trochę pary" i nie rozniósł domu. Kiedy na niego patrzę, to nadal nie mogę wyjść z podziwu, że taki jest mądry i niepowtarzalny. Taki mały indywidualny byt, który wie czego chce i wyraża to stanowczym głosikiem. Co prawda faza mama jest nadal obecna, ale nasilenie jakby mniejsze. Mąż był w domu w czasie przedłużonego weekendu i wspaniale spędzili ze sobą czas. A. umie już animować swoje zabawki, układa dialogi. Wymyśla zabawy, podaje nam wymyślone przedmioty czy jedzenie. Obserwowanie go sprawia mi mnóstwo radości. A patrzenie jak bawi się z tatą też.

Przeczytałam niedawno blog Chustki. Trafiłam tam, gdy Jej już nie było. To nie była łatwa lektura. Jej posty o tęsknocie za Synkiem, Niemężem, za życiem były bardzo trudne. Potrzebowałam czasu, żeby to w sobie przetrawić. Ale oprócz smutku dała mi coś ważnego. Taki banał. Ważna jest chwila obecna, to jak wykorzystujemy nasze TU i TERAZ. Bo tylko na teraźniejszość mamy realny wpływ. Przeszłość minęła, możemy tracić czas na rozpamiętywanie tego, co było lub wyciągnąć wnioski z naszej przeszłości. Na przyszłość mamy ograniczony wpływ. Dzięki Jej blogowi uczę się skupiać na tym, co robię. Jeśli bawię się z Bączkiem, to nic innego nie zaprząta moich myśli. I odkryłam, że tak naprawdę,to lubię być mamą.

piątek, 26 października 2012

Nowości

Do tego tygodnia A. po każdej wizycie w żłobku dopytywał się, kiedy znowu pójdzie do dzieci, a przy kolejnym pójściu był "NA NIE". W ostatni wtorek został bez żadnego płaczu czy marudzenia, a gdy po niego przyjechałam, bardzo zadowolony oświadczył: "Jescse tu wlóce". Byłam ciekawa czy to jednorazowy akt polubienia żłobka. Dziś przed wyjściem standardowo usłyszałam, że "Psedskole jest głupie." i "Ja nie chce do zlobka.", ale na miejscu, po rozebraniu, wziął mnie za rękę i ruszył do sali. I został bardzo spokojnie. Więc chyba polubił miejsce, gdzie można szaleć z innymi dziećmi, gdzie ciocie wymyślają różne zabawy, inne niż domowe. Nadal zostaje tam tylko na trzy godziny i nie chce tam spać, ale to mnie wcale nie martwi. Na razie nie ma pośpiechu, a kto wie co będzie za tydzień?
Ostatnie problemy Bączucha z sygnalizacją siku i kupy się zmniejszyły. Teraz co prawda nie woła "Siku leci", tylko pyta" Mam pieluchę?". Ale efekt suchych majtek się utrzymuje. Do tego jest mała motywacja. Młody uwielbia kąpiele w pianie. Powiedzieliśmy mu, że duże dzidzie, które wołają siku, kąpią się w pianie, a małe dzidzie, które sikają do majtek, nie. Ale myślę, że dużo dała zmiana mojego nastawienia do Bączucha. Teraz kiedy się bawimy, to skupiam całą swoją uwagę na zabawie z nim. Cała jestem dla niego. I to działa. Tylko faza mama jeszcze w pełni. Tata może zajmować się A., gdy mnie nie ma. Kiedy jestem, od razu protestuje: "Mama zlobi", "Mama pocyta", "Mamo tu psyjdź". I tak w koło. Czasem da się przekonać, np. do czytania bajek przez tatę (Mam teraz zapalenie zatok i gdy długo mówię, to mam ataki suchego kaszlu), czasem jest dziki ryk. Może chce mieć mamę na zapas? Za trzy miesiące urodzi się młodszy brat i trzeba będzie się podzielić uwagą mamy.

środa, 17 października 2012

Małe szaleństwo zakupów

Dziś pierwszy raz poszliśmy na salę zabaw. Po nocnym deszczu plac zabaw nie nadawał się do użytku, a Bączuch nie wybiegany to Bączuch zły. I zaczęło się szaleństwo. Młody właził po platformach jak mała małpka. Świetnie sobie radził, tylko dwa razy chciał pomocy mamy. Bawił się ze mną i sam. Nawet chłopczyk, który ciągle się z nim zderzał samochodem, wcale mu nie przeszkadzał. A po wyjściu padł w samochodzie z bananem w ręku. Do domu wniosłam małego śpiocha, trochę protestującego na temat zakładania pieluchy i zapadła cisza. W czasie zabawy nastąpiła awaria hydrauliki, ale chyba już zaczynam się przyzwyczajać. W końcu wrócimy do wołania o siku.(przynajmniej taką mam nadzieję:)).
Przed szaleństwem zabawowym byliśmy na zakupach przedzimowych. Poszło nam świetnie. Bąk przymierzył kurtkę i rękawiczki, dzięki czemu wybraliśmy najwygodniejsze dla niego!!!. Do dokupienia zostały tylko buty zimowe, ale nie chciałam  nadużywać cierpliwości młodego. I tak wędrował spokojnie po sklepie, niczego nie rozwalał, jeździł sobie ulubionym samochodzikiem.
Dziś pogoda wreszcie piękna, więc pewnie po popołudniowym spacerze  nasza kolekcja kasztanów, żołędzi i szyszek się powiększy. Dobrze, że mamy spore pudło.
Katar małego zanika, więc w piątek pewnie pójdziemy do żłobka. Ostatnio A. najpierw oświadcza, że jest na nie, a potem bawi się jak szalony, wcina zupkę, a widok mamy przyjmuje z umiarkowanym entuzjazmem. I mnie trochę poprawił się humor. Może to sprawka słońca z oknem:))

wtorek, 9 października 2012

Już sama nie wiem

Już sama nie wiem, o co chodzi? Czy Bączek wszedł w tzw. "BUNT DWULATKA"? Wszystko, co do tej pory lubił jest na "NIE". Spacer nie, żłobek nie, mama nie, niania nie, spać nie, jeść prawie nie itp. Mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Jedyne co na razie jest na "TAK", to zabawa samochodzikami i czytanie bajek. Reszta jest na nie. Do tego wcześniej bez problemu sygnalizował potrzeby fizjologiczne, a teraz nie zawsze. Na placu zabaw jest to spory problem. W końcu jest trochę za zimno na przebieranki na dworze. Ze spaniem jest to samo. Zasypia samodzielnie tylko wtedy, gdy pada na twarz albo w wózku na spacerze. Inaczej jest wyłażenie z łóżeczka i wędrówki po domu.
Na dodatek ja mam katar i ledwo wyłażę z przeziębienia, a w ciąży pozostają tylko naturalne metody leczenia. I od kilku dni męczy mnie uporczywa zgaga po wszystkim, co jest słodkie. Cudownie!!! Nawet poprawa nastroju gorącą czekoladą nie wchodzi w grę. Jeśli faza na "NIE" potrwa długo, to ja, albo zwariuję, albo moja cierpliwość osiągnie nieznane mi wcześniej granice. I zaczynam się poważnie obawiać, jak będzie wyglądało nasze życie w czwórkę. Czy aby na pewno wystarczy mi cierpliwości dla dwóch malców?



piątek, 5 października 2012

Starszak

Ostatnio u Bączka pojawiły się problemy z drzemką w dzień i z zasypianiem nocnym. Po dzisiejszej aferze z niespaniem zastanowiłam się i policzyłam ile A śpi w nocy. Wyszło mi coś około 10 godz. Postanowiliśmy więc z mężem poobserwować Młodego w weekend i drzemkę codzienną zmienić w zgodną z potrzebami synka. Zobaczymy, co to da. Z nowin w żłobku Ciocia powiedziała, że A sam zaczepia inne dzieci i chce się z nimi bawić. Różnica w zachowaniu jest kolosalna. I bardzo mnie cieszy.

sobota, 29 września 2012

Powtórka

Zastanawiam się czy każda moja ciąża będzie przebiegać z "przygodami". Po urlopie wyglądało na to, że jest OK. Cieszyłam się, że dobrze się czuję i mimo chodzenia do pracy nie padam na pysk. W czwartek byliśmy na USG. Z maluchem wszystko w porządku. Dowiedzieliśmy się, że będzie drugi chłopak. Cały i zdrowy. Rozwija się świetnie. Jest tylko jeden mały problem. Mam przodujące łożysko.... I mój ginekolog zdecydował, że po poprzednich plamieniach, krwawieniach i skurczach mam prowadzić oszczędzający tryb życia. Czyli zwolnienie do końca ciąży. Do tego mąż na szkoleniu, a starszy Bączuch ma fazę: mama, mama, mama. Wczoraj moje zmęczenie zamieszaniem z badaniami, bałaganem w pracy i wyjazdem męża obniżyło próg mojej cierpliwości do minimum. Długo nie zapomnę tego wieczoru. Płaczu A i mojej chęci do natychmiastowej ewakuacji jak najdalej. Może takie wakacje mi się przydadzą do popracowania nad sobą.

niedziela, 23 września 2012

Szok

Dziś przeżyłam szok! Bączuch od kilku dni spędza kilka godzin w żłobku. Postanowiliśmy zapewnić mu kontakt z dziećmi w warunkach kontrolowanych, bo na placu zabaw na widok innych dzieci w swoim wieku uciekał co sił. I od piątku Młody ciągle mówi o dzieciach i o nowych ciociach. A dziś na placu nie tylko nie uciekał, ale po oswojeniu miejsca oświadczył, że pokręci chłopczyka na karuzeli. I kręcił. Trzymał się mnie jedną ręką i to wystarczyło za wsparcie. O mało nie padłam. Ale potwierdza to moja teorię, że musimy Bączkowi zapewnić towarzystwo dzieci, choć raz w tygodniu. \niestety ma to swoje ciemniejsze strony. Trzy dni w żłobku wystarczyły, żeby wyklarować klasyczny katar. Na szczęście inhalator już jest akceptowany. Frida też, choć Młody musi sam ją kontrolować.

środa, 19 września 2012

Znowu w pracy

Długo mnie nie było na blogu. A sierpień obfitował w wydarzenia.
           Najpierw okazało się, że boreliozy jednak nie mam. Ulżyło mi. Jakoś perspektywa leczenia w szpitalu zakaźnym nie pociągała mnie tak bardzo jak perspektywa dwóch tygodni w wygodnym hotelu nad Morzem Czarnym w Bułgarii. Przed wyjazdem pierwsze USG - na szczęście wszystko wyglądało dobrze. A potem długo oczekiwany wyjazd. 
           Trochę się denerwowaliśmy jak nasz pierwszy daleki wyjazd się uda. Ale po kolei. Najpierw kombinacja z dojazdem na lotnisko. W końcu, po kalkulacji, wyszło na to, że taniej i wygodniej jest zostawić samochód na parkingu przy lotnisku niż szukać taksówki z fotelikiem. Bączuch oczywiście obudzony nie miał zamiaru spać. Przeszedł dzielnie przez odprawę bagażu. Wciągnął na śniadanie mleko i poprawił bułą, a tuż po starcie samolotu padł na godzinkę. A potem rozpoczęły się wspaniałe dwa tygodnie leniuchowania, plażowania, kąpieli w morzu itp.
         Ulubionym zajęciem Bączucha było wsypywanie piasku do morza. To zajęcie było bardzo absorbujące. Tak bardzo, że musiałam małemu zakładać koszulkę, bo inaczej spaliłby się na skwarkę. Poza tym obowiązkowo  odwiedzaliśmy wóz strażacki, co najmniej dwa razy dziennie i wysłuchiwaliśmy oryginalnej melodyjki z bajki. Potem Bączuch śpiewał sam, rozkosznie łącząc wersję polską z angielską. Do tej pory padam ze śmiechu na samo wspomnienie.
                  Drugim ulubionym zajęciem było czarowanie pań kelnerek w restauracji. Rozdawał uśmiechy i czarował spojrzeniami. Pod koniec urlopu było wiadomo, że jeśli zostanie choć na chwilę sam przy stoliku, to zaraz jakaś kelnerka będzie go zagadywać.
                  O robieniu milionów babek z piasku, zamków, przesypywania piasku z wiaderka do wywrotki i na odwrót nie będę się rozpisywać. Ech.... Dwa tygodnie minęły jakby strzelił z bicza. I znowu w domu. Z jednej strony, miło jest być u siebie. Z drugiej powrót do codziennych obowiązków nie jest łatwy. Ale po dwóch tygodniach jakoś wróciłam do starego rytmu. I do pracy. Ale o tym osobna notka wkrótce.
                   I jeszcze jedna fajna rzecz. Tuż przed wyjazdem zaczęłam czuć drugiego malucha fikającego w brzuchu. Już trochę zapomniałam, jakie to niesamowite uczucie.

                 

wtorek, 14 sierpnia 2012

(Nie)proszone komentarze

Zajrzałam dziś  na blog Mamy-na-puszczy i przypomniało mi się coś ważnego. Ja też źle znoszę wieczne "doradztwo" w sprawach opieki na MOIM dzieckiem. Pół biedy jeśli wypowiadają się osoby, które dobrze znam i wiem, że są mi życzliwe. Wtedy drażni mnie to mniej, choć nasze poglądy się nie pokrywają. Ale do szewskiej pasji doprowadzają mnie komentarze i "rady" wszechwiedzących pań w wieku dowolnym, które widzą nas przez najwyżej kwadrans i już muszą koniecznie mnie przekonać i swej mądrości. Na szczęście drugi trymestr ciąży sprawił, że burza hormonów trochą opadła i nie wściekam się, tylko robię po swojemu. A bardziej upartym mówię, ze moje dziecko=moja sprawa. I w nosie mam, co ludzie powiedzą. Bo powiedzą i tak .

czwartek, 26 lipca 2012

Przymusowe wakacje

I znowu mam przymusowe wakacje. Komplikacje się komplikują i decyzja o pozostaniu w domu prze najbliższy miesiąc zapadła nieodwołalnie. I cóż trochę jestem zła, bo znowu muszę uważać (inaczej spędzę przymusowe wakacje w łóżku albo w szpitalu). A z drugiej strony to może wreszcie spełnię kilka marzeń, na które w natłoku zajęć czasu brak? Na szczęście mam nieocenioną pomoc ze strony niani. Młody teraz szaleje na placu zabaw lub biega zobaczyć czy pociąg jedzie. Gdyby musiał całe dnie spędzać na podwórku to katastrofa murowana. U mnie też stanowisko obsadzone, tylko my mówimy "panie prezesie"!:))

sobota, 14 lipca 2012

MÓWIĘ

Do tego, że Bączuch gada jak najęty, zdążyłam się już przyzwyczaić. Ale jego komentarze lub próby powtórzenia tego, co usłyszał, są obłędne. Ostatnio przesiaduję w domu. Małe komplikacje z ciążą wygnały mnie na zwolnienie. I mam okazję posłuchać małego. Moje dwa ulubione cytaty: Bączek siedzi na swojej desce i sika do sedesu, bardzo dumny. Po skończonej czynności przygląda się siusiakowi i mówi "Cześć siusiaku"! Drugi: Mały bawi się w piaskownicy i skacze do piachu. Idzie mu coraz lepiej więc niania mówi "Skaczesz na Adama Małysza", a młody: "Niunio skacze na kawałek myszy". Myślałam, że spadnę z piaskownicy ze śmiechu.

piątek, 6 lipca 2012

Wielka przygoda

Wpadł mi ostatnio w ręce stary numer "Zwierciadła" i artykuł o potrzebie posiadania dzieci. Postawiono tam pytanie: Co daje dziecko? Odpowiedzi było bardzo dużo. Ja też zastanawiałam się nad tym co mi daje Bączek. I uświadomiłam sobie, że daje mi coś bardzo ważnego. Coś, co w świecie gdzie brak czasu każe nam robić dwie czynności naraz, jest luksusem lub stratą czasu. Koncentrację dokładnie na tym, co w danej chwili robię, zaangażowanie w tę czynność całej mojej osoby. Kiedy Andrzejek bawi się w zasypywanie piaskiem koparki, to cała jego uwaga jest na tym skupiona. Kiedy buja się na huśtawce, to buja się cały. Kiedy śpiewamy piosenki, to koncentruje się na tekście i umie go dopowiedzieć. I jeszcze jedno, to skupienie pozwala mu dostrzegać każdą rzecz jako potencjalny początek ciekawej przygody. To może być dmuchawiec przy drodze, kopara, inne dziecko. Każda sytuacja jest zauważona i czasem opatrzona zaskakująco trafnym komentarzem.  Zaskakująco, bo Bączuch ma dopiero dwa lata. A ja uczę si e od niego tej koncentracji i delektowania się każdą czynnością. I jest coś co niezmiennie mnie zaskakuje. Wcale nie mam przez to mniej czasu. A czas już miniony okazuje się być wykorzystany w 200%.

sobota, 23 czerwca 2012

Nowiny

Od poprzedniego wpisu minął miesiąc z okładem. A działo się. Najpierw bardzo pracowity maj. Potem wspaniały koncert Nightwish - taki prezent z okazji dnia Dziecka dla mnie. A potem najbardziej oczekiwana przeze mnie nowina. Będziemy mieli drugiego Bączka. Tak się cieszę. Nasz Andrzejek to już duży chłopczyk. W czwartek skończył dwa latka. Więc to dobry czas na drugie dziecko. I mimo naszych perypetii udało się szybko. Ale żeby nie było za różowo dziś znalazłam w nodze kleszcza. Teraz czeka mnie 6 tygodni oczekiwania na to czy był zakażony czy nie. Musze być dobrej myśli.

sobota, 12 maja 2012

Katar

Dzisiaj jestem rozżalona i zła na cały świat. Nie dość, że Bączek ma katar (na szczęście tylko katar), nie dość że pogoda się zepsuła, a ja spędzę weekend w pracy, to jeszcze i ja mam katar. Oczywiście moja wersja, to kataklizm z kompletnie zatkanym nosem, na który nic nie działa.Ale to jeszcze nie wszystko. Od dłuższego czasu staramy się o drugie dziecko i tym razem nie obeszło się bez leków. Po tabletkach czuję się fatalnie. Ale jeszcze gorsza jest świadomość, że tym razem wcale nie musi się udać. Z Bączkiem też nie było łatwo. Udało się, bo trafiłam na mądrego lekarza. Teraz wygląda to gorzej. Zawsze chciałam mieć dwoje, troje dzieci, ale jeżeli nawet tym razem się uda., to będzie moja ostatnia ciąża. Chyba, że zdarzy się cud. A wszyscy nasi znajomi dzwonią i piszą, że kolejny maluch w drodze. Cieszę się i jednocześnie nie mam ochoty się z nimi widzieć.

środa, 25 kwietnia 2012

Zaskoczenie

Dziś pojechaliśmy do miasta na spotkanie w sprawie mieszkania. Bączek miał jechać z nami, bo niania dziś nie mogła z nim zostać. Mój mąż roztoczył straszliwą wizję łapania, biegania za małym i wysłuchiwania straszliwych ryków. Ja byłam większą optymistką. Synek zaskoczył nas oboje. Spokojnie przetrwał podróż, trochę rozrabiał w biurze sprzedaży, ale awantury nie było. Mieszkanie oglądał trochę z perspektywy ramion taty, trochę " na mama", a trochę na własnych nóżkach.  Spacer wokół bloku trochę w wózku, trochę za rączkę. I tak do końca dnia. Małe negocjacje i Bączuch współpracował z nami jak rzadko. I to było super

niedziela, 1 kwietnia 2012

Pasje

Ostatnio ktoś w pracy przypomniał mi, że w życiu oprócz pracy i zajęć okołodomowych ważna jest pasja. Coś, co robi się dla przyjemności i dla siebie. Odkąd wróciłam do pracy na pełen etat nie mam czasu i siły na nic dodatkowego. Wiadomo, praca, obowiązki domowe, zabawa z Bączkiem, chwila na ogarnięcie się i padam na pysio. Ale gdzieś w tyle głowy pojawia się natrętna myśl, że ja nadal lubię czytać książki, oglądać snookerowe turnieje i słuchać ciężkiej muzyki. I oto pojawiła się znakomita okazja na odnowienie muzycznej pasji. W maju na lotnisku na Bemowie zagra Metallica, a ja z przyjaciółmi wybieram się na ten koncert. I myślę, że będzie wspaniale. A co do snookera, to przecież wkrótce najważniejszy turniej - mistrzostwa świata. Będzie co oglądać. A już wkrótce wpadnie mi w ręce nowa książka Mankella i będzie co czytać.

Bączek stał się bardzo rozmowny. I zabawy z nim są coraz bardziej interaktywne. Tzn. synek proponuje jakąś zabawę, a mama jest pomocnikiem a nie głównym animatorem. Fajnie jest patrzeć na Bączka z zapałem bawiącego się wiaderkami, ciągnącego śmieciarkę dookoła domu albo samodzielnie "czytającego" książeczki.
Bączuch stał się bardzo samodzielny i ma swoje zdanie, które chętnie wygłasza. Najczęściej jest ono przeciwne niż mamy czy taty. Czyżby wczesny "bunt dwulatka". Z drugiej strony to dobrze, że nie jest jak robocik idealnie wypełniający polecenia. To mały człowiek i ma prawo do stanowienia o sobie, choć na razie na niewielką skalę.

wtorek, 27 marca 2012

Nowości!!!

Mój Bączek mówi!!!!! To najbardziej zabawna rzecz na świecie! Wracam z pracy i słucham relacji co się działo przez cały dzień. I dowiaduję się, że "jado kopa  i ijoijo, i moto, i bubu i dżip i milion innych ciekawych rzeczy. Cały dzień w pigułce.

środa, 7 marca 2012

Właściwe proporcje

Wiadomo, że nasze kłopoty są zawsze większe, dotkliwsze niż kłopoty innych. Ja też czasem narzekam, że w pracy dużo pracy, że Bączek ma swoją wolę i sztuka negocjacji musi być na topie, że wiosna się spóźnia, że w domu trzeba to i tamto zrobić. I można by tak mnożyć narzekania. Ale czasem życie przywraca naszym problemom właściwe rozmiary. Byłam dziś u lekarza, wizyta przebiegła pomyślnie, w poczekalni była mama z synem. Chłopak nastoletni, z zespołem Downa, uroczy, uśmiechnięty, ale zupełnie nieporadny i wycofany do swojego świata. I pomyślałam sobie, że ta pani pewnie poważnie się zastanawia czasem, co dalej, kto będzie się opiekował chłopcem, gdy zabraknie rodziców. Tak sobie wtedy myślę, że jednak nie mam tak bardzo na co narzekać.

wtorek, 6 marca 2012

Dialog

Bączek: Kto?
Mama: Kto pomalował ścianę?
Bączek: Niunio
Mama: A co mama robi?
Bączek: No, no, no (grozi paluszkiem).
Mama: A co robi niunio, kiedy mama robi no, no, no?
Bączek: Cieka (ucieka).
Mama: A gdzie ucieka?
Bączek: Mama (z uśmiechem).

No cóż grozi palcem czy nie, mama to jednak mama :)))

niedziela, 26 lutego 2012

Wygoda

Już zapomniałam, jak się prowadzi duży samochód. Przyzwyczaiłam się do małych gabarytów, braku udogodnień i żonglowania kluczami, Bączkiem i torebką przy otwieraniu drzwi do Kii (pieszczotliwie zwanej Żabą). I oto dostał mi się nowy samochód. Centralny zamek (duża wygoda), ABS, świetne wspomaganie kierownicy, w ogóle "full wypas". Tylko gabaryty trochę mnie przerażają. Ale jakoś się przyzwyczaję. Do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja.

Z nowości Bączek coraz więcej mówi, bardzo trzeba uważać na słowa, bo powtarza słowa zasłyszane jak papużka. Ulubione przeze mnie "ogólo" czyli ogórek.


A druga wiadomość jest gorsza. Nasz synek na 90% ma Atopowe Zapalenie Skóry czyli AZS. Na szczęście nawet przy zaostrzeniu objawów nie ma tragedii, ale muszę trochę się w tym względzie dokształcić. I skonfrontować diagnozę. Choć większość objawów się zgadza. Na szczęście 90% osób wyrasta z tego po 5 roku życia.

niedziela, 12 lutego 2012

Życie w pędzie

Od początku lutego wróciłam na pełen etat w pracy. I już odczuwam to dość mocno. Doszło mi dużo nowych obowiązków. Na szczęście bardzo lubię swoją pracę i mam do niej stosowny dystans. 
W domu też mnóstwo się dzieje. Przez ostatni tydzień przychodziła do nas nowa niania Irenka. I została zaakceptowana przez Bączka. Byłam zaskoczona. Już drugiego dnia siedział u niani na kolanach i czytali książeczki. A w czwartek i w piątek zostali sam na sam. I było dobrze. Baaardzo się cieszę. Troszkę obawiałam się, że nie pójdzie tak gładko, ale przekonałam się, że mój synek jest bardzo otwartym dzieckiem. I ma poczucie bezpieczeństwa, wie, że mama zawsze wraca o określonej porze.
Teraz czeka nas tylko trochę zamieszania z lekarzami i z odbiorem samochodu. Może marzec będzie spokojniejszy. Dobrze, że mimo mrozu jest wspaniałe słońce. Spacer około pół kilometra do pracy pozwala mi naładować akumulatory i cieszyć się wspaniałymi zimowymi widokami 

niedziela, 5 lutego 2012

Sztywniak

Zgodnie z tradycją w porach zimnych dopada mnie irytująca sztywność stawów w noga i rękach. Ręce są bardziej dokuczliwe, bo trudno złapać cokolwiek sztywnymi palcami. Więc choć naprawdę pogoda za oknem cudna, świeci słońce, śnieg skrzy się, a niebo całkiem bez chmur, to z niecierpliwością oczekuję wiosny.

Bączek staje się coraz bardziej rozmowny. Powtarza wyrazy, czasem po swojemu, czasem po polsku :)). Myślę, że na wiosnę będziemy mieć w domu małego gadułę. Muszę kończyć, bo odgłosy z dziecinnego pokoju zwiastują koniec drzemki.I oczywiście koniec ciszy w domu.

czwartek, 2 lutego 2012

Nowy miesiąc - nowe wyzwania

Luty zgodnie z przewidywaniami przyniósł wyzwanie już na początku miesiąca. Moja mama się rozchorowała i musimy sobie sami radzić z opieką nad Bączkiem. Na szczęście Sławek może się ni opiekować przez 2 dni, ale i tak musiałam wziąć wolne. A to przy czteroosobowej obsadzie i mrozie, który kasuje akumulatory jest nie lada wyzwaniem. Od poniedziałku przychodzi do nas niania na okres próbny. Zobaczymy czy ta opcja wypali.

Bączek ostatnio rozśmieszył mnie do łez dwiema rzeczami. Dziś wieczorem próbował chodzić w moich kapciach. Wyglądało to genialnie, niestety nie udało się tego nagrać. Wielka szkoda!!!!. A druga rzecz: Bączek oglądał uważnie swoją jeżdżącą kaczkę, dwa razy zaglądał pod spód i oświadczył stanowczo: nie ma. Siusiaka oczywiście. Tekst i mina przy oglądaniu kaczki bezcenna.

A ja powoli ogarniam się, mimo zesztywniałych co ranek stawów, znajduję przyjemność w zajmowaniu się małym i w ogarnianiu domu. Ale już nie chciałabym rezygnować z pracy. Taka odskocznia od domu i dziecka bardzo dobrze mi robi. Niestety w pracy przybywa mi obowiązków. Zanim wszystko tam ogarnę, minie sporo czasu. Na szczęście przynajmniej problem siarczystych mrozów mnie nie dotyczy. Do pracy mam 20 min. piechotą, więc choć padł mi akumulator, to do pracy i tak sobie dotrę.

niedziela, 29 stycznia 2012

Zmiany

Styczeń obfituje w zmiany! Po pierwsze zdecydowaliśmy się poszukać niani dla naszego Bączka. Co prawda pobyt w żłobku bardzo się podoba, nie ma dużych płaczków przy zaprowadzaniu i Bączek ładnie współpracuje z ciociami, ale od listopada non stop jest chory. Bez kataru było może 7-8dni w sumie. Widocznie jest jeszcze za wcześnie na taką ilość zarazków. W związku z tym daliśmy ogłoszenie w necie i jutro mam pierwsze spotkanie. Andrzejkiem podczas mojej pracy zajmie się babcia. Dobrze, że im dobrze razem. Po drugie od 1 lutego wracam na pełen etat. Różnica w godzinach pracy nie jest duża, a dojdzie mi 1/4 pensji. I łatwiej znaleźć opiekunkę na pełen etat, zwłaszcza że pracuję na zmiany. A po trzecie to ostatecznie chyba wyklarowywuje się nam sytuacja z kierownikiem. To dobrze, bo stanu zawieszenia nie lubię jeszcze bardziej niż zmian!!! Coś dużo tych zmian. Ciekawe co przyniesie luty? Za oknem siarczysty jak na tę zimę mróz i słoneczko. Dobrze jest naładować akumulatory na smętne i deszczowo-śniegowe dni

środa, 25 stycznia 2012

Wspomnienia

Dziś trochę przeszłości. Zebrało mi się na wspomnienia. Bo niby wszystko takie przewidywalne i ułożone, a tam gdzieś w głębi pamięci okruchy dnie, kiedy szłam na żywioł. Decydowałam się na samotny wyjazd w Tatry i następnego dnia byłam w pociągu do Zakopanego. Samotna wyprawa w góry z plecakiem, w oczach większości znajomych to było nieodpowiedzialne szaleństwo. A spotkałam wtedy przemiłych ludzi i przeżyłam cudowne chwile. Teraz też ciągnie mnie w Tatry, choć kondycja nie ta, 19-miesięczny maluch na głowie i mąż niezbyt palący się do włażenia tam, gdzie go nie posiali. A ja tęsknię.

wtorek, 24 stycznia 2012

Początek

    Cóż, początki zazwyczaj bywają trudne. Po niedzielnym zapale do pisania już ostygły ślady. A trochę się w moim życiu dzieje. W  pracy zmiany. Zmiany odgórne, bo od 1 stycznia duża zmiana przepisów wprowadziła nieliche zamieszanie. W zasadzie do tej pory jeszcze nie wszystko działa, tak jak powinno. A to znacznie utrudnia pracę. Są też zmiany wewnętrzne, zmiany wśród pracujących, a takie zmiany powodują jeszcze większe zamieszanie, zwłaszcza jeżeli dotyczą kierownictwa. Przyzwyczaiłam się już do pewnego trybu pracy, a tu znowu trzeba się będzie adaptować.W ogóle nie lubię zmian, po każdej okres adaptacji jest długi. Chyba się starzeję. Kiedyś było mi łatwej
   Z przyjemnych zmian, to synek mi się bardzo rozgadał. Ciągle jeszcze mówi głównie po swojemu, ale używa tez wielu innych słów, adekwatnie do sytuacji. Rozumie jeszcze więcej i  już trzeba bardzo uważać, co się przy min mówi. Ostatnio od pewnego też piszczy przeraźliwie. Na początku strasznie mnie to irytowało. Na szczęście do wszystkiego można przywyknąć. Po prostu nastał "piszczący okres".



niedziela, 22 stycznia 2012

Śnieg

Za oknem prawdziwa zima. Przynajmniej poza miastem śnieg to śnieg, a nie breja. Dziś słońce pozwoliło na naładowanie moich akumulatorów i na realizację projektu blogowego. I oto jest. Mój blog - świat we mnie i wokół mnie. Chcę zatrzymać wspomnienia, chwile i wydarzenia z życia. Pamięć jest zawodna, a tak zostanie ślad.