sobota, 20 grudnia 2014

Wystawa Lego Na Stadionie Narodowym

Dziś wybraliśmy się na wystawę budowli z klocków LEGO. Dla naszego Starszaka - wielbiciela LEGO i zapalonego konstruktora przeróżnych pojazdów z klocków - była to najbardziej oczekiwana od czwartku wyprawa. Wybraliśmy się całą Rodzinką ze znajomymi i po kilku drobnych potknięciach weszliśmy do świata zbudowanego z LEGO. I Starszak, i Młody chodzili od gabloty do gabloty trochę sami, trochę z nami. Starszaka zafascynowały maszyny, dźwigi, koparki i oczywiście kolejki, których było kilka. Każda bardzo dopracowana w szczegółach, poruszająca się i jeżdżąca po skomplikowanych torach. Dla T. kolejki były najważniejsze. W końcu ulubioną bajką Młodszego jest "Tomek i przyjaciele ". Z trudnością dało  się go przekonać, że inne dzieci też chcą nacisnąć guzik sterujący. Dla mnie ciekawe były pojazdy z "Gwiezdnych Wojen", głównie statki kosmiczne. 

Na wystawie spędziliśmy prawie dwie godziny. Wygonił nas głód. Chłopcy zerwali się o 6.00, śniadanie było około 7.00, a z wystawy wyszliśmy po 12.00. Nic dziwnego, że nawet mocno zmęczony T. odmówił drzemki z pustym brzuszkiem. Obiad zjedliśmy w ursynowskim Zapiecku. Tu przyznaję duży plus Zapieckowi za naprawdę smaczne menu dziecięce. Po ostatnim jedzeniu w restauracji, gdzie kurczak dla maluchów był słony i przypalony, to była miła niespodzianka. Jedzenie było smaczne, chłopcy pożarli w ekspresowym tempie porcję rosołu i pierogów, moja porcja kopytek też była pyszna. Mąż nie do końca trafił z daniem, ale ostatecznie wyszliśmy syci i zadowoleni. Znajomi mają synka prawie w wieku Starszego, więc chłopcy razem jedli przy stoliku-samochodzie i ogólnie zajmowali się sobą. Ucieszyłam się, że A. powolutku zaczyna bardziej zajmować się kolegami niż nami. T. łaził po całym kąciku dla dzieci i rozrabiał. I jak zwykle ostatnio na każdą propozycję mówił NIE. Musiałam użyć całego talentu negocjacyjnego, żeby go ubrać i wywabić z Zapiecka. Po drodze do domu kupiliśmy wymarzony zestaw LEGO dla Starszaka pod choinkę. I do końca dnia błogi spokój w domu. 

A jutro.... Jutro po południu nasza kuchnia przeżyje mały Armagedon. Będziemy piec pierniczki. I będę mieć trzech małych pomocników. :)))

środa, 17 grudnia 2014

Zabawa

Nie pamiętam już kiedy tak świetnie się bawiłam. Wystarczyło 16 zł i trochę odwagi. Dziś po raz pierwszy od 6 lat byłam na łyżwach. Już zapomniałam ile przyjemności i radości mi to sprawia. Co prawda wytrzymałam około 30-40 minut. Potem niemiłosiernie rozbolały mnie nogi. Ale nic to!!! Byłam, jeździłam, sprawiło mi to dużą frajdę. I muszę to wpisać do stałego repertuaru tygodnia przez sezon zimowy. W końcu chwila tylko dla mnie też musi być!!!

poniedziałek, 24 listopada 2014

Choroba

No i już wiem, dlaczego przez ostatni tydzień byłam nie do życia. Toczył mnie jakiś wredny wirus, który ujawnił się w nocy z piątku na sobotę. Noc spędziłam nad muszlą klozetową. A rano wyglądałam jak zombie. Niestety musiałam być w sobotę w pracy. Pierwsze dwie godziny wegetowałam na zapleczu. Później trochę odżyłam, ale po ośmiu godzinach do domu dojechałam ledwie żywa. Siły starczyło tylko na utulenie Młodszego. W niedzielę też nie czułam się dobrze. Żołądek przestał szaleć, ale reszta ciała bolała pioruńsko. Pofatygowałam się do lekarza i dowiedziałam się, że to jakiś silny wirus i mam dużo odpoczywać. Dostałam też trzy dni zwolnienia. Więcej wziąć nie mogę, bo w czwartek koleżanka wyjeżdża na urlop i będę już bardzo potrzebna. Oczywiście odpoczynek tu pobożne życzenia, bo w domu mam kaszlącego już drugi tydzień Młodszego. Dziś idziemy na kontrolę. Do tego Starszak ma katar od wczoraj wieczór. Nie poszedł do przedszkola. Dobrze, że choć nianię mam do pomocy. Mamy małych dzieci zdecydowanie nie chorują!!!

czwartek, 20 listopada 2014

Zmiany we mnie

Jesień podobno to czas wyciszenia przed zimowym odpoczynkiem. Tak przynajmniej robi przyroda. Liście więdną i opadają. Słońce świeci słabiej, światło jest rozmyte, jakby przesiane przez chmury. 

A ja... Powoli dojrzewam do zmian. Jeszcze nie wiem czy będą duże czy małe. Ale będą na pewno. Obecny tryb życia bardzo mnie męczy. Ciągle w niedoczasie, ciągle w napięciu, zawsze zła i warcząca, to na dzieci, to na męża.  Sama takiej siebie nie lubię. Więc zmiany czas zacząć.

poniedziałek, 27 października 2014

Rodzinny weekend

Ostatni weekend był pełen niespodzianek. Mieliśmy jechać do dziadków z Grabówki, ale w piątek Starszak miał w przedszkolu gorączkę i nasz weekend stanął na głowie. Już drugi raz pod rząd Starszy w piątek ma gorączkę i wzywają nas do przedszkola. Tym razem pojechaliśmy do lekarza. I okazało się, że A jest zdrowy jak rydz. Więc chyba będę musiała przeprowadzić jakieś śledztwo przedszkolne. Bo historia jest intrygująca. Skąd ta gorączka akurat w piątek? W sobotę miał jeszcze stan podgorączkowy, a w niedzielę już wszystko było w porządku. Dzięki temu zyskaliśmy weekend dla nas. I był czas na zakupy obiadowe, na pieczenie ciasta, na gości i na bycie ze sobą. Do tego dziadkowie stesknieni za wnukami przyjechali do nas. Było bardzo przyjemnie. A niedziela była tylko dla nas. Spędziliśmy mnóstwo czasu na zabawach, wspólnym leżeniu na dywanie, grze w piłkę, gotowaniu, jedzeniu, bieganiu po placu zabaw, ogladaniu, czytaniu książek. To był naprawdę wspaniały, rodzinny czas. Fajnie jest czasem spędzić czas tylko z rodziną. 

niedziela, 19 października 2014

Starszak koloruje

W środę A bolała noga. W zasadzie to nie wiem, czy bolała naprawdę czy była pretekstem do zostania w domu jeden dzień. Zgodziliśmy się na to pod warunkiem, że nie spędzi całego dnia na oglądaniu bajek w telewizji. I mój synek na nowo odkrył kolorowanki. 
Jako maluch malować nie lubił. W ogóle go to nie interesowało. Poza tym nie lubił mieć ubrudzonych rączek. Potem trochę kolorował, ale bardzo szybko się nudził. Ktoś musiał kolorować razem z nim, a najlepiej za niego. Kolorowanki zaczęliśmy odkrywać przy okazji zachwytu dinozaurami, oczywiście tylko gady były kolorowane. 
A tu od środy A koloruje z dużym zapałem. Wykorzystuje na to czas przed śniadaniem, czas, który do tej pory był czasem jęczenia, "kiedy będzie śniadanko" i "to za długo mamusiu.....". Teraz siedzi przy kuchennym stole, koloruje, rozmawiamy, ja przygotowuję naszą ulubioną śniadaniowa potrawę - owsiankę. Jest to miły początek dnia. Czasem dołącza do nas Młodszy, który wprawia się rysując na kartkach różności. Mamy dla siebie czas nawet rano, gdy ja mam w pracy na ranek, trzeba wyszykować A do przedszkola, mąż próbuje zdążyć do pracy na przyzwoitą godzinę i panuje generalny rozgardiasz. I jak bardzo taki spokojny ranek ułatwia resztę dnia wprowadzając w dobry nastrój !!!
Starszak koloruje naprawdę ładnie, bardzo stara się nie wyjeżdżać poza linie. Czasem dobór kolorów jest trochę inny od przyjętych zazwyczaj (np. niebo bywa kolorowe), ale się nie wtrącam. W końcu wybór koloru należy do artysty :))


sobota, 11 października 2014

Zmiany, zmiany...

Kawał czasu nie było mnie na blogu. Przez ponad miesiąc działo się jak zwykle mnóstwo rzeczy, jak zwykle na raz... 

A zmienił przedszkole. Na początku wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale po około miesiącu chodzenia pojawiły się dziwne zachowania synka, wydawał się cały czas bardzo spięty, za drobiazgi przepraszał nas jakby miał nastąpić koniec świata. Do tego na początku września pojawiło się dużo nowych dzieci, więc podczas wspólnych posiłków był taki płacz, że opiekunki nie słyszały dzwonka do drzwi. Dla A, który jest nadwrażliwy słuchowo, to był prawdziwy horror. A potem jeszcze okazało się, że opiekunki mają zupełnie nieakceptowalne dla nas metody kiełznania dzieci, w stylu: "jak nie będziesz się słuchać, to wszyscy sobie pójdą, zgaszą światło i zostaniesz sama". Po czymś takim postanowiliśmy zabrać stamtąd synka w trybie natychmiastowym. Strasznie się wkurzyłam. To my, rodzice, pilnujemy, żeby nikt nie straszył naszego synka: panem, dziadem, babą-jagą itp., a tu jakaś obca baba nauczy go, że bycie samemu albo po ciemku to kara. A my potem będziemy zachodzić w głowę, czemu on boi się ciemności, samotności... I będziemy takie bzdury odkręcać. 
Na szczęście i tak Starszak miał nie chodzić do przedszkola dwa tygodnie przed operacją Młodszego, więc nie musieliśmy natychmiast załatwiać nowego miejsca, tylko mogliśmy spokojnie się rozejrzeć. Po namyśle zdecydowaliśmy na przedszkole polecone przez znajomą z pracy męża.

Nowe miejsce ma swoje wady: 
1.Jest dużo dalej, więc o pójściu na piechotę nie ma mowy, pozostaje metro, autobus, samochód lub ewentualnie rower;
2. Jest drogie, nawet jak na standardy stolicy;
3. Ma trzytygodniową przerwę wakacyjną. 

Ma też zalety:
1. A obraca się w grupie 15-tu dzieci, jest więc o wiele ciszej, spokojniej;
2. Nie ma opcji, żeby ot tak wejść do budynku, zawsze ktoś się pyta, obserwuje;
3. Jest sporo zajęć ruchowych, basen, piłka nożna, taniec, oprócz tego dzieciaki są na dworze codziennie;
4. A sporo rysuje, maluje, wykleja, skleja, tworzy, ma całą szufladę swoich prac, słowem coś się dzieje, nie słyszymy skarg w stylu "kiedy będziemy robili coś ciekawego?"; 
5. A wyraźnie się wyciszył, opadło z niego napięcie, nikt go nie straszy, lepiej funkcjonuje w domu.
A my odetchnęliśmy trochę, kiedy zobaczyliśmy, że nowe miejsce zostało zaakceptowane. W końcu Starszak spędza tam około 8-9 godzin dziennie, więc musi się tam czuć bezpiecznie i komfortowo.


We wrześniu przeszliśmy też pierwsza operację rozdzielania paluszków u T. W szpitalu przy Litewskiej spędziliśmy dwie doby. I bardzo się cieszę, że nie dłużej. I nie chodzi warunki, o to, że przespałam dwie doby na krześle obok łóżeczka, bo gdybym położyła się na podłodze, to zatarasowałabym drogę do innego łóżeczka ani o to, że żeby zjeść, trzeba mieć kogoś, kto to jedzenie przyniesie, czy że nie ma gdzie zaparkować samochodu. Warunki są, jakie są. Szpital ma się wkrótce przenieść do nowego miejsca, może będą wtedy lepsze.
Szpital dla dzieci, to okropnie przygnębiające miejsce. Tyle cierpiących maluchów, tak trudno wytłumaczyć im, że coś trzeba zrobić, chociaż boli, tak trudno patrzeć na ich cierpienie. Wiem, że miałam szczęście. Byłam na chirurgii, na planowym zabiegu, o potrzebie operacji wiedziałam od urodzenia T. To nie była sytuacja nagła, zagrożenie zdrowia, życia. A i tak cieszę się, że po dwóch dobach uciekliśmy do własnego domu.

T zniósł operację bardzo dobrze, nie było żadnych powikłań po narkozie. Opatrunek na rączce bardzo mu nie przeszkadza, szaleje jak zwykle. Brakuje mu tylko prawdziwej kąpieli i zabaw w piachu. Z tym czekamy na całkowite zagojenie szwów. Czy zabieg się udał dowiemy się dopiero w czwartek, kiedy może z palca zostanie wyjęty stabilizator i może pozbędziemy się wreszcie opatrunków. Wtedy też zaczniemy planować dalsze kroki.

A ja pod koniec września nareszcie trafiłam do docelowego miejsca pracy. Przez ponad tydzień przygotowywałyśmy aptekę do otwarcia: sprawdzałyśmy tony towaru, układałyśmy na półkach, planowałyśmy magazyn i robiłyśmy tysiąc innych rzeczy. Apteka działa od poniedziałku. Sytuacja rozkręca się powolutku. Myślę, że w najbliższym tygodniu ruch będzie większy i zaczniemy przynosić wymierny zysk.




sobota, 30 sierpnia 2014

"Niedoczas"

Nie było mnie na blogu prawie 2 miesiące. To kawał czasu. Przez ten czas sporo się wydarzyło:

A zmienił przedszkole. Przenieśliśmy go do przedszkola w stolicy, bo dojazdy do Bielawy, przy pracy w Warszawie wykończyłyby nas nerwowo i pożarłyby większość wieczornego czasu. Poza tym A nadal chodzi na SI, więc potrzebuje wcześniejszych powrotów do domu, czasu na relaks i wyciszenie. W nowym przedszkolu przeszedł adaptację i chyba w końcu się zaaklimatyzował, bo teraz nie che już wracać wcześniej do domu.

Ja zmieniłam pracę i wpadłam w tryb pracy w korpo, bo apteka sieciowa to trochę KORPO. Z dniem 31 lipca kończyło mi się wypowiedzenie w starej pracy. Dostałam propozycję pracy w aptece sieciowej. Po miesiącu pracy muszę przyznać, że niektóre rzeczy mocno mnie zaskakują, a niektóre mocno nie podobają, ale pożyjemy, zobaczymy. Dam sobie trochę czasu.

Wysypało mi się zdrowotnie prawie wszystko. Mam typowe objawy niedoczynności tarczycy: zasypiam na stojąco, włosy są jak pajęczyna, skóra sucha, kłopot z wagą. Pilnie szukam dobrego endokrynologa w stolicy, bo mam wrażenie, że utknęłam w martwym punkcie. Poza tym muszę kontrolować pracę wątroby i znaleźć wreszcie przyczynę bólu stawów.

Urządzanie naszego mieszkania trochę leży i kwiczy, brak czasu jest tu widoczny bardzo, bardzo. Ale są zmiany, przyszły już kanapa i fotele. Mamy wreszcie na czym siedzieć w salonie!!! Hip hip hurra!!! Zamówiłam też firanki, muszę je tylko odebrać i zawiesić. Pozostało dokupienie brakujących pólek, regału, akcesoriów kuchennych, wymiana rolet, kontrola okien i nawiewników itd..... Ale widać już światełko w tunelu.

Mamy już termin operacji T i ten temat absorbuje mnie najbardziej. 19 września mój malutki synek przejdzie pierwszą operację rozdzielenia paluszków u rączki. Planowane są co najmniej dwie. Ile ich będzie czas pokaże. Ciągle o tym myślę.... On jest jeszcze taki malutki.... Cóż trzeba wierzyć, że wszystko pójdzie dobrze...

Tak więc u nas dzieje się. 

sobota, 5 lipca 2014

Dom

Jak ja lubię wracać do domu. Nieważne czy pracuję cały weekend, czy tak jak dzisiaj, mam tylko pracującą sobotę. Przyjemnie jest wracać do domu pełnego śmiechu dzieci, światła słonecznego i domowych zapachów. Moje zmęczenie mija tuż za progiem i jestem gotowa na spacer, przytulanie czy inne szaleństwa. 

Nasz nowy dom jest duży, słoneczny, domowy. Ciągle brakuje w nim wielu rzeczy, choć niektóre być może już niedługo zostaną zamówione:)), np. kanapy do salonu. Nie spieszymy się z urządzeniem. Po pierwsze oboje pracujemy, a ja także w weekendy. Po drugie nasze dzieci uczą, że plany mogą się zmienić bardzo szybko. Po trzecie nie chcę przypadkowej zbieraniny przedmiotów, mebli, tkanin. Tak było w poprzednim domu i bardzo mi to przeszkadzało. Dlatego nie spieszymy się. 

W ogóle przekonałam się ostatnio, że nie warto się napinać, upierać, że już, teraz, natychmiast ma coś być zrobione, kupione, urządzone. To tylko generuje napięcie i atmosfera zupełnie niepotrzebnie się zagęszcza. A cóż takiego się stanie, jeśli coś się przesunie, nie uda.? Czy od tego zależy moje dobre samopoczucie?  Na szczęście już nie!!!   

Tak samo bez pośpiechu i napinania szukam nowej pracy. Nie chwytam nerwowo każdej okazji, choć teraz o pracę raczej trudno. Na szczęście mogę sobie pozwolić nawet na jakiś czas bez pracy zawodowej. To nas nie zrujnuje finansowo. Tak, wiem, że nie każdy ma taki luksus, ale skoro już go mam, to czemu z niego nie skorzystać? I naszła mnie ostatnio bardzo ciekawa myśl. Może ta przymusowa zmiana pracy, to tak naprawdę najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić? Od dłuższego czasu praca w niedziele i święta bardzo mi przeszkadza, ale wiadomo, że zmiany wymagają wysiłku, odwagi, działania. A do tego trzeba motywacji. W moim przypadku motywacją do działania było wypowiedzenie. I teraz mogę poszukać pracy, gdzie będę mieć więcej czasu dla siebie,  męża,  dzieci,  przyjaciół. Gdzie Święta będę spędzać z Rodziną. I gdzie znajdę czas na pasje zaniedbane  w ostatnim czasie skandalicznie. 

wtorek, 24 czerwca 2014

Urodziny

W sobotę mój starszy synek skończył 4 lata. Impreza urodzinowa odbyła się w niedzielę i była niesamowita. W naszym nowym mieszkaniu zmieściło się 20 osób, dużych i małych. Byli ulubieni wujkowie A, byli kompani do zabawy, bardzo trafione prezenty i wspaniały tort od Babci Eli. Tort - niespodzianka, ze zdjęciem ulubionych bohaterów z filmu "Auta".
Trochę się obawiałam jak sobie poradzę z przygotowaniami i jak my się pomieścimy. Z przygotowaniem jedzenia nie było problemu - wszystko smakowało, a ja przy okazji odkryłam  w sobie talent do pieczenia ciast i robienia deserów. W kwestii talerzy, szklanek itp. pomogli moi Rodzice, bo my ciągle nie dotarliśmy do IKEI w celu uzupełnienia niezbędnych artykułów gospodarstwa domowego :)). A pomieściliśmy się całkiem swobodnie, i dzieciaki miały miejsce do zabaw, i dorośli miejsce do pogadania. 
A ja czułam się w naszym mieszkaniu naprawdę u siebie. I nie przeszkadzało mi to, że wielu rzeczy nam jeszcze brakuje w domu. Ani nie obchodziło mnie to, czy gościom się u nas spodoba czy nie. No właśnie - U NAS!!! W poprzednim domu nigdy nie poczułam się naprawdę u siebie, tak jakbym mieszkała na stancji. Ciągle, w tyle głowy, była myśl, że to dom moich dziadków i że wszyscy goście oceniają nas: czy dostatecznie dbamy o dom, jakie wprowadzamy tam zmiany, po co itp. A tu jest nasz dom, wymyślony, wyremontowany i urządzany przez nas i dla nas. Fajnie, jeśli nasze pomysły się komuś podobają. A jeśli nie - to trudno, w końcu "o gustach i kolorach się nie dyskutuje". To nasz dom, przystosowany do naszych potrzeb, naszych gustów, trybu życia. 

Miałam napisać o problemach zdrowotny naszych chłopaków. Starszak wreszcie się wykaraskał z kataru. Po wielu dniach smarkania, zatkanego nosa, obrzęku uszu, zaropiałych oczu i innych uciążliwości jest lepiej. Ale nadal słychać, że nos nie jest w pełni drożny. I nadal mam wrażenie, że czasem A nie słyszy dokładnie. Dlatego w poniedziałek wybieramy się do Kajetan. Udało nam się, oczywiście prywatnie, zdobyć termin w ciągu 1 miesiąca. To zakrawa na cud. Po olewaniu przez kilku lekarzy permanentnego kaszlu Starszaka, po stwierdzeniu, że dziecko z zaropiałymi znowu oczami, choć przed dwoma dniami skończyło brać krople do oczu z antybiotykiem, dziecko, które ewidentnie niedosłyszy, jest wg pani pediatry zupełnie zdrowe i jak najbardziej może chodzić do przedszkola, wreszcie widzę światełko w tunelu. Bo był już taki dzień, że miałam ochotę uciec na koniec świata. Czułam się jakbym walczyła na ringu i miałam dość boksowania się z debilnym systemem, niekompetentnymi ludźmi, miałam dość poczucia bezsilności. W końcu chodzi o zdrowie mojego synka, mojego dziecka!!! Ale jest światełko w tunelu.
Młodszy powoli wyłazi z ogromnego kataru. Właśnie wychodzą mu czwórki, a to oznacza glut, glut i jeszcze raz glut!!! I chyba będzie kolejny glut, bo na urodzinach starszego brata, moja 9-miesięczna chrześnica miała katar. Ciekawe czy nastąpiła wymiana zarazków :))? Na razie z powodu powrotu koszmarnego kaszlu wróciliśmy do Aeriusa i Ventolinu, co poskutkowało ogromną poprawą. Trzy dni wystarczyły, żeby kaszel znacząco osłabł. Oczy też wracają do normy, tylko ten katar. Ale jakoś to będzie. 
Po doświadczeniach z leczeniem naszych synów chylę głowę przed Rodzicami dzieci naprawdę ciężko chorych. Żeby w naszym kraju uzyskać fachową, podkreślam fachową, pomoc lekarską trzeba mieć masę szczęścia, sporą wiedzę (nie tylko medyczną), być gruboskórnym, mieć tupet jak taran i przeć do przodu jak czołg. Inaczej zamiast wyzdrowieć, można zdrowie stracić. Przykład - A na początku czerwca zaropiały oczy. Pediatra odesłała nas do okulisty - a tam pierwszy wolny termin .... sierpień. Na moje pytanie, gdzie mam się wobec tego udać, bo na dyżur okulistyczny nie mam co liczyć, otrzymałam odpowiedź, że mogę przyjść i poprosić lekarza, to może, MOŻE, zgodzi się nas przyjąć. Na szczęście zwolnił się termin w Luxmedzie i następnego dnia zaczęliśmy nowy antybiotyk w kroplach, lepiej trafiony, bo wreszcie zadziałał. A tak pozostałoby mi szukanie okulisty dziecięcego prywatnie. OK w Warszawie pewnie znalazłabym szybko i, przede wszystkim, stać mnie na prywatna wizytę. A co ma powiedzieć rodzic z małej miejscowości i utrzymujący rodzinę z jednej, skromnej pensji. Szkoda gadać. I tylko szlag mnie trafia, jak słyszę później od lekarza, że pani nie przyszła w porę, zaniedbała itp.  

piątek, 20 czerwca 2014

Pierniczki

Dzisiejszy wieczór upłynął na pieczeniu pierniczków. W sobotę mój starszy synek skończy 4 lata. A w poniedziałek jest impreza w przedszkolu. W przedszkolu Starszaka jest obdarowywania kolegów słodyczami z okazji swoich urodzin. Stwierdziłam, że zamiast wydać pieniądze na mamby, cukierki i inne niekoniecznie zdrowe słodycze, przygotuję coś sama. Skorzystałam z przepisu Koralowej Mamy na pierniczki. I oto 4 pełne pierniczków pojemniki czekają na poniedziałek. Cały dom nimi pachnie  

Ostatnio bardzo się zapuściłam w pisaniu bloga. Pochłania mnie tyle zajęć, że wieczorem z trudem zbieram myśli. A napisanie czegoś składnie i zrozumiale jest poza moim zasięgiem. Dziś korzystam z mniejszego zmęczenia i nadrabiam zaległości.
U nas dzieje się dużo. Od ostatniego wpisu:
- spotkałam się z dawno niewidzianymi znajomymi z Londynu,
- przepracowałam 13 dni bez przerwy,
- spędziłam 3 dni na diagnostyce w szpitalu,
- zostałam chrzestną małej Madzi,
- umówiłam się w sprawie monitoringu i ubezpieczenia starego domu,
- szukam różnych drobiazgów do urządzenia nowego domu,
- próbuje ogarnąć problemy zdrowotne naszych dzieci,
- świętowałam z mężem 8 rocznicę naszego ślubu,
i najważniejsze: przygotowuję imprezę urodzinową naszego starszego synka.
Impreza rodzinna została zaplanowana na niedzielę, więc na szczęście mam dość czasu na wszystko.

O spotkaniu z Martą i Robem, pobycie w szpitalu, chrzcinach, zdrowiu naszych synków i obu domach będą osobne posty. A co do pracy, to niestety mam taką, że pracuję w weekendy i w dni ustawowo wolne od pracy, np. w Boże Ciało. Nawiasem mówiąc wynudziłam się wczoraj w pracy strasznie. ale nie ma co narzekać. Trzeba się cieszyć, że w ogóle mam pracę, bo w dzisiejszych czasach nie jest to takie oczywiste.

środa, 21 maja 2014

Przeprowadzka

Przeprowadziliśmy się wreszcie do Warszawy. Na razie nasze mieszkanie trochę przypomina mi apartament letni - kompletny chaos, mnóstwo rzeczy nierozpakowanych, słownie 5 kubków i talerzy itp. Miałam śmiały plan, żeby wziąć urlop i trochę mieszkanie ogarnąć, stary dom posprzątać, kupić do nowego naczynia, sztućce, szklanki i inne potrzebne rzeczy. Ale jak to ze śmiałymi planami bywa, przy dwójce małych dzieci śmiały plan lubi się pokrzyżować.
Krzyżowanie planu rozpoczęli panowie od mebli. Panowie od mebli od tygodnia kończą zabudowę w łazience. I jak w bajce o rzepce "stękają srogo, kończą i kończą, i skończyć nie mogą". Montaż tego mebla jest chyba najdłuższym montażem jaki widziałam. Zaczął się w połowie kwietnia i trwa do dziś. A panowie się spóźniają itp. - moje plany zakupowe w piątek wzięły w łeb. A potem było już tylko ciekawiej i ciekawiej... W piątek wieczorem A zaczął wymiotować - uznaliśmy to za grypę żołądkową, w sobotę ja byłam nie do życia, a mąż zakończył weekendową przygodę z grypą żołądkową w niedzielę. Myślałam, że to koniec atrakcji chorobowych, ale nie...W poniedziałek A zaczęły ropieć oczy. Katar zablokowany w nosie znalazł w końcu jakieś ujście. Dostaliśmy antybiotyk do oczu na nocnej pomocy i oczywiście A nie chodzi do przedszkola. We wtorek byliśmy u naszego francuskiego doktora. Poszliśmy do niego na początku maja, bo A kasłał przeszło 3 miesiące i żaden pediatra nie miał zamiaru nic z tym robić. Dopiero nasz francuski doktor zalecił leki przeciwalergiczne, doustne i wziewne leki na astmę i .... kaszel się znacznie zmniejszył. Czy to znaczy, że A ma astmę?? Jeszcze nie wiem... A teraz doktor uświadomił mi, że jakoś musimy udrożnić i oczyścić nos, bo grozi nam zapalenie uszu i niedosłuch. Dostaliśmy zestaw do płukania zatok. Mam nadzieję, że to pomoże. Żeby było ciekawiej mnie dopadło zapalenie krtani. Głos mi zanika, ale dzięki leczeniu przeciwzapalnemu i przepłukaniu nosa zestawem syna (musiałam go wypróbować) czuję się nieźle. Ciekawe, czy głos wróci mi do piątku. W końcu to moje podstawowe narzędzie pracy - a w piątek koniec urlopu.

Nasz plan kupna kanapy do salonu pokrzyżowała weekendowa grypa żołądkowa, mój plan wypadu do Ikei, choroba A. I tak nadal mamy nieco prowizorki w naszym mieszkaniu.

Ale są też dobre wieści. Zapisałam A do nowego przedszkola. Udało się - było jedno wolne miejsce, tak jakby na niego czekało. Mam nadzieję, że adaptacja przebiegnie pozytywnie. A ciężko akceptuje zmiany - zupełnie jak ja.

A T? Jutro idziemy na zaległe szczepienie. Akurat skończył smarkać, więc jest szansa na spóźnione o 2 miesiące szczepienie. Poza tym T zaczyna chodzić. Na razie z podparciem, ale coraz pewniej. Ale się będzie działo jak każdy z chłopaków ruszy w swoją stronę. Chyba będę musiała się sklonować.

sobota, 5 kwietnia 2014

Wiosna

Wiosna to czas zmian.

Zmiany w życiu rodzinnym: intensywnie poszukujemy opiekunki dla T. Dziś i jutro mam spotkania.  Zobaczymy co z nich wyniknie.
Wiosna to także pomysł na nową szatę strony. Zmieniłam szablon na bardziej pogodny. Chyba pora już wyjść z mroku i zacząć dostrzegać tu i teraz.  Zostawić za sobą przeszłość.

Ale ta wiosna to też nowy etap dorosłości.  Niedawno mój tata był w szpitalu.  Na szczęście okazało się że sprawa nie jest bardzo poważna.  Musi zadbać o kilka spraw i powinno być w porządku. Jednak ta sprawa uświadomiła mi, że moi rodzice już wkrótce będą potrzebować mojej pomocy. A ja z ich dziecka stanę się ich opiekunką. Trochę dziwnie się czuję w nowej dla mnie roli.


środa, 19 marca 2014

Chorowanie

I znowu Starszak ma katar. Od końca stycznia mogę policzyć na palcach jednej ręki dni, kiedy był w przedszkolu. Wiem, wiem, pierwszy rok tak zazwyczaj wygląda. A. musi się uodpornić na zarazki inne niż domowe. Ale to jest strasznie męczące i dla nas, i dla niego. Choćbym nie wiem jak chciała, to w domu zaczyna mu brakować towarzystwa kolegów. I niestety, Młody też łapie wszystko od brata. Ech....... niech już nadejdzie ta wiosna. 

A poza chorowaniem musimy odwiedzić alergologa, bo mam wrażenie, że Starszakowa trudność w usiedzeniu na miejscu spokojnie to nie tylko kwestia zaburzeń SI, ale również problemy ze skórą. Do tego doszły kłopoty z przewodem pokarmowym. Ja sądzę, że może to być kontynuacja alergii na białko mleka krowiego. Ciekawa jestem czy nasza alergolog coś nam na to poradzi.

Ale chorowanie A. ma też swoje dobre strony. Chłopcy mają czas na integrację i interakcje ze sobą. A. uczy się co lubi brat, co potrafi (a umie już sporo), że czasem fajnie się z nim bawi. Ale też, że mama jest jedna a ich dwóch, więc czasem trzeba poczekać. T. uczy się, że nie wszystko można dotknąć, dostać do rączki, że brat czasem woli być sam i trzeba to uszanować. I jeszcze ja mam teraz czas na samodzielne ogarnianie dwóch smyków oraz domu czyli "praktyczne zajęcia" z dwójki dzieci na głowie. Więc chorowanie Starszaka też może być pożyteczne.

sobota, 1 marca 2014

..... wciąga mnie wir....

Właściwie to wciągnął mnie całkowicie. To wir urządzania naszego mieszkania. Dziś w ekspresowym tempie wybieralismy lampy. I prawie się udało. Do naszej sypialni, salonu i obu łazienek mamy komplet oświetlenia. Do sypialni chłopców brakuje górnej lampy, do kuchni i przedpokoju też. Nie byliśmy przekonani do naszego wyboru i odłożylismy poszukiwania na jutro. I dobrze. Przekonałam się, że nasze wybory są trafne, więc jeśli coś nam nie do końca pasuje, to lepiej poszukać czegoś innego. A jutro też jest dzień. 
Niestety nie mam czasu na spokojne wylegiwanie w łóżku i mój "przyjaciel" katar ani myśli sobie pójść.  Wczoraj lekarz mnie pocieszal, że w końcu minie i katar, i chrypka. A mój synek powiedział,  ze kiedy się przeprowadzimy, będę już zdrowa. Tylko, że do przeprowadzki minimum dwa miesiące!!!

poniedziałek, 24 lutego 2014

Katar

Nie lubię kataru!!!!!!!!!! Nie cierpię, nie znoszę, nie lubię i już!!!! A najbardziej nie lubię go, gdy sama muszę opiekować się dwójką zdrowiejących dzieci. Ich rozsadza energia, ja najchętniej zaległabym pod kocykiem, oni chcą się bawić, ja marzę o odpoczynku, oni proszą o bajki i piosenki, ja tracę głos, a po czytaniu jednej bajki mam atak kaszlu grożący wypluciem płuc. Nie cierpię kataru!!!!

sobota, 22 lutego 2014

Chory facet w domu

Chorujący domownicy marudza, męczą się w domu i wymagają stałej uwagi.  Dzieci rozumiem, bo co to za przyjemność mieć katar, kaszel i jeszcze wychodzące opornie zęby u Młodego lub kaszel i brak spacerów u Starszego.  Ale Chorujący mąż to plaga większa niż dziesięć plag egipskich.  Nie dość, że  smarcze i kaszle, to jeszcze marudzi. Tak wiem, że chorowanie nie jest fajne. Ale dorosły facet do licha nie jest trzylatkiem i stałe narzekanie i foch na początku budzą moje rozbawienie,  ale po kilku dniach zaczynają wkurzac. Tak  wiem, mamy nie chorują,  choć czasem marzą o wskoczeniu pod kołdrę,  jeśli mają katar, kaszel, głowa pęka z bólu,  a jeszcze trafił się okres. Ale mama nie może wylac swojej frustracji,  bo na kogo, na dzieci przecież nie. Na męża,  to usłyszy,  że przecież jest chory i opieka nad dwójką dzieci przez  2 lub 3 godziny jest ponad jego siły. Ech ulało mi się dziś.  Od miesiąca chłopcy są chorzy, . Mam serdecznie dość jeczenia i marudzenia dwóch maluchów, marudzenia męża i braku zrozumienia. Mam dość nie sprzątania poswoich posiłkach,  zostawiania wszystkiego na mojej głowie i   oczekiwania,  że nie pisne słowa,  gdy on poraz kolejny jest nieprzygotowany do wyjazdu, bo zapomniał o paliwie, karcie bankomatowej lub wstawić cokolwiek. MAM DOŚĆ !!!

środa, 5 lutego 2014

Intensywny czas

Styczeń był dla nas bardzo intensywnym miesiącem. Zaczęliśmy remont naszego mieszkania. I pochłonęły nas poszukiwania gresu, glazury, sprzętów do łazienki itp. Sprawa niełatwa, nawet gdy można poświęcić na poszukiwanie i wybieranie całą sobotę. W naszym wypadku było bardziej ekstremalnie. Starszaka udało się podrzucić naszej nieocenionej Babci Warszawskiej lub niani, ale Młodszy twardo odmawiał porzucenia mamy i tylko raz się to udało. W związku z tym byliśmy bardzo zmotywowani, aby wybrać szybko. Wybór udany - podłoga w kuchni i przedpokoju wygląda pięknie. Przy okazji bardzo doceniłam sklepy internetowe. Zakupy z kanapy oszczędzały czas.
A w sytuacji pogromu chorobowego uratowały sytuację. Bo koniec stycznia i początek lutego to pogrom chorobowy. Zaczęło się niewinnie. Mały katar u Starszaka. Po 6 dniach roznosił dom, kataru brak, więc puściłam go do przedszkola. W piątek 24 stycznia po balu przebierańców słychać było pierwsze oznaki choroby, która rozwinęła się do środy w początek zapalenia oskrzeli. Więc pierwszy w życiu antybiotyk. Poprawa nastąpiła szybko, ale, żeby nie było za łatwo, po trzech dniach brania antybiotyku Starszy dostał takiego uczulenia, że skończyło się sterydowym zastrzykiem. Zmiana antybiotyku przyniosła niewielkie uczulenie na buzi i .... biegunkę. No cóż jak nie wysypka to sraczka :)). Poza tym A. furczał i świszczał, więc do antybiotyku doszły leki wziewne. Dobrze, że nie mam kłopotu z namówienie go do inhalacji. Niech żyją bajki-oglądanki!!!!!
W międzyczasie Młodszy dostał gorączki i po fatalnym środowym poranku wezwałam lekarza do domu. Diagnoza - infekcja górnych dróg oddechowych + stan zapalny uszu. Młody dostał antybiotyk i przykaz oczyszczania nosa. Ale katar wcale nie zamierzał nosa opuszczać. Dopiero 2 dni z Mucofluidem rozluźniły go i Młodszy odzyskał oddech przez nos. Pierwsze dwie noce przespaliśmy w pozycji półleżącej ze stałym dostępem do piersi. Mały ssak koił w ten sposób swoje cierpienie i nadrabiał niejedzenie w dzień. Jakie to szczęście, że nadal karmię T. piersią. Nie musiałam martwić się, że Młodszy nie chce nic jeść oprócz mleka. Żadnych butelek, wyparzania, odmierzania itp. Mleko gotowe i na każde zawołanie.
W weekend po wizytach kontrolnych chłopaków rozłożył się Mąż. Okazało się, że ma zapalenie płuc. Więc antybiotyk i stały pobyt w domu. Wszystkie obowiązki zewnętrzne spadły na mnie. A ja też na antybiotyku, bo męczący mnie od tygodnia kaszel nie zamierzał przejść sam. Ale czy ktoś z Was widział mamę, która ma czas pochorować?
I tak od 24 stycznia chorujemy, chorujemy i końca nie widać. A za oknem, jak na złość wspaniałe słońce. Pogoda wprost wymarzona na spacery.

niedziela, 12 stycznia 2014

Małe podsumowanie

Rok 2013 obfitował w zmiany. Jedne postawiły nasz świat na głowie,  inne zmieniły go tylko trochę.  A oto najważniejsze z nich:

1. narodziny naszego młodszego synka.  Urodził się w lutym,  w środku śnieżnej  zimy.  Wkrótce skończy pierwszy rok życia. Jest już całkowicie mobilny, choć porusza się na czworakach. Coraz bardziej rozkręca siebie z dźwiękami.  Próbuje tez wspinać się na nas, ale jeszcze nie wstaje. Jest z niego kawał chłopa.  Wygląda na 2, 3 miesiące starszego niż jest.

2. rozpoczęcie chodzenia do przedszkola przez naszego starszego synka. Starszak rozpoczął swoją przygodę z przedszkolem w końcu sierpnia i nawet szybko mu się spodobało.  W miarę szybko wszedł w grupę,  zaakceptował opiekunów,  miejsce, rozkład dnia. Zawarł przyjaźnie. I bardzo się rozwinął i manualnie, i wokalnie, i pamięciowo, i społecznie.  Choć początki do łatwych nie należały.  Ale najważniejsze, że się udało.

3. kupno mieszkania w Warszawie. Najpierw poszukiwania czegoś przyjemnie wyglądającego, niedrogiego i dostępnego. Potem notariusz, bank, księga wieczysta, urząd skarbowy, urząd dzielnicy itp. Fura papierkowej, marudnej roboty. A teraz remont i urządzanie.

4.  zdiagnozowanie zaburzeń integracji sensorycznej u Starszaka. Rozpoczęliśmy terapię i pracujemy w domu. I wydaje mi się,  że są duże zmiany. Na lepsze.

 Ciekawe co przyniesie ten rok???