Jak w temacie, za oknem burza, leje kosmicznie. Od środy regularnie po południu burza.
Czerwiec mija jak zwykle za szybko. I jak zwykle sporo się dzieje
Dzień Dziecka w przedszkolu Młodszego był pełen niespodzianek. Każda grupa miała grę terenową po całym przedszkolu, ze wskazówkami zadaniami. A na koniec były upominki i balony.
Dzieciaki w szkole dostały link do pracy domowej, który okazał się być zabawnym filmikiem o różnych wydarzeniach z życia klasy.
Także pierwszy dzień czerwca minął bardzo przyjemnie.
Potem mieliśmy wizytę u ortodonty Starszaka - okazało się, że trzeba zmienić aparat na nowy, bo stary po modyfikacji w żaden sposób nie chciał się trzymać na swoim miejscu. Na szczęście, po pierwsze zęby A są zdrowe, po drugie efekt noszenia aparatu są spektakularne. Górne dwójki są już niemal na swoim miejscu.
W tym samym tygodniu wylądowaliśmy też na wizycie u dentysty z Młodszym. Musieliśmy wyrwać pewną bardzo upartą dwójkę. Udało się, Młodszy bardzo dzielnie zniósł wszystkie zabiegi. Zęby też ma zdrowe.
Mieliśmy też być u okulisty, ale..... nie byliśmy. Okazało się bowiem, że przez epidemię zmieniono zasady przyjmowania dzieci i.... wizytę nam odwołano. Dowiedziałam się o tym przez przypadek, kiedy zadzwoniłam do przychodni, żeby potwierdzić wizytę. Pani w rejestracji uparcie twierdziła, że do nas dzwoniono i że generalnie to nie ich problem. Słowem "Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam Pan zrobi". Gdyby nie to, że okulistka jest bardzo dobra i bardzo miła, to bym im podziękowała z miejsca. Ostatecznie termin mamy za dwa tygodnie. Czyli ponad miesiąc w plecy. Przy wadzie wzroku to bardzo dużo.
Weekend spędziliśmy trochę w domu (mąż i dzieci), trochę w pracy (moja sobota pracująca). Ale miło spędziliśmy czas. Była ostatnia Msza dla dzieci przygotowujących się do I Komunii. O tym napiszę w osobnym poście.
Kolejny tydzień był też intensywny, przynajmniej dla mnie. Bo chłopaki pracowali trzy dni, a balowali cztery :))
Za to ja w środę tuż przed Bożym Ciałem miałam jakieś apogeum w pracy. Przyszłam dwie godziny później (odbiór nadgodzin) i wpadłam po uszy w kompletny chaos. Co się działo na pierwszej zmianie nie mam pojęcia. Ja do końca dnia w pracy nie mogłam się uporać ze wszystkimi sprawami. Niektóre odkręcałam jeszcze w piątek rano. Kosmos.
Poza tym od początku tygodnia ustalałam ostateczne kwestie dotyczące nowego nagrobka na grobie Taty. W środę doszliśmy w końcu do porozumienia, choć jak się później okazało niezupełnie
Piątek i sobota też były bardzo intensywne i w pracy i w domu. Zwłaszcza w pracy się działo bardzo dużo. Do tego w sobotę dwa razy padł nam serwer, co oczywiście skończyło się ogromnym zamieszaniem. Jeśli jeszcze do tego dodać zmiany w grafiku związane z wystąpieniem przez firmę o przyznanie pomocy w ramach tarczy antykryzysowej, to już sajgon murowany.
I tu pora na najważniejszy "news". W pracy jestem formalnie do końca czerwca .Od pierwszego lipca pracuję jako "house manager". Długo się nad tym zastanawialiśmy, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń na świecie. Ale po podliczeniu wszystkich za i przeciw wyszło, że to dobra decyzja. I na tę chwilę jedyna możliwa. Więcej o tym napiszę w następnym poście, bo i tak wyszedł mi nieziemski tasiemiec.
Ten tydzień też był bardzo intensywny.
W poniedziałek wreszcie posprzątałam szafę chłopaków. Zostawiłam typowo letnie rzeczy i pozbyłam się w końcu rzeczy definitywnie za małych lub trwale zaplamionych. Potem oczywiście praca. I znowu sajgon. Powoli wracają typowe poniedziałki.
We wtorek był mój ostatni dzień pracy. Pożegnałam się z ekipą, zaniosłam ciasto truskawkowe, pozbierałam rzeczy i.... od środy jestem wolna. Tzn. wolna od pracy na etacie, bo w domu to nie wiem w co ręce włożyć. Na koniec pracy dostałam śliczne kolczyki - fajna pamiątka.
Środa była dniem tak intensywnym, że wieczorem padłam jak mucha. I fakt, że lało przez połowę dnia wcale mi nie pomógł.
Byliśmy na zakupach, bo Starszy i ja potrzebowaliśmy letnich butów, a Młodszy i Starszak potrzebowali kąpielówek.
Potem obiad, trening słuchowy Tomatisa i na zajęcia SI z panem Maćkiem.
Właśnie, przez zawirowania wirusowe zmienił się nam terapeuta SI. Zmienił się dość znienacka, ale odnoszę wrażenie, że to zmiana na lepsze. Przy okazji pan Maciek zapoznał się z diagnozą, zrobiona przez kogoś innego. Może spojrzeć na wszystko z innej strony.
Poza tym od poniedziałku piorę, piorę, piorę i prasuję.
W czwartek mieliśmy pierwszy ćwiczenia z fizjoterapeutką. Młodszy pracował ładnie, chętnie ćwiczył. Dostaliśmy zestaw ćwiczeń i od wczoraj ćwiczymy. Nawet nieźle nam idzie.
Poza tym zgodnie z menu urodzinowym musiałam zrobić zakupy. Bo w sobotę mieliśmy zaplanowane urodziny Starszaka dla kolegów.
Piątek był zupełnie odjechany. Starszak o mało nie spóźnił się do szkoły, Młodszy zapomniał o czapce. Ja przez cały dzień ziewałam i ziewałam. Musiałam sobie uciąć drzemkę w ciągu dnia. Młodszego odebrałam tuż przed burzą.
Wczoraj też zakończyłyśmy z mamą sprawę nagrobka na grobie Taty. Nie wszystko wyszło dokładnie tak, jak chciałyśmy, ale ostatecznie w końcu zaakceptowałyśmy efekt ostateczny. Za dwa, trzy tygodnie pojedziemy z dziećmi i z mamą, i pojedziemy na cmentarz razem. Chłopcy nie byli na grobie Dziadka od Świąt Bożego Narodzenia.
Na tym kończę tasiemiec. Jutro opiszę co u nas w ten weekend. A dzieje się dużo.