poniedziałek, 24 listopada 2014

Choroba

No i już wiem, dlaczego przez ostatni tydzień byłam nie do życia. Toczył mnie jakiś wredny wirus, który ujawnił się w nocy z piątku na sobotę. Noc spędziłam nad muszlą klozetową. A rano wyglądałam jak zombie. Niestety musiałam być w sobotę w pracy. Pierwsze dwie godziny wegetowałam na zapleczu. Później trochę odżyłam, ale po ośmiu godzinach do domu dojechałam ledwie żywa. Siły starczyło tylko na utulenie Młodszego. W niedzielę też nie czułam się dobrze. Żołądek przestał szaleć, ale reszta ciała bolała pioruńsko. Pofatygowałam się do lekarza i dowiedziałam się, że to jakiś silny wirus i mam dużo odpoczywać. Dostałam też trzy dni zwolnienia. Więcej wziąć nie mogę, bo w czwartek koleżanka wyjeżdża na urlop i będę już bardzo potrzebna. Oczywiście odpoczynek tu pobożne życzenia, bo w domu mam kaszlącego już drugi tydzień Młodszego. Dziś idziemy na kontrolę. Do tego Starszak ma katar od wczoraj wieczór. Nie poszedł do przedszkola. Dobrze, że choć nianię mam do pomocy. Mamy małych dzieci zdecydowanie nie chorują!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz