środa, 19 września 2012

Znowu w pracy

Długo mnie nie było na blogu. A sierpień obfitował w wydarzenia.
           Najpierw okazało się, że boreliozy jednak nie mam. Ulżyło mi. Jakoś perspektywa leczenia w szpitalu zakaźnym nie pociągała mnie tak bardzo jak perspektywa dwóch tygodni w wygodnym hotelu nad Morzem Czarnym w Bułgarii. Przed wyjazdem pierwsze USG - na szczęście wszystko wyglądało dobrze. A potem długo oczekiwany wyjazd. 
           Trochę się denerwowaliśmy jak nasz pierwszy daleki wyjazd się uda. Ale po kolei. Najpierw kombinacja z dojazdem na lotnisko. W końcu, po kalkulacji, wyszło na to, że taniej i wygodniej jest zostawić samochód na parkingu przy lotnisku niż szukać taksówki z fotelikiem. Bączuch oczywiście obudzony nie miał zamiaru spać. Przeszedł dzielnie przez odprawę bagażu. Wciągnął na śniadanie mleko i poprawił bułą, a tuż po starcie samolotu padł na godzinkę. A potem rozpoczęły się wspaniałe dwa tygodnie leniuchowania, plażowania, kąpieli w morzu itp.
         Ulubionym zajęciem Bączucha było wsypywanie piasku do morza. To zajęcie było bardzo absorbujące. Tak bardzo, że musiałam małemu zakładać koszulkę, bo inaczej spaliłby się na skwarkę. Poza tym obowiązkowo  odwiedzaliśmy wóz strażacki, co najmniej dwa razy dziennie i wysłuchiwaliśmy oryginalnej melodyjki z bajki. Potem Bączuch śpiewał sam, rozkosznie łącząc wersję polską z angielską. Do tej pory padam ze śmiechu na samo wspomnienie.
                  Drugim ulubionym zajęciem było czarowanie pań kelnerek w restauracji. Rozdawał uśmiechy i czarował spojrzeniami. Pod koniec urlopu było wiadomo, że jeśli zostanie choć na chwilę sam przy stoliku, to zaraz jakaś kelnerka będzie go zagadywać.
                  O robieniu milionów babek z piasku, zamków, przesypywania piasku z wiaderka do wywrotki i na odwrót nie będę się rozpisywać. Ech.... Dwa tygodnie minęły jakby strzelił z bicza. I znowu w domu. Z jednej strony, miło jest być u siebie. Z drugiej powrót do codziennych obowiązków nie jest łatwy. Ale po dwóch tygodniach jakoś wróciłam do starego rytmu. I do pracy. Ale o tym osobna notka wkrótce.
                   I jeszcze jedna fajna rzecz. Tuż przed wyjazdem zaczęłam czuć drugiego malucha fikającego w brzuchu. Już trochę zapomniałam, jakie to niesamowite uczucie.

                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz