niedziela, 28 kwietnia 2013

Katary i katastrofy

Pogoda sprawiła, że rozbieraliśmy się i ubieraliśmy. Co chwilę inaczej. Efekt - katar u Andrzejka, oznaczający katastrofę. Mój synek ma ostatnio trudny okres. Ma teraz czas "buntu" czyli odkrywania swojej odrębności, w ogóle trudny moment dla nas wszystkich. W lutym pojawił się młodszy brat, pochłaniający większość uwagi mamy. To też jest trudne dla A., bo np. czasem musi poczekać na swoją kolej. To sprawiło, że od kilkunastu tygodni słyszę: "Nie uda mi się", "Nic już nie chcę", "Będę teraz płakał" okraszone jękami, łzami i piskami. Dogadać się trudno i przyznaję, że czasem te jęki i stęki działają na mnie jak płachta na byka. Lepiej znoszę zdecydowane NIE. Do tego w ostatnią środę Andrzejek przeszedł bardzo nieprzyjemny zabieg, okraszony bólem po i strachem. Niestety miejsce po zabiegu trzeba pielęgnować, a to wiąże się z kolejnymi łzami i strachem. Zastanawiam się teraz, czy nie można było zrobić tego inaczej. Cóż,  zaufaliśmy specjaliście, a to w końcu my znamy najlepiej swojego synka....
A teraz ten katar. A właściwie kataklizm. Kompletnie zatkany nos, wrzask przy próbie porządnego oczyszczenia, wielkie i głośne NIEEEEE dla dmuchania w chusteczkę, niechęć do jedzenia i zabawy, wielka chęć do płakania i marudzenia. KATAKLIZM. Mam nadzieję, że kataklizm nie przeskoczy na młodszego.

W ogóle piątek to była jedna wielka katastrofa: Tadzio nie spał, tylko wisiał przy piersi z wrzaskiem, Andrzejek marudził i stawał okoniem, pralka odmówiła posłuszeństwa( na szczęście wieczorem udało się ją naprawić, a ja rozbiłam sobie palec i przypiekłam na słoneczku ręce. I parę razy straciłam cierpliwość do starszaka. Zresztą, i wczoraj i dzisiaj też mi się to udało. Przesilenie wiosenne dało o sobie znać. Jestem niewyspana(normalka przy dwumiesięcznym niemowlęciu), rozdrażniona, nie mieszczę się w żadne ciuchy(a na zakupy czasu brak). Do tego na mojej głowie dom, marudny prawie trzylatek(dzięki Ci Boże za naszą nianię), niemowlak głodomór(którego nie umiem poprawnie zachustować i ciągle do niego biegam), przygotowania do chrzcin(jak zwykle logistyka w tym domu to moja działka). W lustro strach czasem spojrzeć, pranie czeka na prasowanie, pralkę udało się naprawić, więc za chwilę będą następne ciuchy do prasowania. Pogadać z kim nie ma. Nawet na spacer trudno wyjść, bo za oknem potop. Może szaleństwo w kuchni trochę mnie pocieszy. Mam ochotę zjeść coś dobrego na obiad.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz