piątek, 24 lutego 2017

Ferie, ferie i ..... po feriach

Pierwszy tydzień ferii, przy przyzwoitej pogodzie trzymał chłopaków w domu.
Po pierwsze T świeżo po zabiegu, po drugie smog, smoooog, smoooooooooog.
Nie powiem, Mężowi było to na rękę. Ubieranie i wychodzenie na dwór zawsze generuje u nas napięcie. A bywa, że może wywołać wybuch (czytaj koniec cierpliwości). A tak panowie się nieśpiesznie wyłuskiwali z piżam, grali w planszówki, na konsoli, urządzali niekończące się bitwy i wyścigi.

Drugi tydzień ferii przypadł mnie. Kontrola Młodszego wypadła pomyślnie, więc postanowiłam nieco urozmaicić bycie w domu wychodzeniem na dwór.
Zaczęliśmy spokojnie. W niedzielę pogoda była na tyle przyzwoita, że wyruszyliśmy na spacer zakończony obiadem poza domem.

W poniedziałek było pierwsze świętowanie czwartych urodzin Tadzia. Od rana trwało oglądanie i rozpakowywanie prezentów, zabawa, urodzinowe uściski i buziaki. Po południu wyruszyliśmy do myjni, bo dotykanie naszego wehikułu groziło natychmiastową i trwałą zmianą koloru ubrania na szarawy beż. Panowie myjący się spisali, bo z trudem odnaleźliśmy pod myjnią naszą furę. Lśniła srebrzystym lakierem ;) 
Żeby nie czekać na próżno na umyty samochód odwiedziliśmy małe lodowisko. Chłopaki łyżwy na nogach mieli pierwszy raz w życiu, ja pierwszy raz po przeszło dziesięcioletniej przerwie. I tu Andrzejek potężnie mnie zaskoczył. Nie dość, że całkiem nieźle łapał równowagę, nie zniechęcał się upadkami, to w dodatku jeździł sam. Ja miałam spoczywające na moich rękach dwudziestokilowe, czteroletnie (nie)szczęście, którego nijak nie chciały słuchać nóżki. Ale Tadzio też całkiem się nie zniechęcił. Oprócz jazdy na łyżwach mogliśmy (z wieeeeeelkim entuzjazmem) obserwować maszynę wygładzającą lód w akcji. Po godzinie jazdy daliśmy spokój, a i tak panowie padli w domu na kanapę i przemarudzili ze zmęczenia resztę wieczoru.

We wtorek zaliczyliśmy zaległą wizytę lekarską. Potem wyruszyliśmy na zakupy do Ikei. Jakoś ostatnio ilość kubków i talerzy w naszym domu gwałtownie zmalała. Należało uzupełnić zapas. Poza tym Ikea ma świetną salę zabaw dla dzieci. Chłopcy bardzo lubią to miejsce, a w tygodniu (nawet w ferie) ilość ludzi i dzieci jest całkiem znośna. Zakupy były udane, zabawa też.

W środę byliśmy znów na lodowisku. Tym razem Andrzejek przewracał się znacznie rzadziej. Powoli łapie o co chodzi ze ślizganiem się. A Tadzio co prawda sam nie jeździł, ale pchany przeze mnie trzymał pion i bawił się świetnie. Niestety mój kręgosłup bawił się trochę gorzej, ale czego się nie robi dla swojego synka.
W środę również byliśmy na kontrolnym teście słuchowym A. W październiku powtarzaliśmy drugi etap treningu słuchowego Tomatisa. Wypadało po nim zrobić kontrolny test słuchowy. Od grudnia nie mogliśmy się zebrać, bo albo terminy się rozchodziły, albo Andrzej miał katar (a wtedy nie ma sensu robić testu). Wyniki wyszły bardzo dobrze. W zasadzie nie odbiega znacząco od normy. Lewe ucho jest nadal trochę słabsze, ale chwilowo nic z tym nie robimy. Za jakiś czas tylko umówimy się na ponowną diagnozę SI.

Czwartek - tłusty zresztą - uczciliśmy najlepszymi pączkami po tej stronie Wisły. Czyli naszymi ulubionymi z cukierni Buchmana w Konstancinie. Do tej pory nie jadłam lepszych. Ilość była raczej symboliczna, bo ja na diecie, chłopcy lubią, ale zjedzą najwyżej dwa i pół, a mąż nie lubi wcale. Przy okazji zamówiliśmy urodzinowy tort Tadzia.
Byliśmy też na krótkim spacerze. Niestety wiało tak, że wywiało nas do domu.

A dziś wyruszyliśmy do Centrum Nauki Kopernik. Ta wizyta zasługuje na osobny wpis, Wspomnę tylko, że chłopcy z dużym zapałem spędzili tam około pięciu godzin. I niezbyt chętnie wychodzili do domu. 

Jutro kolejne podejście do świętowania urodzin T. Właśnie piekę muffiny (pierwszy raz w życiu). Mam nadzieję, że wyjdą jadalne :))
A w niedzielę muszę wyczarować strój pirata na bal karnawałowy, tym razem u Tadzia. Czeka mnie więc pracowity weekend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz