poniedziałek, 30 stycznia 2017

Samo życie

Bardzo długo mnie tu nie było. 
W komentowaniu i zaglądaniu na Wasze blogi też mam zaległości.

Styczeń się kończy, może i dobrze, że się kończy. Od początku był kapryśny, a poprzedni tydzień zwłaszcza środa i czwartek dał mi do wiwatu naprawdę porządnie. Tak bardzo, że potrzebowałam dwugodzinnych wagarów od rzeczywistości. Tak bardzo, że jedyny komentarz do sytuacji brzmiał: a żeby to k....wa szlag trafił.
Wszystkich szczegółów opisywać nie mogę. Po pierwsze, blog jest otwarty, a problemy dotyczą bardzo bliskiej mi osoby i są mocno prywatne. Po drugie krew mnie zalewa na myśl o tym, jak bardzo można olać innych i skupić się na czubku własnego nosa. Żeby to opisać musiałabym używać mało cenzuralnych słów. Efekt tych zdarzeń odbija rykoszetem we mnie. Bo jestem słuchaczem i powiernikiem z jednej strony. Z drugiej muszę liczyć głównie na siebie, a sama być wsparciem. 

Działo się dużo, przez cały miesiąc. Moi mężczyźni w końcu ozdrowieli. Młodszy trzyma się do dziś. Starszy po poniedziałkowym basenie złapał katar, więc do ferii basen odpuszczamy. Nie wiem zresztą do końca, czy ten katar nie jest uczuleniem na leszczynę, która właśnie zaczyna pylić. Podejrzanie się zmniejszył po weekendzie w domu. Poza tym Andrzejkowi łzawią oczy, ma też jakby chrypkę. Cóż poobserwujemy, zobaczymy.
Próbujemy też w dalszym ciągu odkryć powód napięć mięśni - mamy zrobić badania z krwi i umówić się na wizytę do neurologa

U Młodszego do kompletu zdrowotnych problemów dołączyła niewyjaśniona tarczyca i podejrzenie grubszych kłopotów z układem odpornościowym. Obie rzeczy do dalszej diagnostyki i obserwacji. W lutym operacja wycięcia trzeciego migdałka.

Na szczęście styczeń to też fajne wspomnienia. 
To między innymi przedstawienie z okazji Dnia Babci i Dziadka w Limonkach. Niestety nie mogłam być, ale oglądałam nagranie zrobione przez Męża. Tadzik świetnie się bawił, śpiewał, pokazywał, tańczył. Był w swoim żywiole.
Styczeń to też wyczarowywanie przeze mnie kolejnej lalki, tym razem do przedszkola. Szkoła i przedszkole brały udział w projekcie Unicefu. Dzieciaki robiły lalki inspirowane różnymi krajami. Andrzej w grudniu zażyczył sobie Włocha - piłkarza, a Tadzio w styczniu Indianina. A ja, która nigdy nie garnęłam się do szycia, kombinowałam jak uszyć koszulkę, jak spodnie, jak na lalce zamocować wełniane włosy. W obliczu takich wyzwań stworzenie dwóch par spodni do indiańskiej bluzy na zabawy karnawałowe wydaje się być dziecinnie łatwe. Jedyny szkopuł to fakt, że nie mam maszyny do szycia, więc wszystko robię ręcznie.

W lutym mamy kilka ważnych wydarzeń. 
Andrzejek wyrusza z zerówką do teatru Baj. Potem ma bal karnawałowy. 
Tadzio ma zabieg usunięcia migdałka, potem swoje czwarte urodziny, a po feriach swój bal karnawałowy. 
Przed nami ferie zimowe - mam cały drugi tydzień wolny. Mąż ma pierwszy tydzień. Postaramy się odpocząć i dobrze bawić. 

I mam szczerą nadzieję, że marzec zwolni nam trochę z nadmiarem wydarzeń i niespodzianek. Marzy mi się nudny miesiąc. Tylko szkoła, przedszkole, dom, praca. Królestwo za taaaaaką nudę oddam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz