piątek, 24 czerwca 2016

Plany, plany, plany.................. i co z nich zostało.................

Na ten tydzień mieliśmy bardzo dużo planów. Żeby na spokojnie wszystko przygotować, kupić i być nawet wzięłam sobie urlop.
I jedno muszę przyznać, takiego urlopu nie miałam jeszcze!!!!!!!!!!!

Ale po kolei.
W sobotę A dostał kataru i zaczął dzień od krwotoku z nosa. Cóż zdarza się. Na szczęście tata - specjalista od awarii nosa - szybko opanował sytuację. Katar też nie był niczym strasznym. Starszak cierpliwie wydmuchiwał nos. Wydawało się, że wszystko skończy się do poniedziałku, góra wtorku. Jednak na wszelki wypadek zrezygnowaliśmy z wypadu na konie. Poniekąd też z powodu silnego pylenia traw - A jest na nie uczulony.
Zresztą najważniejszą sprawą w sobotę był wymarzony, wytęskniony tor Hot Wheels, z wyrzutnią i pętlami. Zaraz po śniadaniu został otwarty, zbudowany i używany ze wszystkich sił.
Chłopaki i tata pomogli też wysprzątać dom, ja zajęłam się przygotowywaniem jedzenia, tata odebrał wymarzony tort.
Potem przyszli goście: ciocie, wujkowie, kuzyni. Szóstka dzieci biegających i rozrabiających, jeden trochę wolniejszy półtoraroczniak i jedna leżąca słodka, sześciomiesięczna dziewczynka. Pisk, tupot, zamieszanie i bałagan. Do tego grupa wujków i cioć skłonnych do zabawy i psikusów.
Zabawy było co niemiara, przyjęcie się udało, prezenty trafione. Nawet T, choć to nie jego urodziny, dostał zaległe prezenty od chrzestnej. Starszak całą sobotę czuł się całkiem dobrze.

W niedzielę przyjechali Dziadkowie z Grabówki, Dziadkowie z Warszawy i chrzestna A, ulubiona ciocia. Było trochę spokojniej, ale tylko trochę. Chłopcom dopisywał apetyt, bawili się zabawkami, spokojnie obejrzeli bajkę na dobranoc, wykąpali się i poszli spać.

I na tym skończył się zaplanowany tydzień atrakcji, zaczęły się atrakcje nieplanowane.

W nocy z niedzieli na poniedziałek A zaczął wymiotować. Rano był nie do życia, pojawiła się też pierwsza, niewielka gorączka, która szybko znikła. 
Nastąpiła więc szybka zmiana planów na poniedziałek. Odwołałam udział A w urodzinach koleżanki z grupy. Starszak został w domu, a Młodszego taktycznie odwiozłam do przedszkola mając nadzieję, że się nie zarazi. Nadzieja okazała się płonna, ale o tym za chwilę.
Szybko ogarnęłam planowaną wizytę Młodszego u pediatry (zdobyłam kolejne zaświadczenie do PPP), zawiozłam wszystkie papiery do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej i wróciliśmy doprowadzać Starszaka do stanu normy. Wszak na wtorek były zaplanowane jego i kolegi urodziny w Multikinie. Do kłopotów z brzuchem i kataru doszło ropiejące oko - katar znalazł nowe ujście. Dobrze, że miałam krople i jakoś opanowaliśmy sytuację. Mieliśmy jeszcze w planach rehabilitację T, ale w międzyczasie Starszak zwymiotował znowu, więc odpuściłam. Poniedziałek spędziłam na praniu, myciu podłogi i praniu fotela i kanapy. Noc spędziłam na czuwaniu.

We wtorek rano A był tylko osłabiony i nie chciał jeść. Postanowiliśmy więc, że pojedziemy na przedszkolne urodziny, a potem jeśli A będzie się czuł na siłach, pójdzie na próbę przedstawienia na koniec przedszkola. Wydawało się, że tylko brak apetytu i osłabienie mu dolega.
Po powrocie z przedszkola odkryliśmy, że ktoś nam ukradł rower z klatki schodowej, zamkniętej, otwieranej tylko na kod lub kartę. Najlepsze jest to, że rower stał zastawiony przez inne, widać mniej atrakcyjne. Byłam wściekła i .............. tyle. Nawet nie chciało mi się iść na policję, bo i tak nic a nic z tego nie wyniknie. Sprawcy się nie znajdą, a ja stracę tylko masę czasu na komisariacie. Mam tylko szczerą nadzieję, że ktoś spadnie z tego roweru i tak się potłucze, że mu się odechce kraść. 
A zechciał pojechać na próbę, a ja zajęłam się przygotowaniami do urodzin w Multikinie (miałam przygotować owoce) i ogarnianiem transportu dzieciaków z przedszkola do kina. Nie obyło się bez kłopotów z busikiem. 
Ostatecznie dotarliśmy wszyscy na miejsce. Urodziny zaczęliśmy od tortu i prezentów. W trakcie jedzenia A zaczął się skarżyć, że mu zimno - gorączka znów zaatakowała. Upierał się, żeby obejrzeć choć trochę filmu, więc - ponieważ to były jego urodziny - umówiliśmy się, że gdy będzie miał dość, to powie i tata, który w międzyczasie odbierał z przedszkola Młodszego, zabierze go do domu. Wytrzymał do dwóch trzecich filmu i pojechał. W domu dostał leki na gorączkę i natychmiast zasnął. Ja zostałam pomóc mamie kolegi ogarnąć ferajnę, "rozdać" dzieci rodzicom i opłacić urodziny. Zadzwoniłam też do przedszkola powiedzieć, że na 99% A nie będzie na końcowym przedstawieniu. Po powrocie do domu Młodszy wydał mi się ciepławy. Zmierzyłam mu temperaturę i podałam leki na gorączkę. Spodziewałam się powtórki z rozrywki.

I nie zawiodłam się. W nocy z wtorku na środę T wymiotował. Znów noc spędzona na czuwaniu, sprzątaniu i podawaniu miski. Rano T był mocno osłabiony, a ja po trzeciej nocy atrakcji nieprzytomna. Do tego A się rozkaszlał. Ponieważ nie wyobrażałam sobie podróży z wymiotującym T do przychodni, zamówiłam wizytę domową. W międzyczasie ogarnęłam kolejne pranie, umyłam podłogę kolejny raz i wyniosłam śmieci. Nie pachniały najlepiej po serii sprzątania podłogi.
A czuł się na tyle dobrze, że postanowił obejrzeć prezenty urodzinowe, a T przy kolejnym nawrocie gorączki podsypiał na materacu w dużym pokoju. Wizyta domowa przyniosła dobre wieści. Obaj panowie osłuchowo czyści, trzeba tylko obejrzeć ucho T.
Po południu Starszak na pytanie czy chce iść na swoje przedstawienie oświadczył kategorycznie, że nie ma siły. I nic dziwnego, nadal miał gorączkę i dopiero zaczynał jeść cokolwiek więcej niż ćwierć kajzerki. Odpuściliśmy więc zakończenie przedszkola. Kiedy mój mąż wrócił z pracy, byłam już w lekkim ogłuszeniu z niewyspania. Mimo to udało się nam zrobić zakupy, ogarnąć panów kąpielowo i położyć spać.

Noc ze środy na czwartek minęła spokojnie. Wyspałam się i odzyskałam siłę i jasność umysłu. Starszak zdecydowanie w dobrej formie, Młodszy jeszcze ze stanem podgorączkowym, który jednak wcale go nie spowalniał. Do południa ogarniałam dom i chłopaków, popołudniu miała ich popilnować moja Mama. Ja miałam kupić i dostarczyć do przedszkola upominki dla Cioć z grupy Morelek (to przedszkolna grupa Młodszego). Sami się nie wybieraliśmy na zakończenie roku, bo Młodszy zdecydowanie nie był jeszcze w formie do występów. Przy okazji też chciałam oddać nasze koce do pralni, bo mocno ucierpiały w "nocnych przygodach", a są zbyt ciężkie na moją pralkę.
Niestety mój śmiały plan znów się mocno zmodyfikował. Mama miała przyjechać około 13.30. I przyjechała...... skarżąc się na silny ból za mostkiem i problemy z oddychaniem. Więc zamiast wyjść i załatwiać swoje sprawy, wzywałam karetkę do mamy i ściągałam Męża do domu, do chłopców. Na szczęście badania nie wykazały zawału ani innych problemów z sercem. Mama dostała zastrzyk przeciwbólowy i zalecenie pojechania na SOR. Nie chciała pojechać z karetką, bo wylądowałaby na Wołoskiej, kawał drogi od domu. Wysłałam ją taksówką do szpitala na Szaserów (to o wiele bliżej do domu moich Rodziców) i poprosiłam mojego Tatę, żeby do niej dojechał. Gdy mój Mąż dotarł do domu miałam całe półtorej godziny na kupienie upominków, torebek, kwiatów i kartek. Uratował mnie chyba tylko dobry plan i................ szczęście. Prezenty kupiłam szybko, torebki też. Ale z kwiatami było gorzej. Na szczęście po drodze do przedszkola wypatrzyłam dużą kwiaciarnię, gdzie pani doradziła mi nieduży, ale wesoły bukiecik pomarańczowych gerber dla każdej z Cioć. Kartki kupiłam rzutem na taśmę w papierniku obok kwiaciarni. Potem biegiem do przedszkola. Kartki wypisywałam w samochodzie. Oddałam wszystko jednej z mam przedszkolaków i zupełnie wypompowana wróciłam do domu. Koce do dziś czekają na pranie, bo zupełnie o nich zapomniałam.

A w domu, w domu trzeba było jeszcze podjąć kilka ważnych decyzji w sprawie nadchodzącego weekendu. W weekend bowiem, a właściwie to dziś wieczorem mieliśmy wyjechać z mężem na Mazury, świętować naszą 10 rocznicę ślubu. Chłopcy dziś i jutro mieli zostać pod opieką mojej Mamy, a w niedzielę po opieką Cioci Ani (opiekunki T z czasów przed przedszkolem). Niestety po wczorajszym incydencie nie chciałam zostawiać Mamy z chłopcami. Co prawda badania na SOR-ze, zresztą niezbyt szczegółowe, nie wykazały nic bardzo poważnego. Serce jest OK, do kontroli poziom glukozy i, moim zdaniem, poziom magnezu, którego nie wiedzieć czemu nie zbadano, a który odpowiada, za prawidłową pracę mięśni i serca też. W ogóle, według mnie, potraktowano sprawę Mamy dość powierzchownie, na zasadzie nie ma zagrożenia życia, to podajemy pierwszy pomysł, który nam wpadnie do głowy i już.  Powiedziano Mamie, że nie może oddychać, bo ją boli, ale skąd się wziął tak silny ból, tego już nie szukano. Mam swoje własne podejrzenia i będę musiała zająć się tą sprawą.
Ale na chwilę obecną Mama nie mogła zostać z chłopcami sama tak długo. Mój Tata też nie mógł jej pomóc, bo musi zająć się moją Babcią (mamą Mamy), która dopiero co wyszła ze szpitala. Przez chwilę pojawił się pomysł odwiezienia chłopców do Dziadków grabowskich, ale po pierwsze to okropnie nie po drodze, po drugie moja Teściowa też nie jest w najlepszej formie. Ostatecznie przesunęliśmy nasz wyjazd na sobotę. A z chłopcami, ku ich dzikiej radości, zostanie od sobotniego poranka Ciocia Ania.
Zrezygnowaliśmy z udziału Starszaka w integracyjnym spotkaniu zerówkowym w sobotę i z urodzin koleżanki w niedzielę. Niech trochę odpocznie i się wykuruje do poniedziałku.
Ja dziś próbuję wykorzystać resztkę urlopu na wypoczynek (ha, ha, ha - muszę odkurzyć mieszkanie, wstawić 3 prania i zaopatrzyć lodówkę na jutro) i pakowanie na wyjazd.
Tak "rozrywkowego" urlopu jeszcze nie miałam. Mam tylko nadzieję, że to już koniec przygód. I że ostatnie trzy dni spędzę w miarę spokojnie.


2 komentarze:

  1. Przede wszystkim- najlepsze życzenia z okazji rocznicy ślubu. Kochajcie się nadal bardzo, bardzo mocno, żebyście po latach, mogli te wszystkie nieprzewidziane atrakcje wspominać ze śmiechem :)

    A tak serio- współczuję. Naprawdę. Znam z autopsji i wiem, że nic fajnego to nie jest.

    Zdrówka i niech Mazury Wam wszystko zrekompensują :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za życzenia. Mazury były wspaniałe, odrobina luksusu w wypasionym hotelu też się przydała. A chłopaki - tak wybawieni z ulubioną nianią - padli jak muchy w połowie bajki. Na szczęście już zdrowi.

      Usuń