niedziela, 18 września 2016

Zupełnie (nie)kobiece marzenia

Wczoraj wybraliśmy się z chłopakami na Verva Racing - imprezę poświęconą wszystkiemu co ma silnik. Najlepiej mega hałasujący. Udało się nam usiąść na trybunach blisko sceny i podziwiać. A było co.....
Samochody rajdowe "ślizgające się" efektownie po torze i palące gumę, efektowną jazdę na motorach pojedynczo i w tandemie, wspaniałe samochody sportowe, w tym moją ulubioną corvettę i vipera, wreszcie akrobacje na motorach włącznie z saltem wykonywanym po kolei przez pięciu czy sześciu zawodników. Potem chłopcy otrąbili odwrót spod sceny. Dla nich było już za głośno, a i zapach palonej gumy dał się mocno we znaki. Ja mogłabym tam siedzieć do końca pokazu :))

Ruszyliśmy zatem najpierw w poszukiwaniu smakowitej przekąski. I zaleźliśmy mało oblegane stoisko z owocami w czekoladzie. Starszy wybrał pianki, Młodszy banana, Mąż winogrona, a ja truskawki. Owoce i pianki były  nabite na patyczki - jak szaszłyki i oblane białą, mleczną lub ciemną czekoladą. Były przepyszne. Naprawdę takich smakołyków dawno nie jedliśmy.
Potem się rozdzieliliśmy. Ja i Młodszy obejrzeliśmy pojazdy rodem z "Mad Maxa" (brawo za dopracowane szczegóły), przymierzyliśmy się do kilku motorów i ruszyliśmy do Strefy Mundurowej. A tam..... tam były do oglądania same wspaniałości. Bezkarnie czyli bez mandatu :)) wsiadaliśmy do radiowozów. Pan ze straży ochrony kolei pozwolił Młodemu pobawić się syreną i obiecał naukę jazdy terenówką jak Młodszy będzie starszy. A w dużym wozie strażackim T dumnie kręcił kierownicą i włączał koguta. Przekonaliśmy się też w jak trudnych warunkach czasem muszą sobie radzić strażacy, gdy weszliśmy do zadymionego namiotu, w którym widać cokolwiek było tylko na wyciągnięcie ręki. Dalej trzeba było iść na słuch i na pamięć. 
W tym samym czasie Mąż i Starszak podziwiali jeepy, wyścigówki i quady. Do niektórych pojazdów można było nawet wsiąść (ku niezmiernej radości A).
Atrakcji było więcej, ale T był już mocno zmęczony, więc ruszyliśmy ku wyjściu. Po drodze jeszcze obaj panowie wsiedli do bolidu i obejrzeli z bliska naczepy ciężarówek, pięknie i fantazyjnie pomalowane. I na koniec wylądowali w łyżce największej ładowarki, jaką kiedykolwiek na żywo widziałam.
I choć do domu dotarliśmy głodni i nieziemsko zmęczeni, a ja zaliczyłam mega migrenę po smrodku gumy i ogromnym hałasie, było naprawdę warto.

A we mnie impreza pełna ryku silników, zapachu spalin i dreszczu na widok wspaniałych sportowych i terenowych pojazdów przywołała marzenie, żeby tak przejechać się po torze prawdziwą wyścigówką. I może, kto wie zażyczę sobie taki prezent na któreś urodziny. Pragnienie może niezbyt kobiece, ale co tam.

6 komentarzy:

  1. Chłopcy byliby w siódmym niebie, gorzej ze mną :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bardzo lubię takie imprezy. Gdzieś odzywa się miłość do szybkości i szaleństw na pełnym gazie:))

      Usuń
  2. Świetnie się czyta Twoje wpisy ;) Będę tutaj częściej zaglądać. Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  3. o jacie! masz męski świat! :)))) u nas takie imprezy nie są specjalnie chętnie odwiedzane i nawet mój mąż się już do tego przyzwyczaił :)))
    super!
    pozdrawiam serdecznie :) :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kocham piękne samochody - sportowe najbardziej. I tak, mój świat jest bardzo męski 😊

      Usuń