poniedziałek, 4 października 2021

Pierwszy weekend października

     W pierwszy weekend października wybraliśmy się na wycieczkę. Wycieczkę dwudniową, z noclegiem, tak jak to sobie wymarzył Młodszy. Wybór padł na Kazimierz Dolny i Dęblin, a konkretnie na wąwozy lessowe w okolicach Kazimierza i na Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie. Nocleg mieliśmy pomiędzy tymi miastami - w Puławach. Nie nastawialiśmy się jakoś mocno na piękną pogodę, bo jest jesienią różnie z tym bywa.

           Z Warszawy wyjechaliśmy mając nad sobą bardzo pochmurne niebo. Ale im bardziej zbliżaliśmy się do Puław, tym bardziej chmury się rozsuwały, niebo między nimi zaczęło błękitnieć, a nawet pojawiły się słoneczne przebłyski. A gdy dojechaliśmy do Kazimierza, rozchmurzyło się na dobre. Zaparkowaliśmy samochód, zjedliśmy drugie śniadanie na bulwarze nad Wisłą i w piękną, słoneczną pogodę ruszyliśmy eksplorować pierwszy wąwóz- Norowy Dół. 

      Gdy zniknęły ostatnie zabudowania i zagłębiliśmy się w las, poczułam się jak w Górach Świętokrzyskich albo w Pieninach. Z obu stron ściany wąwozu porośnięte drzewami. Na środku maleńki strumyk, żłobiący w miękkim gruncie kaniony, wąwozy i zatoczki. Ziemia pokryta dywanem różnokolorowych liści. A wszystko rozświetlone południowym, jesiennym, miękkim światłem. Nie umiem tego ani opisać, ani uchwycić na zdjęciach. Czułam się tak, jakbym była w środku filmu lub fotografii. Niesamowite uczucie, potęgowane jeszcze przez fakt, że byliśmy tam właściwie sami. Wspaniale było tak iść, przeskakiwać przez mikroskopijny strumyk, szurać w liściach i przechodzić nad lub pod zwalonymi drzewami.
 





Zdjęcia nie oddają nawet w połowie kolorów i światła





 
To zdjęcie wygląda jak w Pieninach a nie na Lubelszczyźnie :)

           Drugi wąwóz - Korzeniowy Dół zrobił na mnie jeszcze bardziej niesamowite wrażenie. Szliśmy niezbyt szerokim przejściem pomiędzy dwiema ścianami z lessu. Na górze rosły drzewa i krzewy, lecz my widzieliśmy przede wszystkim ich korzenie, poskręcane jak jakieś macki, które czekają by złapać nieostrożnego podróżnego lub chociaż podstawić się mu pod nogi. Wrażenie niebywałe. Zupełnie jak w Starym Lasie u Tolkiena. Niestety w tym wąwozie ludzi było mnóstwo, ale z drugiej strony gdybyśmy szli tam sami byłoby chyba trochę zbyt niesamowicie.



A poniżej padalec na żywo



            Mieliśmy w planach przejście jeszcze przez dwa wąwozy, ale brzuszki chłopaków zastrajkowały i trzeba było pilnie uzupełnić poziom energii. Na obiedzie wylądowaliśmy w libańskiej restauracji Kaslik. Z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić. Jedzenie bardzo smaczne. Nawet wybredne podniebienie Starszego znalazło coś dla siebie. Czosnkowe frytki doczekały się miana "najlepszych frytek na świecie". Młodszemu i mnie posmakował przepyszny sos czosnkowy do mięsa, o konsystencji bardziej lekkiego twarożku niż sosu. Na deser lody, pyszne i słodkie. 

                   A na rynku...... Na rynku trafiliśmy na dwie atrakcje. Całe stado baniek mydlanych, dużych i maleńkich. Śmiechom pogoniom i podskokom nie było końca. 
Drugą atrakcją były trzy puchate szczeniaki malamuta. Wyglądały jak ruchome, pluszowe zabawki. Do przytulania i głaskania bez przerwy. Cudne były!!!



Bańkę łap albo uciekaj :)



               Po bardzo intensywnym dniu nasze zasoby energii były zdecydowanie na wyczerpaniu, więc postanowiliśmy pojechać prosto do hotelu. W hotelu spotkaliśmy się z Mężem, którego obowiązki służbowe zatrzymały przez całą sobotę w domu i do Puław dojechał pociągiem. Potem już tylko kolacja (niezawodny rosół), kąpiel, kolejny fragment nowej książki o Dzikim Zachodzie i spaaaaaaaaaaaaać.

          Na niedzielę zostawiliśmy sobie drugą atrakcję weekendu - Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie. Muzeum ma dopiero 10 lat i jest idealnym miejscem dla małych i dużych pasjonatów samolotów, powietrznych bitew, historii i technologii. My zwiedzaliśmy je z przewodnikiem. I po raz kolejny był to strzał w dziesiątkę. Sami z pewnością nie dowiedzielibyśmy się, dlaczego na naszywce pewnego pułku lotniczego jest kosa, czapka krakuska i barwy rodem z flagi Stanów Zjednoczonych.





            Pan uraczył nas ogromną dawką wiedzy, ciekawostek, wyjaśniał działanie fotela- katapulty i innych czasem bardzo dziwnych rzeczy związanych z samolotami. Dowiedzieliśmy się jak wyglądał mundur pilota myśliwca, a jak załogi bombowca i dlaczego tak bardzo się od siebie różniły. Poznaliśmy skład zestawu ratunkowego lotnika (np. jest w nim coś, co przypomina latawiec).


Ten pomarańczowy zestaw to dinga (tratwa ratunkowa) z dryfkotwą i rodzajem latawca (unosił antenę i był dodatkowym napędem)


             Poznaliśmy też zastosowanie samolotów w archeologii lotniczej a także gołębi pocztowych w wywiadzie lotniczym podczas I wojny światowej. W budynku muzeum i na zewnątrz spędziliśmy przeszło dwie godziny nawet tego nie zauważając. To była fascynująca przygoda. Z pewnością wrócimy tam znowu.

4 komentarze:

  1. Tych miejsc nie znamy... Mam nadzieję, że nadrobimy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspanialy wypad za Wami!
    To prawda, ze jesienne swiatlo daje jedyny w swoim rodzaju klimat. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, było fantastycznie. Poczułam się jak na wakacjach.
      Światło jesienią jest nie do podrobienia.

      Usuń