Żyjemy.... jakoś.
Starszy w środę zakończył izolację domową. Pochorował kilka dni, głównie na niebywale gęsty katar. W poniedziałek wraca do szkoły.
Ja przez dwa dni miałam zatkany nos, całkowitą utratę węchu, potężny ból głowy i wielki światłowstręt. Teraz zostało mi trochę kataru i skłonność do szybkiego męczenia się. Niby wszystko jest w porządku, ale muszę częściej odpoczywać i drzemię w dzień (a to nietypowe). Robię tylko to, co muszę. Reszta czeka na powrót sił.
Mąż leży od środy z bardzo powiększonymi węzłami chłonnymi i koszmarnym bólem gardła. Do wczoraj był na diecie półpłynnej. Dziś powoli próbował jeść inne rzeczy. Dużo śpi i odpoczywa. Najgorzej z nas przechodzi covid.
Młodszy nie ma jak dotąd żadnych objawów. Nudzi się trochę, bo w szkole ostatnio był 26.10, a kwarantannę ma co najmniej do 3.12. Na razie edukacja domowa z Mamą się kłania.
Mam nadzieję, że po tak "rozrywkowym" listopadzie grudzień będzie spokojniejszy.