sobota, 31 maja 2025

Weekendzik

Ostatni post był bardzo dawno. 

Po nim nastał bardzo trudny rok. Złe samopoczucie Mamy, remont naszego mieszkania, ostatnia klasa Starszego, bardzo słaba sytuacja w klasie Młodszego i coraz bardziej roszczeniowi klienci w pracy. 

Wydarzyło się w nim tak dużo, że bezsprzecznie awansował do grona najtrudniejszych.

W październiku sytuacja z Mamą wróciła do względnej równowagi, zmiany po remoncie zostały oswojone, za to ja przewróciłam swoje życie zawodowe do góry nogami i zmieniłam pracę. Z apteki przeszłam do hurtowni, na nowe stanowisko, z nowymi obowiązkami. Do tego w firmie trwały przygotowania do wdrożenia nowego systemu operacyjnego i otwarcie nowego miejsca.

W tym wszystkim szkoliłam się w dwóch systemach operacyjnych, poznawałam specyfikę pracy w dziale jakości i stopniowo przejmowałam nadzór nad magazynem środków kontrolowanych. Co najmniej raz w tygodniu zadawałam sobie pytanie, co ja tam robię i co mnie o cholery podkusiło, żeby tak drastycznie zmienić swoje życie zawodowe.

W międzyczasie odkryliśmy przyczyny trudności w nauce u Starszego i, na szczęście, skutecznie zaczęliśmy działać. Wreszcie nauka zaczęła być skuteczna i pojawiły się konkretne sukcesy. A Starszak wyspokojniał i przestał nam stale chorować. 

Ponieważ w klasie Młodszego sytuacja pikowała w ekspresowym tempie i absolutnie nie zanosiło się na żadne zmiany (i tak jest do tej pory niestety), zdecydowaliśmy się na zmianę szkoły. Z ogromnej publicznej szkoły do malutkiej szkoły prywatnej. Z małymi klasami, z cichszymi przerwami, z nauczycielami którzy pracują z uczniami i dostrzegają ich potrzeby. 

Po zmianie Młodszy odżył, rzadziej skarży się na ból głowy. Nie narzeka na hałas i przede wszystkim nie przechodzi w tryb przetrwania w szkole. On w niej spędza czas.

Ja, po 8 miesiącach pracy, uważam, że decyzja o zmianie była jedną z najlepszych w ostatnim czasie. Mam świetny zespół. Bardzo dobrze współpracuje mi się z większością pozostałych pracowników. Praca daje mi szansę rozwoju, pozwala na dużą samodzielność i daje satysfakcję. Uczę się nie tylko programów, ale również asertywności, podejmowania decyzji, wyboru które sprawy są ważniejsze od innych. 

Do moich obowiązków między innymi należą szkolenia. Dzięki nim odkryłam, że bardzo lubię to robić, choć wydawało mi się to trudne.

Ten rok też jest intensywny. Dużo wyzwań w pracy, egzaminy Starszak, przygody z uzyskaniem orzeczenia dla Młodszego, intensywna nauka angielskiego, bo w pracy jest mi potrzebny oraz moje różne zdrowotne przygody. Cóż chyba nudne życie nie jest nam pisane.

Dziś, po raz pierwszy od nie wiem kiedy jesteśmy na wyjazdowym wypadzie. Wybraliśmy się do Łodzi. Od nas to 1,5 h jazdy samochodem. Blisko na tyle żeby wyjechać w piątek po pracy i nie dojechać w nocy.

Dziś byliśmy w Orientarium. Było ciekawie,  choć spodziewałam się chyba czegoś większego. Ale akwaria były piękne. Uwielbiam patrzeć na te wszystkie rekiny płaszczki i inne wodne zwierzęta. Oprócz akwariów moje serce skradły pająki ptaszniki i wyderki. Te ostatnie wybitnie przypominają mi naszego kota. 
Najśmieszniejsze były jednak pingwiny, a właściwie jeden pingwin. Szedł sobie powolutku, kiwając się na boki, aż doszedł do swojego celu - niedużej dziury czy nory. Podszedł do otworu i tak śmiesznie kicnął do góry jak kangur. Wyglądało to przezabawnie.

Po wizycie w Orientarium podjechaliśmy w pobliże Muzeum Włókiennictwa. Najpierw obiad we włoskiej restauracji, gdzie każdy znalazł coś dla siebie (np. pyszną pizzę ze szparagami). A potem do Muzeum. 

Samo muzeum jest bardzo ciekawe, choć przydał by się nam przewodnik. Były i niezwykłe maszyny, i historia Łodzi, i moda na przestrzeni lat.
Największe wrażenie zrobił na mnie pokaz maszyn tkackich. Pracownik trochę nam opowiedział o pracy w tamtych czasach ( koniec XIX - początek XX wieku). I nie była to przyjemna opowieść. 10-16 h pracy przez 6 dni w tygodniu, w huku maszyn, w cieple i wilgoci, bez żadnych zabezpieczeń. Płaca niezbyt duża. 
A potem włączył krosna, tylko dwa. Hałas był niemiłosierny. A to były tylko dwie maszyny. Na hali potrafiło być od 300 do nawet 1000 takich maszyn.
Trudno mi sobie wyobrazić jak ówcześni pracownicy byli w stanie pracować w takich warunkach.

Po muzeum chwilę w parku miejskim, deser i powrót do hotelu.
A teraz chłopaki oglądają finał Ligi mistrzów a ja w końcu wracam do pisania.